Styczeń
i luty to czas, kiedy pewnie większość kinomanów stara się nadrobić filmy,
które doczekały się nominacji do Oscarów. Nie inaczej jest ze mną, choć chyba
niektóre filmy sobie odpuszczę. Moja filozofia oglądania zmieniła się i
ewoluowała w kierunku „nie muszę oglądać wszystkiego, tylko to, co może mi dać
przyjemność oglądania”. Dlatego zastanawiam się na Lincolnem, Życiem Pi i Wrogiem numer jeden. Choć o obejrzeniu Operacji Argo, gdyby nie Złoty Glob,
nawet bym nie myślała, ale teraz jednak została wpisana na listę. Ciekawe te
Oscary w tym roku, nie powiem, ale coś czuję, że jednak amerykańskie
przywiązanie do historii i polityczna poprawność zaowocuje zwycięstwem
Lincolna. Ja tymczasem postanowiłam obejrzeć głośną Miłość, która zdaje się mieć już w kieszeni zwycięstwo w kategorii
najlepszy film obcojęzyczny.
Miłość to – jak przeczytamy w każdej recenzji i jak wskazuje ilość zdobytych już
nagród – arcydzieło. Ja po seansie mam problem, żeby tak powiedzieć. Nie, nie
znaczy to, że film mi się nie podobał. Zadaje sobie tylko pytanie: czy
wystarczy podjąć się trudnego, przemilczanego tematu, przedstawić go za pomocą
oszczędnych środków, w surowy, naturalistyczny sposób i zaszokować
zakończeniem, by zyskać uznanie krytyki? Czy do tego sprowadzają się dzisiejsze
arcydzieła? Zeszłoroczne wygrane Rozstanie było utrzymane w dość podobnym tonie, co daje do myślenia.
Miłość
to przede wszystkim film o starości i powolnym umieraniu. Doskonale pokazuje,
co czuje człowiek który wie, że już wkrótce odejdzie z tego świata. Małżeństwo
Anne i Georgesa, emerytowanych nauczycieli muzyki, musi się zmierzyć z chorobą
– kobieta dostaje pewnego dnia udaru, jej prawą stronę ciała obejmuje paraliż i
o samodzielności przestaje być mowa. Z czasem Anne oraz bardziej traci kontakt
z rzeczywistością, mamrocząc już tylko niezrozumiałe szczątki zdań. Oglądamy
więc życie tej pary zdeterminowane przez jej chorobę. Mąż się opiekuje Anne z
czułością, bez narzekania, wszystko doskonale organizując, natomiast ona sama
czuje się dla niego ciężarem, choć on naprawdę nie daje jej do tego podstaw.
Anne nie chce też nawet, by córka widziała ją w takim stanie. Zresztą córka
jest tu ciekawą postacią, niezbyt emocjonalnie podchodzącą do sytuacji, w
jakiej znaleźli się rodzice, mówiącą o matce jak o obcej osobie.
Do
tej pory widziałam tylko jeden film Michaela Haneke, ale myślę, że ten
najbardziej reprezentatywny – Funny Games.
Miłość to Haneke jakiego właśnie
dobrze znam z Funny Games (do podobnych klimatem i sposobem
realizacji filmów zaliczyłabym też Słonia
Gusa Van Santa). Haneke pokazuje ludzi w sytuacji ekstremalnej, wystawionych na
próbę. Robi to za pomocą bardzo oszczędnych środków, co nie każdemu przypadnie
do gustu. Na ekranie widzimy dwie, góra trzy osoby. Obserwujemy zwykłe
czynności, uchwycone w długich ujęciach, przedstawione bez dodatku muzyki. W
filmie usłyszymy jedynie dźwięki naturalne, co wydaje mi się bardzo ciekawym
zabiegiem. To wszystko sprawia, że na ekranie wytwarza się nieco klaustrofobiczny
nastrój, który nie tylko sprawia, że ogląda się to w skupieniu, ale też każe
czekać na mocny finał. I taki właśnie on jest, choć już na początku filmu –
więc nie posądzajcie mnie o spoilerowanie – dowiadujemy się, że w mieszkaniu
Anne i Georges’a doszło do tragedii. To zabieg, który w kinie bardzo lubię.
Dochodzenie, w jaki sposób doszło do dramatu, jest często o wiele ciekawsze od
oglądania w nieświadomości, że to co widzimy zakończy się źle. W Miłości zupełnie nie odbiera to
„przyjemności” z oglądania.
Zakończenie
Miłości może rodzić pytania. Czy to
rzeczywiście film o miłości? Może nie o miłości do drugiej osoby, ale o miłości
własnej? Komu chce ulżyć Georges? Jak Ty byś się zachował w takiej sytuacji?
Czy tak wygląda miłość do przysłowiowej „grobowej deski”? Film jako całość też
może rodzić co najmniej dwie możliwości interpretacji (intrygująca, choć pewnie
mało prawdopodobna jest ta, która zakłada, że prawie wszystko, co widzimy na
ekranie to sen George’a).
Siłą Miłości,
w której jak myślę tkwi jej sukces, jest brak patosu. W filmie nie padają
wielkie słowa, wyznania miłości, wielkie gesty. Miłość Anne i Georges’a objawia
się na milion innych sposobów, których my sami pewnie nie jesteśmy w stanie
dostrzec w codzienności. Ta tytułowa miłość nie jest tu manifestowana w prosty,
oczywisty sposób. A może jest – w sposób naturalny dla ludzi starszych. Bo nie
ma większego wyrazu miłości niż opieka nad naszą schorowaną bliską osobą, o
czym ludzie starsi wiedzą pewnie najlepiej. Na pewno też ten film wyzwala w nas
wiele emocji, bo opowiada o rzeczach ważnych, rzeczach, które przytrafić się
mogą każdemu. Nie oswaja lęku przed starością, śmiercią – wręcz odwrotnie,
uzmysławia nam, że ona też nas dosięgnie. Myślę, że po tym filmie inaczej
patrzy się też na ludzi starszych, ja przynajmniej inaczej spojrzałam.
Podsumowując, dla mnie Miłość nie jest filmem wybitnym, ale jest filmem bardzo dobrym. Do
geniuszu czegoś mi zabrakło, jednak z pewnością jest to dzieło, które wyróżnia
się bardzo pozytywnie (choć jest bardzo smutne). I zostanie pewnie w pamięci na
długo.
Moja ocena: 8/10
Mam ten film i zastanawiałam się nad nim. Teraz już wiem, że muszę koniecznie obejrzeć.
OdpowiedzUsuńWarto, choć nie każdemu się spodoba.
UsuńPrzyznam, że Miłość zachwycała mnie do samego końca. Nawet gdy nic się nie działo, siedziałem dziwnie spięty i pełen oczekiwania. Historia choć surowa, pełna była emocji, czasem ukrytych jedynie w spojrzeniach, szczególnie pod koniec, kiedy bohaterka nie mogła już mówić. TO się czuło. Ale zakończenie mocno mnie zdenerwowało. Poczułem się zrobiony w konia. I właśnie pytania, o których piszesz, pojawiły się w mojej głowie. Doszedłem jednak do wniosku, że to nie był film o miłości, bardziej o litości, która jednak z miłością w tym wypadku nie ma wiele wspólnego. Bardziej była to litość egoistyczna. Pytanie tylko, czy efekt był zamierzony, czy Haneke chciał, abyśmy to tak odebrali, abyśmy doszukiwali się braku miłości w Miłości. Jeśli tak, to film byłby dla mnie wybitny. Ale wątpię, recenzenci rozpisują się o tym, jako o najpiękniejszym filmie o miłości, wszędzie wszyscy zwracają uwagę na tę wspaniałą miłość. Więc jeśli faktycznie jest to film o miłości, to dla mnie nie stanowi on żadnej wartości.
OdpowiedzUsuńAle, cholera, dawno żaden film nie wywołał we mnie tylu emocji i jednocześnie nie zmusił mnie do tak długiego rozpamiętywania go.
Pozdrawiam
Moim zdaniem to nie jest film o litości, co najwyżej o granicach miłości - gdzie kończy się miłość? czego dla miłości nie jesteśmy w stanie poświęcić? itd. Aczkolwiek to, że tej miłości nie widzimy wprost to jest z pewnością zabieg celowy. Pozdrawiam :)
UsuńNie mogę się już doczekać seansu (w moim przypadku pierwsze zdanie recenzji jest jak najbardziej trafne). Widziałam cztery filmy reżysera i każdy z nich bardzo mi się podobał (choć wspomniane "Funny Games" są absolutnie numerem jeden). Haneke lubi oszczędność wyrazu i trudne tematy. Mnie to pasuje i choć nie widziałam jeszcze "Miłości", z całego serca życzę mu wygranej w kategorii filmów nieanglojęzycznych.
OdpowiedzUsuńJa z chęcią obejrzę Białą wstążkę i Ukryte. Na Pianistkę nieszczególnie mam ochotę.
UsuńJestem zaintrygowana tym tytułem.
OdpowiedzUsuńPozostaje więc obejrzeć ;)
Usuń