Choć
wyemitowano dopiero cztery odcinki Masters of Sex, tegoroczna premiera stacji
Showtime już przez wielu widzów i krytyków została okrzyknięta nowością sezonu.
Nic dziwnego, bo produkcja ma wszystko to, co przesądza o uwielbieniu widzów:
doskonałe aktorstwo, znakomitą scenografię i interesujący scenariusz. A przy
tym porusza najbardziej kontrowersyjny z tematów: seks.
Serial
powstał na podstawie opartej na faktach książki na temat dr Williama Mastersa i
Virginii Johnson, pary naukowców, którzy w latach 50 i 60 przeprowadzali
rewolucyjne jak się potem okazało badania nad ludzką seksualnością dzięki
którym dziś śmiało możemy mówić o takiej nauce jak seksuologia. W serialu
poznajemy ich w momencie, gdy Masters, wybitny ginekolog, szuka nowej
asystentki do gabinetu, a jednocześnie postanawia rozpocząć swoje wielkie
doświadczenie – zbadać seks empirycznie. Jednym słowem, podłączyć ludzi do
kabelków i przeróżnych urządzeń i mierzyć – tętno, aktywność mózgu czy bicie
serca podczas stosunku czy masturbacji. Na ekranie oglądamy bardzo realistycznie
odwzorowane badań, co skutkuje dużą ilością golizny. Jest miłość gejowska, są
prostytutki. Nagość i seks są tu jednak bardziej niż uzasadnione. Mimo to,
należy pogratulować odwagi producentom, którzy postanowili wziąć na warsztat
ten właśnie temat. Prawdopodobnie wielu widzów o projekcie Mastersa i Johnson
słyszy po raz pierwszy. Możliwość zobaczenia na własne oczy, czego dotyczył i
jak przebiegał, jest naprawdę fascynująca. W końcu seksualność to kwestia,
która dotyczy każdego z nas..
Być
może jednak ta historia nie byłaby tak wciągająca, gdyby nie duet badaczy, a
zarazem głównych bohaterów serialu. Zwłaszcza jeśli ktoś nie wie, jak potoczyły
się ich losy w wyniku współpracy, może spodziewać się w serialu zaskoczeń. To
para skrajnie różna: on jest służbistą, poważnym i szanowanym lekarzem, którego
trudno rozbawić, ona pełną życia, bezpośrednią kobietą, rozwódką z dwójką
dzieci. On do ich projektu wnosi podbudowę naukową, niewykształcona Johnson ma
za zadanie jedynie zachęcać ludzi do poddawania się eksperymentom i zapisywać
wyniki. Ale oczywiście tylko początkowo.
W
role Mastersa i Johnson w serialu Showtime wcielają się Michael Sheen i Lizzy
Caplan. Oboje wydają się stworzeni do swoich ról. Ona – naturalna,
bezpretensjonalna, on zniuansowany, grający dużo mimiką. Ich bohaterowie nie są
czarno – biali, pole do zaprezentowania swoich umiejętności mają więc duże. Serial
nie skupia się tylko na projekcie badawczym pary, ale także na ich życiu
prywatnym. A to jest mocno skomplikowane w obydwu wypadkach. Poza tym, w
serialu na uwagę zasługuje też drugi plan, na którym wybijają się żona Mastersa
czy młody doktor Ethan Haas.
Masters
of Sex (swoją drogą, świetna gra słów) oprócz tego, że przedstawia kawałek historii, jest też świadectwem
obyczajowości lat 50. Myślę, że każdy kto zachwycił się Mad Men właśnie z tego
powodu – pokazania obyczajów, specyfiki czasów, a także i mody sprzed
kilkudziesięciu lat, nie będzie się nudził oglądając Masters of Sex. Serial nie
jest pozbawiony refleksji, podejmuje też wiele uniwersalnych tematów, a
jednocześnie okraszony jest odrobiną humoru.
Odpowiednie
rozłożenie akcentów, profesjonalizm aktorów i dbałość o detale sprawiają, że
naprawdę ogląda się Masters of Sex z przyjemnością. Osobiście wróżę serialowi
duży sukces (stacja Showtime zresztą chyba w niego wierzy, bo zamówiła już
kolejny sezon) i zachęcam Was do dania mu szansy. Ja z niecierpliwością czekam
na kolejne odcinki.