Trochę
się filmów uzbierało od ostatniego wpisu z tego cyklu, aczkolwiek nie oglądam
dużo. Sporo czasu zajmuje mi bowiem obecnie Homeland,
a poza tym oglądam też dużo filmów, które już widziałam. A czasami są dni, że
po prostu nic nie oglądam ;) To tylko kilka wybranych filmów, oczywiście nie
wszystkie obejrzane w ciągu ostatnich 2-3 miesięcy (tak źle nie jest ;)).
Wielkie oczy 8/10
Moim
zdaniem ten film Burtonowi bardzo wyszedł. Rzeczywiście, jak można przeczytać w
recenzjach, jest nieco może mniej „burtonowski” , trochę bardziej normalny, bo
nie opowiada przecież o wampirach, trupach, jakichś dziwnych kreaturach,
odmieńcach…, ale to nie oznacza, że jest gorszy, a z takimi opiniami się
spotkałam. Klimat do którego nas Burton przyzwyczaił czuć także i tu: jest nieco
psychodelicznie, jest pięknie wizualnie, jest też jak zawsze świetna muzyka.
Ale zgodzę się też z tym, że jest to Burton nieco odmienny. I dobrze. Reżyser pokazał,
że nie jest wtórny, że stać go na coś innego, mniej baśniowego, mniej w
klimacie fantasy. Nakręcił film, biografię, opartą jak by nie było na faktach,
która jest dobrym, wciągającym dramatem, trzymającym w napięciu i nie
pozwalającym na nudę. Historię napisało tu samo życie, tym bardziej zrobiła na
mnie wrażenie. Nie spodziewałam się tak dobrego filmu, czułam się nieco
zniechęcona krytycznymi recenzjami, jakże więc miło, że tak pozytywnie się
rozczarowałam. Jeśli jeszcze nie widzieliście również zachęcam. Warto, także
dla świetnych Amy
Adams i Christopha Waltza.
Wolny strzelec 8/10
Ten
film to przede wszystkim popis gry aktorskiej Jake’a Gyllenhalla, który za swoją
rolę powinien być nominowany do Oscara. Stworzył wybitną kreację dość upiornego
bohatera, któremu oddał się nie tylko duszą, ale i ciałem. Trudno być po jego
stronie, a jednak nie sposób nie ulec jego urokowi. Reżyser podjął natomiast
bardzo ciekawy temat: jak w dzisiejszych czasach zrobić szybko i skutecznie
karierę, ale też pokazał jak wyglądają kulisy mediów. Szkoda, że ten film nie
powstał kilka lat temu, ogromnie by mi się przydał do mojej pracy
magisterskiej, bowiem doskonale pokazuje jakimi prawami rządzi się telewizja. Sam
film natomiast jest odpowiednio wciągający, utrzymany w dobrym tempie i z
ciekawą fabułą. Bez tak intrygującego bohatera jak Lou Bloom (i tak zagranego)
pewnie mogło by być gorzej, ale na szczęście nie jest. Warto obejrzeć.
M jak morderstwo 7/10
Teraz
trochę klasyki. Moje doświadczenia z Hitchcockiem są różne: filmy bardzo dobre
przeplatam przeciętnymi, a gdy oglądam jakiś jego film ponownie, często nie
podoba mi się już tak jak wcześniej. Tym razem padło na M jak morderstwo trochę
dlatego, że chciałam nadrobić filmografię Grace Kelly (i wciąż nie do końca rozumiem, czemu
się nią tak zachwycano), a trochę dlatego, że widziałam remake tego filmu z Michaelem Douglasem i Gwyneth
Paltrow i miałam mgliste wspomnienie, że była to dobra historia. No i
rzeczywiście, oryginał Hitchcocka nie jest zły, ale nie lubię, kiedy wiem
więcej od bohaterów. Jakoś automatycznie siada u mnie napięcie. M jak morderstwo rozgrywa się niemal wyłącznie
w jednym wnętrzu i w gronie 3-4 osób. To nie jest zarzut, ale wpływa to na
statyczność filmu. Za mało tu dla mnie emocji, nieprzewidywalności, zaskoczeń.
A jednak ogląda się to bez znużenia, może dlatego, że można się ekscytować czym
innym – kadrami, obrazem, montażem, aktorstwem. Może przy okazji ktoś jest mi w
stanie polecić bardziej ekscytujący film Hitcha? Psychozę
i Vertigo niestety już widziałam.
A
to już film z zupełnie innej bajki. Właściwie bajką nie jest. Pamiętam dobrze,
że jak mieszkałam w Olsztynie, całe miasto żyło tzw. seksaferą w olsztyńskim ratuszu.
Prezydent miasta miał molestować pracownice. W referendum mieszkańcy tegoż
prezydenta odwołali. Sąd nie wydał wyroku z tego co kojarzę chyba do dziś, a
prezydent potem ponownie startował w wyborach. Temat był na tyle nośny, że
nawet moja koleżanka napisała o tym pracę magisterską. Natomiast Sławomir Fabicki nakręcił film. Nie wiemy czy dzieje
się on w Olsztynie, ale chyba nawet sam reżyser nie zaprzeczał co go
zainspirowało. Jednak nie jakakolwiek seksafera jest w tym filmie
najważniejsza. To przede wszystkim poruszająca historia związku dwojga ludzi,
Tomka i Marii, których spokój zostaje zakłócony przez szefa dziewczyny. Pytanie
jednak, czy gwałt nie przyczynił się tylko do tego, że wyciągnął na wierzch
wszystko co między nimi już od jakiegoś czasu było nie tak. Miłość opowiada bowiem o mniej więcej tym
samym momencie w związku co rewelacyjny Take This Waltz,
tak przygnębiający, że boję się go drugi raz obejrzeć. To ten moment kilka lat
po ślubie, kiedy w związku pojawia się nuda. Wkrada się do niego
przyzwyczajenie, rutyna. Może przydałoby się dziecko, może jakaś inna zmiana. A
może to nie ta osoba? Wydaje mi się, że na takim właśnie etapie zastajemy Tomka
i Marysię. Sytuacja z szefem Marysi nie jest łatwa dla nich obojga, może jednak
dziwić postawa Tomka, który zamiast wspierać żonę, robi jej wyrzuty, że sama
tego chciała. Jego zachowanie jest najciekawsze, niełatwe do zrozumienia. Ale i
sama Marysia budzi wątpliwości – lubiła szefa, sama poniekąd z nim flirtowała,
chodziła na kolacje. Ale gwałtu przecież nie chciała. Miłość to film o
traumatycznym doświadczeniu i jego konsekwencjach, znakomicie zagrany przez Marcina Dorocińskiego i Julię
Kijowską (aktorka z Olsztyna, swoją drogą) zbudowany na wielu
emocjonujących, intymnych scenach. No i to zakończenie!
Słowo na M 6/10
Takich
filmów jak Słowo na M są setki. Rocznie
powstają ich dziesiątki. To klasyczne rom – comy, gdzie para ona i on spotykają
się, wpadają sobie w oko, ale wiedzą, że mogą być co najwyżej przyjaciółmi, bo jedno
z nich/oboje kogoś już mają, co jednak nie zmienia faktu, że ostatecznie lądują
w łóżku, a sprawy się komplikują. W tej komedii jest podobnie, aczkolwiek
abstrahując od jej przewidywalności, ma ona pewną przewagę nad podobnymi
produkcjami w osobie Zoe Kazan i Daniela Radcliffe’a, którzy tworzą na ekranie
zadziwiająco zgrany duet. Film nie wnosi nic nowego do swojego gatunku, ale
jest całkiem przyjemny, a jeżeli akurat macie podobne miłosne rozterki co
główna bohaterka, to możecie się nawet całkiem nieźle bawić. Plusem dla mnie
jest plejada młodych gwiazd na ekranie, jeszcze nieopatrzonych – oprócz już
wymienionych jeszcze Adam Driver czy Mackenzie Davis.
Dziewczyna z szafy 8/10
Dobry
film, mówili. Mieli rację. Dziewczyna z szafy
jest filmem dziwnym, nie da się ukryć, ale jest to taka dziwność, którą jeszcze
toleruję. Dziwność skandynawska chciałoby się powiedzieć. Kto oglądał takie
filmy jak Zakochani widzą słonie, Noi albinoi czy Elling
wie o czym mówię. W Dziewczynie z szafy nie ma
dosłowności. Film opowiada historię młodego mężczyzny opiekującego się autystycznym
bratem. Choć opowiedziana na wesoło, ich historia to dramat. Dramat o
poświęceniach, wyrzeczeniach, ale i o prawdziwej, braterskiej miłości. A także o
chorych, których uznajemy za „głupków”, nie mając pojęcia jakie mogą mieć
talenty i wyobraźnię. Film inteligentny, dużo zabawniejszy niż nie jedna polska
komedia w stylu Kac Wawy, a przy tym mądry,
wzruszający i dający do myślenia. Do tego świetnie zagrany. Czepiać mogę się
jedynie postaci Magdy, której motywacje są niejasne i nie do końca zrozumiałe.
Ale na to oko przymykam, bo dawno nie widziałam tak świeżego, oryginalnego
polskiego filmu. Mam nadzieję, że Bodo Kox
jeszcze nakręci coś równie dobrego.
Gość 6/10
O Gościu też słyszałam dużo dobrego. Że
zaskoczenie, że fajny klimat, fajna retro stylizacja, ogółem coś świeżego. No i
faktycznie, to jest coś innego niż większość filmów jakie oglądam, ale…No
właśnie, jest dużo tych ale, bo Gość
to patisz czy też może parodia (wiem, wstyd, ale nigdy do końca nie potrafiłam
zrozumieć różnicy między tymi dwoma pojęciami), która chyba nie bardzo chce się
przyznać do tego, że nią jest. Odnoszę wrażenie, że twórcy chcieli, żeby była
to parodia filmów akcji klasy B (może nawet C) a jednocześnie zrobili ten film
całkiem na serio. A przecież to się wyklucza. Nie bardzo wiedziałam, czy mam
się śmiać podczas seansu czy płakać nad żenującym poziomem scenariusza.
Największym problemem jest bowiem to, że Gość
jest mega przewidywalny, a tego mu wybaczyć nie mogę. Przewidywalność w dużej
dawce oznacza zaś nudę. Oglądałam Gościa znużona, wiedząc niemal dokładnie co
się za chwilę wydarzy. Jedynie zakończenie jakoś tam mnie poderwało i sprawiło,
że się uśmiechnęłam. Ale trzeba oddać Danowi Stevensowi,
że świetnie sobie poradził (i to bardzo szybko) z porzuceniem łatki Matthew z Downton Abbey. Teraz zapewne będzie się już o
nim mówić David z Gościa. I dobrze, bo mnie tą
rolą przekonał. Z tymi swoimi słodkimi oczami i uśmiechem grzecznego chłopca
idealnie pasuje do roli nieprzewidywalnego mordercy. Oczywiście przy okazji
Gościa nie wypada nie wspomnieć o muzyce, która na myśl przywodzi soundtrack Drive. Zdecydowanie pomaga budować klimat.
Jakiś klimat bowiem tutaj jest, ale uwaga: jest tu też dużo scen brutalnych,
ostrzegam wrażliwych. Mówi się, że Gość
będzie kiedyś filmem kultowym. Szczerze – wątpię, ale przekonamy się za naście
lat.
U niej w domu 6/10
Filmy
Francois Ozona są tak różne…Bywają świetne,
bywają średnie. Ten jest średni, choć zapowiadał się na bardzo dobry. Być może
komuś spodoba się bardziej, mnie jednak jakoś szczególnie nie oczarował. To
historia z cyklu uczeń – nauczyciel, ale trochę inna niż zazwyczaj. Tutaj mamy
relację budowaną na ciekawości nauczyciela, który ulega fascynacji opowieściom swojego
ucznia, Claude’a, będącym jego wrażeniami z pobytu w domu kolegi. Opowieści te
są o tyle skandalizujące, że wyłania się z nich obraz nastolatka pożądającego
matki swojego rówieśnika. Kolejne zapiski podsuwane przez chłopaka podsycają
wyobraźnię nie tylko nauczyciela, ale i jego żony, która sama zaczyna mieć
ciągoty w kierunku chłopaka. Pytanie zasadnicze, które towarzyszy seansowi: czy
relacje Claude’a są fikcją czy prawdą? Gdzie leży granica? Rzeczywistość miesza
się tu z pewnością z fikcją, ale co do niczego nie ma pewności, co ostatecznie
mnie zirytowało. Liczyłam na coś w rodzaju thrillera, coś co wywrze na mnie
większe wrażenie. Tymczasem moje odczucia w stosunku do U niej w
domu są dosyć letnie. Na pewno film dobrze pokazuje w jaki
sposób twórca może wpływać na swoich odbiorców, ten przekaz jest uniwersalny.
Film jest też dobrze zagrany, mamy tu m.in. dwie świetne aktorki – Kristin Scott Thomas i Emmanuelle
Seigner. Jednak szkoda, że i tym razem Ozonowi nie udało się zbudować atmosfery
takiej jak w niedoścignionym Basenie.