To właśnie miłość i Szklana
pułapka obejrzane, świąteczne przysmaki przygotowane, pierwsze prezenty
ofiarowane i otrzymane, więc korzystając z wolnej chwili postanowiłam uraczyć
Was jeszcze szybkim przedświątecznym postem. Zrobienie listy świątecznych filmów
lub najlepszych filmów mijającego roku kusi, ale oparłam się tej pokusie i
będzie to post przygotowany już jakiś czas temu.
Pojawił
się ostatnio na kilku blogach temat ulubionych soundtracków filmowych. Za mną
ten temat też chodził już od dłuższego czasu, a zatem postanowiłam wykorzystać,
że jest teraz „na fali” i też się nim zająć. Tyle że w moim przypadku będzie
lista na tyle subiektywna że pozbawiona niemalże wszystkich klasyków, które się
zawsze w takich zestawieniach pojawiają. Generalnie nie jestem zresztą
zwolenniczką muzyki filmowej, pisanej specjalnie na potrzeby danego filmu.
Lubię niektóre motywy filmowe, ale nie jestem typem osoby, która słuchałaby dla
relaksu całej płyty z muzyką z danego filmu. jednak mam tu na myśli muzykę
instrumentalną i muszę też zaznaczyć, że istnieją od tej reguły wyjątki. Wolę
jednak filmy, dla których tłem są piosenki – znane bardziej lub mniej.
Oczywiście najczęściej nie sprawdzają się one jako ilustracja dla poważnej
tematyki, dlatego do wielkich hollywoodzkich produkcji muzykę się specjalnie
pisze. Potrafię ją docenić, ale nie potrafiłabym jej słuchać w domowym zaciszu,
bo niesie ze sobą na ogół zbyt wiele emocji, jest dla mnie po prostu zbyt
ciężka do udźwignięcia. No ale jak już się rzekło – są od tego wyjątki, więc na
początek one:
Requiem
dla snu (Clint Mansell)
Mansell
jest jedynym z tych wielkich piszących dla Hollywoodu kompozytorów, których rzeczywiście
chcę słuchać. Wiem, że każdy napisany przez niego soundtrack będzie
dobry i do mnie przemówi. Nie ukrywajmy, w jego muzyce pojawiają się
charakterystyczne tony – to moim zdaniem jeden z najbardziej rozpoznawalnych
już po pierwszych dźwiękach, kompozytor. Za Requiem… pokochały go miliony,
podobnie jak Aronofsky’ego, z którym tworzy nierozłączny tandem. Muzyka do tego
filmu jest tak poruszająca i tak bardzo oddaje klimat filmu, problemy
bohaterów, że właściwie sam film mógłby obyć się bez słów. Utwór Lux Aeterna jest to prawdziwe
mistrzostwo. Strasznie się dziwię, że tak oryginalna, wyrazista ścieżka
dźwiękowa, tak fantastycznie współgrająca z treścią filmu, nie została
nagrodzona jakąkolwiek nagrodą.
The
Social Network (Trent Reznor i Atticus Ross)
Zachwyt.
Czułam autentyczny zachwyt już oglądając trailer, a potem, oglądając film,
który historię twórcy Facebooka przedstawiał jak thriller. Muzyka w tym filmie
wyznacza jego tempo. Bez tej muzyki, jestem tego pewna, siła oddziaływania
filmu na widza byłaby znacznie mniejsza. Ten soundtrack otworzył mi też oczy i
uświadomił, że muzyka elektroniczna może być fajna. Zakochałam się w kawałku In The Hall Of The Mountain King, opartym
na suicie Edvarda Griega Peer Gynt. No
i teraz doceniam wszystkich artystów, którzy eksperymentują z elektroniką,
która wcale nie jest taka „be!”.
American Beauty (Thomas Newman)
W
tym filmie mamy kompilację muzyki napisanej specjalnie do filmu przez Thomasa
Newmana, który stworzył też fenomenalny motyw przewodni do Sześciu stóp pod ziemią,
serialu HBO, oraz znanych piosenek rockowych, jak American Woman Lenny’ego Kravitza. Muzyka Newmana ma w sobie to
coś, o czym pisałam w przypadku Mansella – jest bardzo charakterystyczna i
bardzo łatwo zapada w pamięć. Można jej słuchać i słuchać, bez znudzenia. Nie
jest typową muzyką ilustracyjną, ale płynie gdzieś tak obok. Bez tej muzyki
słynna już scena z unoszącym się na wietrze foliowym woreczkiem nie byłaby tym
samym.
Teraz
przejdę do pozostałych ulubionych soundtracków:
Magnolia (Aimee Mann)
Zakochałam
się w tej muzyce na szkolnym korytarzu, w pierwszej klasie liceum. Koleżanka,
zawzięta kinomanka (ja jeszcze wtedy nawet nie udawałam, że się w minimalnym
stopniu znam na kinie), przyniosła sobie świeżutką płytę z muzyką z Magnolii ze sklepu muzycznego, jedynego
jaki wówczas był w naszym mieście, i nie mogąc wytrzymać, słuchała na discmanie
podczas przerwy. Dała mi posłuchać i tym samym otworzyła przede mną nowe
horyzonty muzyczne. W płycie Aimee Mann, którą natychmiast sobie pożyczyłam,
zasłuchiwałam się przez wiele tygodni. Dawno do niej nie wracałam, tak swoja
drogą. Ale kiedyś zajmowała szczególne miejsce w moim sercu. To smutna płyta, o
samotności, choć przebija z niej momentami optymizm. Muzyka trudna do
sklasyfikowania, ale bardzo przyjemna i łatwa w odbiorze. Żałuję dwóch rzeczy –
że jest tak słabo znana i że pochodzi z kiepskiego filmu. Mnie Magnolia (reż. Paul Thomas Anderson)
ogromnie rozczarowała, ale oglądałam ją lata temu, kiedy surrealizm w kinie
zupełnie do mnie przemawiał i kiedy nie byłam w stanie przebrnąć przez filmy
Tima Burtona (a dziś zaliczam go do czołówki ulubionych reżyserów). Ponowny
seans byłby więc chyba dobrym pomysłem. Z pewnością dla tej muzyki warto. I dla
Julianne Moore.
To właśnie miłość
Love Actually to jeden z tych filmów, którego sukces zrodził się ze
świetnego współgrania muzyki, scenariusza, aktorstwa i reżyserii. Kompilacja
piosenek, które znalazły się w filmie tworzy bardzo ciekawą, spójną całość.
Jednakże zyskują tak naprawdę dopiero w połączeniu z konkretnymi scenami,
którym towarzyszą (powinny być wydane na DVD). Takie choćby baaardzo popowe Jump zespołu Girls Aloud wyda wam się
świetną piosenką, kiedy zobaczycie tańczącego do niej Hugh Granta. Świetnie
wypadają też God Only Knows The Beach Boys kończące film, czy nawet Too Lost In You Sugababes. No a wielkim
hitem stało się Christmas Is All Around śpiewane
przez filmowego Billy’ego Macka czyli aktora Billa Nighy. Mogłabym tak
wymieniać długo – są przecież jeszcze nastrojowe Dido, Joni Mitchell, Eva
Cassidy…I młodziutka Olivia Olson śpiewająca All I Want For Christmas Is You. Dzięki naprawdę zgrabnemu
wykorzystaniu muzyki – poprzez wspomnianą scenę tańca czy właśnie motyw z
nagrywaniem świątecznej piosenki przez Billa Macka czy odśpiewanie All You Need Is Love podczas ślubu
bohaterki granej przez Keirę Knightley film zbliża się w pewnym sensie do
musicalu czy też filmu muzycznego. Ta idealna synergia między dźwiękiem a
obrazem pomaga mi chyba też się na tym filmie wzruszać. Za każdym razem tak
samo.
Maria Antonina
Ostatnio
oglądałam film Sophii Coppoli ponownie (który to już raz? 3? 4?) i dopiero przy
tej okazji zajrzałam na filmweb, by zobaczyć jakie wiadro pomyj na autorską
wizję Coppoli wylewają kinomani od siedmiu boleści. Oczywiście, ¾ piszących nie
kupuje współczesnej muzyki, którą ilustrowana jest opowieść o kontrowersyjnej
francuskiej królowej. Ten nowatorski zabieg jest głównym powodem krytyki filmu,
który osobiście bardzo lubię i doceniam. Po pierwsze, właśnie za muzykę.
Coppola chciała przedstawić Marię Antoninę jako nastolatkę zagubioną w Wersalu,
nastolatkę, której odebrano wszystko i nagle narzucono, jak ma żyć. Zwykłą
dziewczynę, jak te żyjące współcześnie, chcącą ładnie wyglądać i dobrze się
bawić, nie rozumiejącą reguł gry, w której nagle przychodzi jej brać udział.
Ona naprawdę niewiele się od nas różniła. Żeby to przesłanie było bardziej
oczywiste, reżyserka zrezygnowała z klasycznej muzyki tamtego okresu (XVIII wiek)
na rzecz na wskroś współczesnych nagrań rockowych i dream-popowych. I moim
zdaniem komponują się one z tematyką filmu doskonale. Scena tańców na balu do
dźwięków rockowej piosenki – czemu nie? Świetny pomysł, który burzy granice i
przybliża nas do świata królowej. Trzeba zauważyć przyjętą przez Coppolę
konwencję, która zakłada, że to nie jest stricte biograficzny, a już na pewno
nie poważny, kostiumowy film. W Elizabeth
– ok., ta muzyka by się nie sprawdziła. Ale do Marii Antoniny pasuje idealnie.
500 dni miłości
W
tym filmie muzyka odgrywa równie ważną rolę co Joseph Gordon – Levitt i Zooey
Deschanel. Piosenki The Smiths to ulubione nagrania filmowej Summer, która nie
tylko ich słucha, ale i śpiewa. Wykorzystana w genialnej scenie musicalowej
piosenka You Make My Dreams tryska
należytym optymizmem. Z kolei gorzkie Sweet
Disposition oddaje stan emocjonalny Toma po rozstaniu z Summer. Piosenki do
ścieżki dźwiękowej, trzeba przyznać, zostały dobrane bardzo starannie.
Właściwie każda z nich słuchana osobno sprawia przyjemność. To płyta dla
wielbicieli piosenek, które trącą trochę nostalgią, melancholią, raczej
spokojnych, ale melodyjnych - są tu
m.in. Regina Spektor, Carla Bruni, Feist, a nawet Simon and Garfunkel.
Wyśnione miłości
To
kolejny film, w którym muzyka odwala ogromna robotę. Dla jednych
przeestetyzowany i formą przesłaniający treść, jak dla mnie znakomity film o
miłości, w którym muzyka, w połączeniu ze slow
motion opowiada więcej niż słowa. Przewijające się przez cały film Bang Bang
Dalidy zostaje w głowie na długo, z konkretnymi obrazami przed oczyma. Nie ma
co, Xavier Dolan ma dobry gust. A ten film to poza treścią, po prostu bardzo ładny
teledysk.
Na koniec chcę Wam złożyć
życzenia wszystkiego co dobre na Święta: samych miłych chwil spędzonych w
gronie najbliższych, zapomnienia o codziennych zmartwieniach i czasu na
kulturalny relaks – książkę, muzykę, film…Nie zapominajcie, że to tylko Święta :)