26.04.2015

Życie Adeli. Rozdział 1 i 2 (reż. A. Kechiche, 2013)


 

Czasu na pisanie mam obecnie niewiele, ale głowę za to pełną pomysłów. Już od dłuższego czasu, odkąd tylko obejrzałam właściwie, mam ochotę napisać o Życiu Adeli. Recenzja z racji braku czasu i energii będzie pewnie dość mizerna, ale być może kogoś uda mi się zachęcić do obejrzenia tego znakomitego filmu.

Choć na początek muszę powiedzieć, że tuż po obejrzeniu filmu, a nawet jeszcze w trakcie oglądania, miałam mieszane uczucia co do niego. Jak zwykle w przypadku głośnych filmów spodziewałam się bowiem nie wiadomo czego. Tymczasem Życie Adeli jest filmem skromnym, subtelnym, wyciszonym. Ale w tym tkwi jego siła, co szybko zrozumiałam. To studium miłości - rozkwitu i zwiędnięcia uczucia. Wymowa filmu jest uniwersalna i chociaż przyjęło się, że to film o lesbijkach (pierwszy „taki” film o lesbijkach) to tak naprawdę dotrze do każdego z nas i każdy z nas – kto był kiedyś kochany i sam kogoś kochał – odnajdzie w nim znajome treści. Z tytułową bohaterką idziemy przez życie, towarzysząc jej dojrzewaniu. Jak wskazuje sam tytuł, obraz podzielony jest na dwie części – w pierwszej widzimy rodzące się uczucie między nią, wówczas 15-letnią, a starszą od niej studentką ASP, Emmą. Uczucie gwałtowne, namiętne, niepowstrzymane. I choć to właśnie w tej części, dosyć szybko, oglądamy na ekranie legendarną już 8-minutową scenę niesymulowanego seksu, nie wywołuje ona odrazy swoją tandetnością. Abdellatif Kechiche, który podobno kazał swoim aktorkom kręcić nieskończoną ilość dubli, jest daleki od pornografii. Seks w jego filmie jest zmysłowy, a kilkuminutowa sekwencja nie jest tylko ocieraniem się jednego ciała o drugie w celu zaspokojenia żądzy – to kwintesencja głębokiego uczucia, jakie narodziło się między Adelą i Emmą. Ale seks nie wystarczy, by to uczucie przetrwało, o czym przekonujemy się w rozdziale drugim. Co ważne, w Życiu Adeli orientacja bohaterek ma znaczenie drugorzędne. To nie jest film o tym, jak żyją i jak są postrzegane lesbijki. To równie dobrze mógłby być film o parze heteroseksualnej i myślę, że miałby podobną siłę oddziaływania. Adela i Emma nie są w stanie być razem, bo są skrajnie inne. Dzieli je pochodzenie, domy, w których wyrosły, wykształcenie, dzielą je ambicje – Emma chce być malarką, ma wyrafinowany gust, Adela nie ma wielkich marzeń, pragnie pracować z dziećmi jako nauczycielka. Nie ma też wiedzy, którą mogłaby zaimponować przed przyjaciółmi swojej dziewczyny. Z czasem coraz bardziej zaczyna czuć, że może do niej nie pasuje. A potem popełnia jeden wielki błąd…Przez cały film Adela jest cały czas niedojrzała. Emma poważnieje, czego symbolem jest rezygnacja z błękitnego koloru włosów, podczas gdy Adela już jako dorosła kobieta wciąż ma na głowie niesforny koczek, symbolizujący jej dziecinne postrzeganie rzeczywistości. A jednocześnie trudno tej nierozsądnej Adeli nie współczuć. Jest ona przykładem na to, jak bardzo miłość może boleć i jak trwale zapisuje się w nas pierwsze, wielkie uczucie. Od eksplozji uczucia przez nadzieję do ogromnego bólu – film prowadzi nas przez wszelkie możliwe etapy związku i zmusza do refleksji. 



Reżyser stawia na naturalizm. Nie tylko jeśli chodzi o pokazanie scen erotycznych, ale także jeśli chodzi o sam sposób filmowania. Twarz głównej bohaterki oglądamy w zbliżeniach, widząc tym samym każdą jej emocję. Towarzyszymy jej w codziennym życiu, w środowisku szkolnym, w jej pokoju, w którym płacze, w klubie, gdzie poznaje Adelę, w pracy – jesteśmy z nią wszędzie, dzięki czemu możemy się z nią w pewien sposób zżyć. Kamera wiele miejsca poświęca też jedzeniu, które ma w filmie symboliczne znaczenie i dodatkowo uwypukla różnice dzielące obydwie bohaterki. Wszystko poszłoby jednak na nic, gdyby nie znakomite aktorki. Grająca Adelę, Adele Exarchopoulos to wielkie odkrycie i razem z Leą Seydoux, która grała już m.in. u Tarantino, jest w ogromnej mierze odpowiedzialna za sukces filmu. Obydwie aktorki są niesamowicie przekonujące w swoich rolach. Exarchopoulos gra dość intuicyjnie, jest naturszczykiem, do postaci Adeli podchodzi emocjonalnie i właśnie dzięki temu jest wiarygodna. Z kolei w grze Seydoux największą istotę ma mimika, spojrzenie, uśmiech, jej ekspresja, co tworzy z Emmy bardzo charyzmatyczną postać, która przyciąga jak magnes. Między nimi dwiema natomiast na ekranie panuje fantastyczna chemia.





Nagrodzone na festiwalu w Cannes Życie Adeli (warto jeszcze dodać, że będące ekranizacją komiksu) to – bez przesady - jeden z najpiękniejszych filmów o miłości, jakie widziałam. Szczery i przejmujący, jest kolejnym dowodem na to, że kameralne historie są w stanie powiedzieć więcej i więcej w nas poruszyć.

Moja ocena: 9/10


19.04.2015

Najlepsze serialowe role kobiece

Analogicznie do „męskiej” listy, przedstawiam Wam dziś najlepsze serialowe role kobiece. Przygotowując ten wpis zostałam zmuszona stwierdzić, że interesujących i wybitnie zagranych postaci kobiecych jest w serialach niewiele. W przypadku aktorów miałam z czego wybierać, tym razem miałam problem z doborem tych kilku pań, które na liście warto umieścić. Nie zrozumcie mnie źle, jest sporo fajnych postaci kobiecych, ale niewiele aktorek zagrało w serialu swoją rolę życia, tak jak ma to miejsce w przypadku Jeremy’ego Ironsa czy Hugh Lauriego. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale nie oglądam Żony idealnej ani Homeland, więc nie znalazły się tu Julianna Margulies ani Claire Danes, które w swoich serialach są podobno rewelacyjne, tak jak Julia Louis-Dreyfus (Figurantka) czy Jessica Lange (American Horror Story). Nie widziałam też Sophie Grabol w Forbrydelsen (ale w Fortitude nie robi na mnie jakiegoś niesamowitego wrażenia). No dobrze, w każdym razie ja wyróżniłam następujące aktorki:

  1. Robin WrightHouse of Cards (Claire Underwood)


W tej chwili bezsprzecznie numer jeden na tej liście. Robin Wright zdecydowanie w roli życia. Claire Underwood to fascynująca, niejednoznaczna postać, od której nie można oderwać wzroku. Na tę postać składa się wiele – wpisany w jej styl nienaganny wygląd, klasa, elegancja, ale przede wszystkim to, co daje z siebie Wright. Na ekranie jest magnetyczna. Jej nieprzenikniona twarz nie pozwala rozgryźć Claire, która wiele razy zachowuje się bardzo zaskakująco dla widza. Niby wiemy, że jest równie zła, co jej małżonek, ale momentami wychodzi z niej nie wyrachowana pani polityk, lecz po prostu kobieta (zwłaszcza w trzecim sezonie). Naprawdę, aktorka jest w tej roli bardzo wiarygodna.

  1. Sofia Helin Most nad Sundem (Saga Noren)

Być może jeszcze część z was nie widziała tego serialu. To błąd! Jesienią chyba kolejna, trzecia seria, można więc nadrobić. A warto, chociażby właśnie dla Sofii Helin, która w tym szwedzko – duńskim serialu wciela się w panią detektyw z (nieoficjalnie) zespołem Aspergera. Nieprzystosowana społecznie Saga Noren ma problemy w kontaktach towarzyskich i społecznych, co jest o tyle zabawne, co urocze. Saga jest bezwzględnie szczera i bezpośrednia, co wprowadza do tego serialu o ciężkim klimacie nutkę humoru i odrobinę rozluźnienia. Helin świetnie odgrywa swoją postać, nie siląc się na sztuczność i nie szarżując. Wypada bardzo naturalnie, znacznie lepiej od Diane Kruger i Clemence Poesy, które wcielały się w tę postać w remake’ach Mostu... Takiej postaci naprawdę jeszcze w serialu nie widziałam i zdecydowanie zawsze o niej będę pamiętać.

  1. Maggie SmithDownton Abbey (Violet Crawley, hrabina Grantham)



Czy tu trzeba dużo pisać? Wszyscy uwielbiamy hrabinę Grantham. W wykonaniu Maggie Smith jest ona po prostu urocza. Jestem pełna podziwu dla tej 80-letniej aktorki za to, że ma w sobie jeszcze tyle energii, którą widać i czuć oglądając Downton Abbey. Nie wiem czy ktoś jest w stanie dorównać cynicznej babci, jaką tam odgrywa. Wiem za to, że chciałabym taką babcię. Maggie Smith jest za tę rolę rokrocznie nominowana do Emmy, co czyni ją najlepszą wizytówką serialu i jego najmocniejszą stroną. I tak zapewne pozostanie do końca emisji.

  1. Gillian AndersonThe Fall (Stella Gibson)


Być może dla kogoś innego powinna tu być wpisana rola Gillian w X-Files, jednak jak łatwo się domyślać, nie oglądałam tego serialu. Za to w The Fall jestem zachwycona Anderson, która tylko potwierdza, że jest świetną aktorką. Nie jest to bynajmniej zaskoczenie, bo Gillian ma na koncie wiele znakomitych ról w produkcjach brytyjskich. Natomiast jej Stella Gibson z serialu BBC to twarda, pewna siebie kobieta, profesjonalistka w swoim fachu, która emanuje kobiecością i erotyzmem. Anderson wykreowała tę postać na jedną z bardziej feministycznych bohaterek w telewizji.

  1. Lena DunhamDziewczyny (Hannah Horvath)


Długo zastanawiałam się, czy Lena powinna się tutaj znaleźć, jednak nie da się zaprzeczyć, że prawdopodobnie przez długi czas (a może już zawsze ) będziemy ją kojarzyć jako Hannah z Dziewczyn. Choć jest reżyserką, pomysłodawczynią i współscenarzystką serialu HBO, najbardziej kojarzymy to wszystko, co robi przed kamerą. A robi wiele, nie ukrywając i nie wstydząc się niczego. Mamy tu do czynienia z wyjątkową sytuacją, bo postać Hannah jest mocno inspirowana życiem i doświadczeniami samej Leny, być może więc nie powinniśmy tu mówić o grze  aktorskiej. Występując w roli Hannah, Dunham jest w dużej mierze sobą – nieco pulchną neurotyczką z literackimi ambicjami, nie potrafiącą ułożyć swojego życia uczuciowego. Trochę ekscentryczną i bardzo egocentryczną. To świetna postać, skupiająca w sobie rozterki i bolączki wielu młodych dziewczyn. Występując nago w niemal każdym odcinku, biorąc udział w realistycznych scenach seksu, Dunham przekroczyła granice, otwierając telewizję na zupełnie nowy typ bohaterki.

  1. Sarah Jessica ParkerSeks w wielkim mieście (Carrie Bradshaw)


A na koniec ta, która na pewno w jakimś stopniu była inspiracją dla Dunham, czyli Carrie Bradshaw. Czy ktokolwiek z nas jest sobie w stanie wyobrazić w roli faszionistki z Manhattanu kogokolwiek innego? Chyba nie, o czym najlepiej świadczy klapa prequelu Seksu w wielkim mieście, który w poprzednim sezonie emitowała stacja CW. Nastoletnia Carrie nie przypadła do gustu ani młodszym, ani starszym, być może dlatego, że Carrie Bradshaw jest tylko jedna i ma twarz Sarah Jessiki Parker. I moim zdaniem nie jest to twarz brzydka – a jak wiemy, istnieje wielu krytyków urody SJP. Co jednocześnie jest dowodem na to, że Parker przede wszystkim przekonała nas do Carrie swoją grą, a nie wyglądem. Sarah znakomicie czuła się w roli 30-latki uwielbiającej modę, zakupy i szukającej miłości swojego życia i sprawiła, że jej bohaterkę pokochały miliony kobiet na całym świecie. Uczyniła ekstrawagancką i przebojową Carrie romantyczną i wrażliwą, dzięki czemu łatwo się z nią identyfikować każdej z nas, choćby nie było nas stać na buty od Manolo Blahnika.

Kogo brakuje? Wyróżnić na pewno należałoby kobiecą obsadę Mad Men. Zwłaszcza Christina Hendricks i Elizabeth Moss wykreowały niesamowicie ciekawe bohaterki, jednak mam wrażenie, że nie tak bardzo wybijające się na tle tych wyżej wymienionych. Mam też ogromną sympatię do postaci Cristiny Yang, w którą w Chirurgach wcielała się Sandra Oh. Aktorka zdecydowanie była najlepszą aktorką z całej obsady tego serialu (nie tylko spośród kobiet). Warto też wspomnieć o Ruth Wilson i jej roli w Lutherze – jako Alice Morgan jest naprawdę fascynująca.

10.04.2015

Najlepsze serialowe role męskie

Gra w serialach to już od ponad dekady, a może nawet od dłuższego czasu, prestiż dla aktora. Seriale stoją na coraz wyższym poziomie, w związku z czym nie brakuje chętnych do grania w nich. Początkowo byli to aktorzy mniej znani, których dany serial dopiero wypromował. Ale od pewnego czasu obserwujemy trend zatrudniania w serialach aktorów z najwyższej półki, zdobywców Oscarów i innych cennych nagród. Zarówno jedni, jak i drudzy tworzą kreacje, które przechodzą potem do historii telewizji. Ja wybrałam kilka moim zdaniem najciekawszych serialowych ról męskich. Takich, które na zawsze będą się z danym aktorem kojarzyć. Ról po prostu wielkich, znakomitych, charakterystycznych. Oczywiście, opierałam się na serialach, które sama oglądałam, w związku z czym może Wam brakować Breaking Bad (Bryan Cranston) , Rodziny Soprano (James Gandolfini), Miasteczka Twin Peaks (Kyle MacLachlan) czy Hannibala (Mads Mikkelsen) albo Dextera (Michael C. Hall).

  1. Jeremy IronsRodzina Borgów (Rodrigo Borgia, papież Aleksander VI)


Moje najnowsze odkrycie. Nigdy nie byłam szczególną fanką Ironsa, a co więcej – chyba nie widziałam z nim wielu filmów. Jego rolą w Rodzinie Borgiów jestem natomiast zachwycona. Skandalem jest, że nie dostał za nią żadnej liczącej się nagrody. Bo stworzył on postać ekstremalnie wyrazistą i niejednoznaczną. Jego papież to postać zła, zakłamana, ale jednocześnie mająca w sobie nutkę człowieczeństwa – względem własnej rodziny – i dlatego przez to nie potrafię tej postaci nie lubić. Jeremy Irons swoją grą dosłownie uwodzi - kocham jego niektóre gesty i miny, którymi naprawdę potrafi przekazać wiele. To naprawdę wielka przyjemność oglądać go w tym serialu (o samym serialu napiszę wkrótce, bo zbliżam się do finału ostatniego sezonu). 

  1. Jon Hamm – Mad Men (Don Draper)


Pamiętam czasy, kiedy nie oglądałam Mad Men, a serial ten zdobywał wszystkie możliwe nagrody, co mnie denerwowało, bo miałam innych faworytów. Ale po kilku odcinkach Mad Men już wiedziałam, skąd to uznanie i coroczna nominacja do Globów i Emmy dla Jona Hamma. To jeden z tych aktorów, dla których rola w serialu okazała się przełomowa. Don Draper, w którego wciela się Hamm, to postać złożona, dekadencka, niełatwa. A Hamm znakomicie poradził sobie z oddaniem bardzo zróżnicowanych emocji, jakie przemawiają przez Dona. Sprawił, że go uwielbiamy, choć jest przecież łajdakiem, alkoholikiem zdradzającym żonę, tyranem dla swoich podwładnych. Dzięki Hammowi widzimy w nim bowiem także człowieka nieszczęśliwego, złamanego, zmęczonego życiem.  Wielka rola bez dwóch zdań.

  1. Bendeict CumberbatchSherlock (Sherlock Holmes)

Choć przed Sherlockiem Benedict pojawiał się w filmach, przyznajcie sami, że nie zwracaliście na niego wówczas uwagi. Jako Sherlock, podbił jednak serca widowni, zwłaszcza damskiej jej części. Co mnie zaskakuje, bo nie powiedziałabym o nim, że jest przystojny. Ale nie to jest ważne w roli słynnego detektywa. Cumberbatch urodził się, by zagrać tę postać. Widząc go później na ekranie w innych rolach, zawsze mam nieodparte wrażenie, że oglądam Sherlocka. Cumberbatch zbudował tę postać na nowo i zrobił to genialnie. Zestaw gestów, min, sposób wypowiedzi – wszystko to decyduje o charakterystyczności jego bohatera. Oczywiście, scenarzyści świetnie tę postać napisali, ale Benedict tchnął w nią ducha.

  1. Hugh LaurieDr House (Gregory House)

Choć od emisji ostatniego odcinka House’a mijają w tym roku ledwie 3 lata, wydaje się jakby była to cała wieczność. Od tego czasu pojawiło się przecież tyle nowych seriali i tylu nowych bohaterów, dla których straciliśmy głowę. Ale na początku był on. Doktor House. I to dla niego straciły głowę miliony widzów. Ja od niego, można powiedzieć, zaczynałam swoją przygodę z serialami. Rola Hugh Lauriego, który niestety, ale chyba już na zawsze będzie zaszufladkowany jako Gregory House, to dla mnie rola wybitna. Przypomnijmy, że zaczynał w sumie od ról komediowych. W serialu stacji FOX musiał się zmierzyć z postacią dramatyczną, ale obdarzoną ciętym, czarnym humorem. Jego bohater nie jest miłym, troskliwym lekarzem na wzór postaci z Chirurgów. Szukając dla niego epitetów można wykorzystać wszystkie najgorzej się kojarzące: samolub, drań, egocentryk, seksista, rasista, tyran. A także nałogowiec, zrzęda i człowiek pozornie pozbawiony uczuć. Ale pokochały go miliony. Jak to się stało? Może to talent Laurie’go, może jego smutna twarz, smutne spojrzenie, może głos…Najpewniej wszystko. Hugh Laurie jako House potrafił nas przekonać, że tego złośliwca warto polubić. Że to tak naprawdę smutny samotnik, którego w ten sposób ukształtowało życie. Postać House’a dzięki niemu stała się kultowa – chyba możemy tak uznać. Każdy następny taki bohater (patrz np. Thackery z The Knick) będzie już tylko jego klonem.


  1. Kevin SpaceyHouse of Cards (Francis Underwood)



House of Cards to serial wyjątkowy z wielu powodów, ale na pewno do jego sukcesu przyczyniło się obsadzenie Kevina Spacey w głównej roli. Dawno już nikt nie stworzył tak wybitnej roli w serialu jak jego rola Francisa Underwooda. Ten serial warto oglądać choćby dla niego, by rozkoszować się jego kunsztem aktorskim. Na ekranie Spacey jest władczy i magnetyzujący, a na jego wypowiedzi w stronę widza czeka się z niecierpliwością. I choć Francisa Underwooda nie da się lubić (a przynajmniej nie powinno), to ogląda się go z przyjemnością. Niewątpliwie wielka rola Spaceya, chyba lepsza nawet od American Beauty.


  1. William H. MacyShameless (Frank Gallagher)



Shameless to serial nietuzinkowy, bo mówiący o nizinach społecznych, ludziach klepiących biedę i żyjących wiecznie w konflikcie z prawem. Lekko zwariowana produkcja ma wiele atutów, a mimo to wydaje mi się być niedoceniana. Tymczasem mamy tu do czynienia z genialną rolą Williama H. Macy, który gra w zasadzie degenerata, człowieka, który nie zna moralności, nawet względem własnych dzieci, a liczy się dla niego tylko alkohol. Jego Frank Gallagher jest niesamowicie wiarygodny. Nie ma się w żadnym momencie wrażenia, że jest to postać przerysowana, o co byłoby nietrudno. Macy potrafi w dodatku jeszcze czasem nabrać widza, że Frank się zmieni, że może jednak ma jakieś ludzkie uczucia i odruchy. Wygląda jak menel, mówi jak menel i nie waha się przed zagraniem niczego. W niewymuszony sposób jest zabawny, ale jednocześnie nie jest to postać, którą można polubić.

      7. Steve BuscemiZakazane Imperium (Enoch "Nucky" Thompson)


Jeszcze jeden aktor, którego największym osiągnięciem stała się rola łotra. Nucky Thompson to zdecydowanie jeden z najbardziej wyróżniających się serialowych męskich bohaterów. Bohater nie do zapomnienia, bo o tak charakterystycznej twarzy jak twarz Steve’a Buscemiego. Aktor zwrócił na siebie uwagę grając przez całe życie na drugim planie i w końcu doczekał się swojej roli życia. Buscemi udowadnia, że i brzydal może dostać główną rolę, ale to oczywiście nie wszystko. Rola gangstera jest szyta pod niego, choć sama postać nie jest tak złożona i interesująca jak niektóre spośród wyżej wymienionych. Buscemi buduje swojego bohatera w oparciu o powściągliwość i to też jest jakaś metoda. Jego Nucky to gangster z klasą, ale jednocześnie też taki, którego należy się bać.

A jakie są Wasze typy? 

3.04.2015

Olive Kitteridge (HBO, 2014)


Olive Kitteridge to 4-odcinkowy miniserial, którego akcja dzieje się w małym amerykańskim miasteczku Crosby. Tytułowa bohaterka jest nauczycielką w średnim wieku, jej mąż prowadzi aptekę, jest farmaceutą. Serial przedstawia nam codzienność tej pary i otaczających ją ludzi. Nuda? Bynajmniej. Wyreżyserowany przez Lisę Cholodenko serial powstał w oparciu o książkę Elizabeth Strout, nagrodzoną Pulitzerem. Strout powołała do życia niezwykle intrygującą, wyrazistą postać Olive (w tej roli znakomita Frances McDormand), która jest cyniczna, bezpośrednia i bezkompromisowa. Chłodna dla rodziny, surowa dla uczniów. Zero w niej życzliwości, dużo złośliwości. Jej małżonek (Richard Jenkins) wprost przeciwnie – pogodny, otwarty, zawsze chętny do pomocy i służący dobrym słowem. Ich wspólne życie - trudne, pełne niewypowiedzianych słów, rozczarowań - to tylko jeden element serialu. Poprzez relacje Kitteridgów z otoczeniem poznajemy też historie innych mieszkańców miasteczka, ich małe i większe dramaty. Zdrady, choroby, tajemnice, nieudane związki…Nie ma tu nic czego byśmy nie znali. Najlepsze więc określenie dla tej produkcji to „życiowa”. Nie ma tu wartkiej akcji, intryg, zagadek. Jest realistycznie i bardzo emocjonalnie. Przedstawione wycinki z życia Olive i jej najbliższych poruszają, bo dotykają kwestii, które są bliskie każdemu z nas. Mogłoby się wydawać, że tak opisywany przeze mnie serial jest zwykłą obyczajówką, utrzymaną w nostalgicznym klimacie. Na szczęście twórcy są dalecy od popadania w przeciętność. Olive Kitteridge potrafi zaskoczyć zmianami tonacji, od humoru do dramatu, a także dostarczyć wrażeń wizualnych i zmysłowych (muzyka). Mocną stroną są dialogi, właściwie powiedziałabym, że są największą – obok aktorstwa – zaletą serialu. Bo w takim serialu jak ten – gdzie nie mamy w sumie szczególnej akcji – dialogi zawsze są najważniejsze. To one mają być ową „akcją”. I tutaj zdecydowanie są, a dzięki odpowiednim zdjęciom i świetnej grze aktorskiej (fenomenalna nie tylko Frances McDormand, ale też Richard Jenkins, Bill Murray i młoda Zoe Kazan) niektóre z nich mogą zostać w pamięci na długo. Niektóre z nich boleśnie szczere, inne zostawiające nas z dającą do myślenia konkluzją, wiele mówiące o życiu i nas samych.



Nie mogę pominąć, że kwestią, która jest jakoby wątkiem przewodnim serialu HBO jest przemijanie. Tak, najkrócej mówiąc, Olive Kitteridge to serial o przemijaniu. 25 lat życia Olive, od momentu gdy jest kobietą w średnim wieku, matką nastolatka, do momentu gdy zostaje wdową, której wydaje się, że nie ma już dla kogo żyć, to opowieść o jej starzeniu się. O starzeniu się i o tym jak sobie z nim radzić. W tym miejscu brawo dla Frances McDormand, która w tym serialu daleka jest od ideałów piękna i pokazuje, że aktorka, żeby być dobrą i dostawać ciekawe propozycje nie musi poprawiać sobie urody, ani nawet nakładać makijażu. Nie znam całej filmografii McDormand, ale zdecydowanie może to być rola jej życia (no, może zaraz po Fargo). Jej Olive pod pancerzem z cynizmu i podłości skrywa dobre serce, bezwzględność, złośliwość to jej sposób na życie, na walkę z jego przeciwnościami, ale to częściowo maska. Gdy Olive zostaje sama, nie musi nic mówić, byśmy wiedzieli, że w głębi duszy czuje coś innego. McDormand pokazuje tu tak naprawdę całą skalę emocji, w pełni eksponując swój talent.



Olive Kitteridge to prostota i subtelność w formie idąca w parze z mocnym przekazem treści. Serial, który oczarowuje klimatem i zachwyca przemyślaną konstrukcją. Takie seriale – pozornie zwykłe, a tak naprawdę wybitne – zdarzają się rzadko. Dlatego Olive Kitteridge warto poznać. A nadchodzące święta i kilka wolnych dni to ku temu doskonała okazja.

Moja ocena: 8+/10


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...