Sils Maria to film, którego
wyczekiwałam z dwóch powodów. Czytałam pozytywne recenzje osób, które widziały go
przedpremierowo na różnych festiwalach i oczywiście byłam ciekawa, czy
rzeczywiście Kristen Stewart
poradziła sobie w nim tak dobrze, jak się mówi. Aktorkę bardzo lubię, widzę w
niej talent i nie zgadzam się z jej powszechną krytyką. Sama tematyka filmu,
fakt, że głównymi bohaterkami są aktorka i jej asystentka, też wydał mi się
interesujący. Do tego jest to kino europejskie, a jak wiadomo często kino europejskie
= kino ambitne. Moje wszystkie nadzieje związane z filmem zostały spełnione. Sils
Maria to niesamowicie hipnotyzujący obraz, który poleciłabym przede
wszystkim osobom, które szukają w kinie odrobiny teatralności.
Sils
Maria ma z teatrem sporo
wspólnego, bo podstawą przekazu jest tutaj dialog. Dialog między dwiema
głównymi bohaterkami napędza akcję filmu, w czym pomaga nie tylko fakt, że owe
dialogi są świetnie napisane, ale też to, że między Juliette Binoche i Kristen
Stewart jest na ekranie niesamowita chemia. Ale zacznijmy od początku. Sils
Maria to miejscowość w Alpach, gdzie uznana aktorka Maria Enders (Binoche)
przyjeżdża wraz ze swoją asystentką Valerie (Stewart) na uroczystość mającą
uczcić reżysera Wilhelma Melchiora, który przed laty uczynił Marię sławną
obsadzając ją w filmie na podstawie własnej sztuki „Majola Snake”. W drodze
dowiadują się, że reżyser zmarł. Aktorka i jej asystentka zostają jednak w Sils
Maria na dłużej. Młody niemiecki reżyser proponuje bowiem Marii, by wystąpiła w
nowej scenicznej wersji „Majola Snake”. Maria niegdyś wcielała się tam w rolę młodej dziewczyny, Sigrid,
uwodzącej swoją pracodawczynię Helenę. Tym razem miałaby zagrać „ofiarę”.
Kobieta długo waha się, by ostatecznie propozycję przyjąć.
Sils
Maria jest opowieścią
wielopłaszczyznową, w której przenikają się kino i rzeczywistość, a relacje
opisane w sztuce, w której ma zagrać Maria, odbijają jej relacje z Val. Film
wypełniony jest scenami przygotowań Marii do filmu, podczas których kwestie Sigrid
czyta Valerie. Fragmenty czytanej przez nich sztuki aż proszą się o to, by
interpretować je jako opis występujących między nimi relacji. Valerie jest
najbliższą Marii osobą, jej przyjaciółką, nieodłączną towarzyszką, a nie tylko
kimś w rodzaju managerki. To ona mówi Marii co jest dla niej korzystne, gdzie
powinna się pojawić, jaką rolę przyjąć – dominuje nad Marią niczym Sigrid nad
Heleną. Dla Marii rola Heleny jest podwójnie trudna i wiąże się z akceptacją własnego
przemijania. Minęło 20 lat odkąd grała młódkę, dziś jest w wieku, kiedy może
zagrać tylko starszą z bohaterek sztuki. Jednocześnie musi ustąpić miejsca
pokoleniu młodych aktorek, które reprezentuje skandalizująca Jo-Ann Mills (Chloe
Grace Moretz), mająca jej partnerować na scenie. Sils Maria jest więc także autotematyczną opowieścią o kinie i
aktorstwie. Val i Maria prowadzą rozliczne dyskusje na ten temat, spierając się
zwłaszcza o współczesne kino rozrywkowe, w którym Maria nie widzi żadnej
wartości. Tymczasem Val udowadnia jej, że i ono może być sztuką zawierającą
treść.
Wyraźnie
wyeksponowana została warstwa psychologiczna filmu. W dialogach między Stewart
a Binoche wyczuwa się elektryzujące napięcie. Reżyser, Oliver Assayas, buduje bardzo intymną
atmosferę, a liczne niedopowiedzenia i sugestie wzajemnej fascynacji między
kobietami zostawiają miejsce na własną interpretację. Klimat filmu potęgują
zdjęcia plenerów. Tytułowe chmury (oryginalny tytuł to Clouds of Sils Maria) płynące
nad górskim jeziorem Sils w pewien sposób ilustrują płynność życia, której
doświadcza w filmie Maria i z którą tak trudno jej się pogodzić.
Co
warte podkreślenia, w tym wyjątkowym filmie, każda z aktorek – Juliette Binoche,
Kristen Stewart, Chloe Grace Moretz gra poniekąd samą siebie. Binoche wielką gwiazdę,
utytułowaną aktorkę. Moretz – aktorkę, która karierę zaczyna od kina
rozrywkowego i już na samym jej początku jest u szczytu sławy. Nie da się
ukryć, że pierwsze skrzypce w Sils Maria gra jednak Stewart. Która
w dodatku wygląda tu jak ona sama – podobny styl ubierania – trampki, jeansy,
okulary, ulubiona fryzura. Spośród bohaterek jest tą najbardziej reprezentującą
normalny świat – czyli tak jak w życiu: dziewczyna z sąsiedztwa. Najważniejsze
jednak jest to, że tworzy postać dużo ciekawszą od postaci granej przez Binoche
i – mam wrażenie – daje z siebie po prostu więcej. A także udowadnia, że z jej
mimiką twarzy jest wszystko w porządku.
Sils
Maria to piękny, kameralny film o
kobietach, sztuce, życiu. Kino specyficzne, powolne, wymagające. Magnetyczny
obraz.
Moja
ocena: 8+/10
**********************************************************************************************************************************
Ponieważ jest to mój wpis numer 200 na blogu jest to dobra okazja na kilka słów prywaty. Po pierwsze, uważam, że jak na ponad 4 lata prowadzenia bloga, 200 wpisów to mało. Ale z drugiej strony, podziwiam siebie, że nadal go prowadzę. Jak może zauważyliście, ostatnio pojawia się sporo wpisów i to regularnie - jak na mnie. To zasługa sporej ilości wolnego czasu, jakim dysponowałam ostatnio. Niestety, ta "laba" już się kończy, ale przybyło mi przez ten czas zarówno szkiców notek, jak i pomysłów na nie, z czego bardzo się cieszę. Uświadomiłam sobie ostatnio, w jaką stronę powinnam podążać z blogiem, żeby być w pełni z niego zadowolona. To znaczy, w pełni pewnie nigdy nie będę, ale wiem, jak chciałabym, żeby on wyglądał. Wiem już, że nie muszę umieszczać opinii o każdym obejrzanym filmie, jeśli pisanie takiej opinii nie sprawia mi przyjemności (Wam też to polecam). Wiem, że czasem warto się wysilić i napisać o filmie coś więcej niż kilka zdań, by stworzyć dla niego osobną notkę - w ten sposób liczba notek na blogu rośnie, co cieszy oko. No i wiem, że chciałabym pisać o filmach, które niekoniecznie są premierami - recenzji takich filmów na blogach jest wysyp. Stąd też pomysł, żeby na blogu znalazło się więcej różnego rodzaju zestawień, rankingów i wpisów nie będących recenzjami. Sama lubię takie posty czytać, a chyba właśnie taki powinien być prowadzony przez nas blog - zawierać takie treści, które sami chcielibyśmy przeczytać. Ok, koniec mojego wymądrzania się. Mam nadzieję, że uda mi się spełnić moje plany. I że co najmniej 200 notek jeszcze w życiu napiszę.
P.S. Miałam jeszcze napisać o minimalizmie (bynajmniej nie mam zamiaru zostać jego zwolenniczką, ale doszłam do wniosku, że lepiej mieć mniej rzeczy dobrej jakości, niż dużo słabej), ale co za dużo to nie zdrowo ;) Miłego weekendu :)
P.S.2 Fanpejdż bloga - co o tym myślicie? Zaglądałby tam ktoś?