W
stosunku do Fargo, serialu stacji F/X, byłam sceptyczna. A to dlatego, że
miałam dwa podejścia do filmu, w nawiązaniu do którego powstał. Najpierw
wyłączyłam po 20 minutach, potem, po kilku miesiącach, obejrzałam ponownie, tym
razem już do końca. Z braćmi Coen raz się lubię, raz nienawidzę. Po pierwszym
odcinku serialu też miałam zresztą wątpliwości, czy aby na pewno powinnam brnąć
w to dalej. Bo groteska to nie jest mój klimat. A Fargo jest bardzo groteskowe.
Jak inaczej powiedzieć o serialu, w którym trup ściele się gęsto, a stróże
prawa przedstawieni są jako nieudacznicy? Jeszcze inaczej mówiąc, Fargo to
czarna komedia. Bo choć pokazane są tu niesłychanie brutalne zbrodnie
popełniane z zimną krwią, jednocześnie co rusz mruga się okiem do widza, mówiąc
w podtekście, żeby nie brał tego na serio (choć każdy odcinek poprzedzony jest
wstępem mówiącym, że wydarzenia ukazane w serialu miały miejsce naprawdę - co jest oczywiście kłamstwem). Zbrodnie są
tu głupie, tak jak niektórzy bohaterowie, na czele z Lesterem Nygaardem.
Świetnie zagrany przez Martina Freemana (a jednak jest życie po Sherlocku i
Hobbicie), główny bohater serialu jest postacią, której za nic nie da się
lubić, tchórzem i – nie da się tego napisać inaczej – idiotą, który nie potrafi
przewidzieć konsekwencji swoich czynów. Z czasem jednak z fajtłapy staje się
coraz bardziej wyrachowanym draniem.
To
właśnie kwestia, której nie potrafiłam zaakceptować zabierając się za Fargo –
bohaterowie tego serialu to mieszkańcy głębokiej prowincji, nie grzeszący
inteligencją. Irytujący w swojej prostocie i naiwności. Żadna z tych osób nie
wydaje się do końca „normalna” – w sensie: to nie są bohaterowie archetypiczni,
tacy, jakich zazwyczaj oglądamy w serialach. Ale może właśnie są bardziej
ludzcy i – przynajmniej niektórzy z nich – wiarygodni dzięki tej swojej
przeciętności? W całej galerii dziwaków najnormalniejsza wydaje się być Molly,
„policjantka Solverson” (znakomita Allison Tolman). Ona jedyna z całej swojej jednostki uparcie dąży do
wyjaśnienia kolejnych zbrodni, nie dając się przekonać najprostszymi
wyjaśnieniami – jak jej szef Bob Oswalt. Ona jedyna łączy fakty i nie daje się
zwieść pozorom, a przy tym jest po prostu sympatyczna. I smuci mnie, że wielu
widzów od niej woli jednak największy czarny charakter, czyli demonicznego
Lorne Malvo, granego przez słusznie nagradzanego za tę rolę, Billy’ego Boba
Thorntona. Nie da się zaprzeczyć, że jest to postać w pewien sposób fascynująca.
Nie wiemy o nim prawie nic, a przede wszystkim – nie wiemy dlaczego robi, to co
robi. Malvo uosabia prawdziwe zło, jest chodzącym potworem, który nie waha się
zabić każdego, kto stanie na jego drodze. Jego postać można próbować poddawać
interpretacjom, przez co serial na pewno zyskuje w jakiś sposób symbolicznego
wymiaru.
To,
co na pewno urzeka w Fargo od strony technicznej, to natomiast połączenie
długich ujęć – zdjęć plenerów czy jazdy samochodem albo innych zwykłych
czynności – z tematyką tego serialu, którą jest przecież zło i zbrodnia. A więc
jednocześnie otrzymujemy w pewnym sensie doznania estetyczne, a potem nagle
odwracamy głowę, bo nie możemy patrzeć na lejącą się krew - a pokazywanie jej
przychodzi twórcom Fargo z ogromną łatwością. Udało się też twórcom w tych 10
odcinkach zbudować wyjątkowy klimat. Nie potrzeba było do tego wiele: śnieżne
plenery, sroga zima, małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają, dużo kubków z
parującą kawą, no i zbrodnia. Motywy znane z niejednego serialu, znowu dobrze
zagrały razem.
Jak
więc widzicie, Fargo generalnie mi się podobało. Mój największy problem z tym
serialem polega jednak na tym, że uważam, że takich seriali nie powinno się
robić. „Takich”, czyli przesyconych przemocą i złem (jest tu tego znacznie
więcej niż w jakimkolwiek innym znanym mi serialu). Jasne, są to składniki
naszego świata, niestety, ale jednak jestem zdania, że pokazując/oglądając je,
niejako dajemy wyraz naszej akceptacji dla nich. I bardzo mi z tym przekonaniem
źle. Ciężko mi więc komukolwiek ten serial polecać, ale na pewno trzeba go
obejrzeć, jeśli się chce mieć na jego temat własne zdanie.
Moja
ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.