Body/Ciało weszło do naszych kin już jako zwycięzca Srebrnego
Niedźwiedzia na Festiwalu w Berlinie. Na pewno ta nagroda pomogła filmowi w
przyciągnięciu widzów do kin, jednak dla mnie każdy kolejny film Małgorzaty
Szumowskiej to po prostu pozycja obowiązkowa.
Body/Ciało, jak sam tytuł wskazuje mówi o ciele, cielesności. Ciało
jest tu ciągle obecne: główny bohater, prokurator Janusz, na co dzień ma do
czynienia z ludzkimi zwłokami, na które chyba w pewnym sensie jest już
zobojętniony. Jego córka, Olga, ma obsesję na punkcie swojej wagi – co
doprowadza ją do bulimii. Anna, terapeutka ze szpitala, do którego trafia Olga,
kompletnie nie przejmuje się swoim ciałem, swoim wyglądem. Ważniejsza dla niej
jest sfera duchowa. Jest medium, kontaktuje się ze zmarłymi. Ciałem jest także
zmarła żona prokuratora. Tylko ciałem. Ale według Anny, choć nie ma już jej
ciała, jej dusza wciąż czuwa przy najbliższych. Tytuł filmu wskazuje na dualizm
w postrzeganiu ciała, pragmatyzm zderzony z wiarą w coś więcej. Ach,
zapomniałabym o jeszcze jednym – scenie, w której Ewa Dałkowska, nie młoda już
kobieta, z fałdkami na brzuchu i obwisłym biustem, tańczy topless w rytm Śmierci w bikini Republiki. Scena ta
może szokować, śmieszyć, a u nie jednego pewnie wzbudzi zniesmaczenie. Ale w
tej całej poważnej bądź co bądź tematyce, ta właśnie scena przypomina, że ciało
to także coś radosnego, danego nam dla przyjemności, coś zwyczajnie
przyziemnego.
Podobnie
jak ciało, w filmie obecne jest też na każdym kroku jedzenie, któremu kamera
Michała Englerta przygląda się z dużą uwagą. Prokurator lubi jeść i wszystko
„pieprzy”, bo wtedy wszystko jest bardziej strawne, jego córka obżera się
chlebem i słodyczami, by potem wszystko zwrócić w toalecie, a terapeutka dziewczyn
z zaburzeniami odżywiania przyrządza sobie na kolację warzywa i ryż i zagryza
to dietetycznym chrupkim pieczywem, jakby sama była wiecznie na diecie. Znacie
powiedzenie „coś dla ciała, coś dla ducha”? Jedzenie to coś dla ciała, a co za
tym idzie, stosunek bohaterów do jedzenia odzwierciedla też ich stosunek do
ciała właśnie.
Każdy
z trójki bohaterów filmu jest postacią interesującą i niejednoznaczną,
niedopowiedzianą. Między aktorami występuje świetna chemia, a debiutantka
Justyna Suwała – ponoć znaleziona na facebooku – swoim naturszczykostwem (jest
takie słowo?) dodaje tej historii autentyzmu. Janusz Gajos to oczywiście klasa
sama w sobie i w roli prokuratora jest taki jaki powinien być – zmęczony,
oschły i topiący smutki w alkoholu. Natomiast najlepiej skonstruowana jest
postać terapeutki Anny, która po śmierci synka odkryła w sobie zdolność do
kontaktowania się z zaświatami. Pytanie, czy naprawdę jest medium, czy tylko
tak uważa? Jest coś intrygującego w jej życzliwości, w jej wierze i zaniedbanym
wyglądzie. Jej postać skonstruowana jest ze sprzeczności, dopuszcza się rzeczy,
których robić nie powinna, ale wiemy przecież, że ukształtowało ją tak bolesne
doświadczenie z przeszłości. I ostatecznie pomaga prokuratorowi i jego córce. Maja
Ostaszewska wcielając się w postać Anny zagrała prawdopodobnie swoją najlepszą
rolę. Zbudowała postać niezwykle ciekawą, a jednocześnie oddała jej też – to
nie przypadek – swoje ciało, zmieniając wygląd wręcz nie do poznania.
Jak
zawsze w swoich filmach Szumowska porusza – tym razem w tle – tematykę
społeczną. Body/Ciało dzieje się we współczesnej Polsce, autorka filmu co
rusz robi aluzje nie pozostawiające co do tego wątpliwości. Dotyka głośnych
spraw kryminalnych, które znamy z mediów, muska tematyką sporów
światopoglądowych tak żywych w naszym kraju. Bardzo polski wydaje się być też
czarny humor, którego jest tu naprawdę dużo. Tak dużo, że w niektórych krajach,
w których dystrybuowany jest film, reklamuje się go jako czarną komedię. Komedią
nie jest, ale począwszy od otwierającej go sceny, Szumowska znakomicie
równoważy powagę i dowcip, dzięki czemu film nie jest nadmiernie patetyczny i
pretensjonalny.
Zasadnicze
pytanie w kontekście filmu, zadane na plakacie i w zwiastunie, brzmi: Czy jest
coś więcej? Subtelne, niespodziewane zakończenie filmu na szczęście nie daje na
nie odpowiedzi. Film pozostawia miejsce na domysły, w żadnym momencie nie daje
gotowych twierdzeń np. że z ciałem po śmierci na pewno coś się dalej dzieje. Szumowska
dystansuje się od stawiania jednoznacznych diagnoz, jest tym razem tylko
obserwatorem. Powtórzę to za autorem jakiejś recenzji – tak jak W
imię miało dosyć nachalne i niepotrzebne zakończenie, tak Body/Ciało
zostawia drzwi uchylone dla naszej własnej interpretacji, co może tylko i
wyłącznie świadczyć o tym, że Szumowska jako reżyserka pokornieje i uczy się na
swoich błędach.
Reżyserka
kolejny raz udowodniła, że potrafi dotykać aktualnej tematyki i poruszać widza
sposobem opowiadania o otaczającej nas rzeczywistości. Wielu mówi, że Body/Ciało
to najdojrzalszy, najlepszy film Szumowskiej. Osobiście największe wrażenie
zrobiły na mnie znacznie bardziej emocjonalne 33 sceny z życia (które swoją
drogą chętnie sobie odświeżę), jednak faktycznie – jej najnowszy film jest idealnie
wyważony (także jeśli chodzi o długość - już dawno czas w kinie nie zleciał mi
tak szybko). Nie jest to co prawda film, który dotknąłby doszczętnie moich
emocji, ale zostawi po
sobie na pewno bardzo pozytywne wrażenia.
Moja ocena: 8/10
Dramat, ciekawa polska produkcja. Pan Gajos jak zawsze w formie. Bardzo polecam - http://body.none.pl
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie. Nie widziałam żadnego filmu Szumowskiej, więc może nadszedł czas by to nadrobić :)
OdpowiedzUsuńPowinnaś nadrobić :) Myślę nawet, że możesz zacząć właśnie od Body, bo raczej nie powinien Cię zrazić do Szumowskiej (a jest to rezyserka, którą albo się lubi albo nie).
Usuń