Opowiem Wam o Daas. Pod tym tajemniczym tytułem kryje
się polski film z ubiegłego roku, w reżyserii debiutanta Adriana Panka. Film,
który jest absolutną perełką pośród ostatnich polskich produkcji, które
oglądałam i który przyczynił się do powstania w mojej głowie pewnego
postanowienia. Ale zanim się nim z Wami
podzielę, muszę wyrazić swoje ogromne zadziwienie faktem, że o tak znakomitym –
zwłaszcza jak na debiut – filmie w ogóle nie było słychać w polskich mediach.
Nie sądzę, żebym to przespała, bo jestem na bieżąco z nowinkami kulturalnymi.
Tymczasem o Daas dowiedziałam się
całkiem niedawno przeglądając filmografię Macieja Stuhra. Winą braku promocji
najprawdopodobniej jest brak pieniędzy, ale film otrzymał same pochlebne
recenzje od czołowych polskich krytyków, więc i tak powinno o nim być znacznie
głośniej. Tymczasem nie będzie nadużyciem oklepany zwrot „przeszedł przez nasze
kina niemal niezauważony”. Zauważyli go może jedynie stali bywalcy kin
studyjnych. A szkoda, bo powinien go zobaczyć każdy szanujący się kinoman,
który stracił wiarę w polskie kino. Oczywiście, mamy Holland i Smarzowskiego,
raz na jakiś czas pojawi się obiecujący debiutant na miarę Jana Komasy, ale
generalnie na rodzime kino utyskujemy. Na filmowych blogach, które odwiedzam, z
rzadka zdarza mi się czytać recenzje polskich filmów, i to nie dlatego, że je
omijam, ale dlatego, że po prostu jest ich jak na lekarstwo (pojawiają się
właśnie przy okazji takich głośnych premier jak Róża). A Daas przywraca
wiarę w to, że w polskim kinie jest miejsce na różnorodność, że może nas ono
pozytywnie zaskakiwać i nie ustępować zagranicznemu.
Akcja Daas rozgrywa się w 1776 roku w Wiedniu. Radca cesarskiej
Kancelarii Nadwornej Klein (Bonaszewski) otrzymuje skargę na przebywającego w
Wiedniu hrabiego (Żyda, co nie jest bez znaczenia) Jakuba Franka (Łukaszewicz),
który obwołał się w Polsce mesjaszem, został posądzony o herezje i zbiegł
właśnie do Austrii. Donos napisał jego były wyznawca, Jakub Goliński (Chyra),
za zdradę obrabowany i zagrożony odebraniem mu życia, opętany wolą zemsty. Tymczasem jego żona (interesująca Magdalena Czerwińska) została przy Franku.
Goliński dąży też do wynalezienia gumy. Klein rozpoczyna śledztwo w toku
którego okazuje się, że sekta Franka szuka przez swoich wyznawców kontaktu z
dworem Marii Teresy. Zaczyna obawiać się zamachu stanu. Jednakże równoległym do
śledztwa wątkiem filmu jest osobista tragedia Kleina – jego żona w wyniku udaru
mózgu jest pogrążona w bezwładzie i apatii. W obliczu bezradności medycyny
bohatera zaczyna więc kusić zwrócenie się o pomoc do samego Franka, ponoć
cudotwórcy…
Jest więc Daas i po trosze lekcją historii, i intrygą kryminalną, mówi też o
odwiecznych więzach łączących religię i politykę, ale przede wszystkim portretuje
jednostki, które stają przed trudnymi wyborami, które nie okazują się być dla
nich najszczęśliwsze. Klein i Goliński ponoszą sromotną klęske nie tyle w
starciu z władzą czy Frankiem, ale z własnymi przekonaniami i ideałami.
Zainspirowana radą pani Barbary
Białowąs postanowiłam jeszcze przed zabraniem się za pisanie recenzji rozpoznać
konwencję filmu. I tak, nie mam wątpliwości, że jest to dramat kostiumowy. I jest to ewenement w polskim kinie, bo
przypomnijcie mi – czy u nas powstają filmy kostiumowe, które nie są
ekranizacją książki? Praktycznie nie. Co więcej, oryginalnością scenariusza
(również autorstwa Panka) jest także dobór tematu. Twórca filmu sięgnął po
postać mało znaną, epizod historycznie zapomniany, ryzykując brak
zainteresowania widzów. Co więcej, historia opowiedziana w filmie jest
uniwersalna i równie dobrze mogłaby się dziać we współczesności, nie mieści się
więc Daas w nurcie polskiej
martyrologii, do którego można by zaklasyfikować wiele rodzimych filmów
sięgających do historii. Tutaj także, choć bohaterowie chodzą w kostiumach z
XVIII wieku, a na głowach noszą peruki, nie chodzi o pokazanie przepychu. Daas nie jest zrobiony z właściwym tego
typu produkcjom rozmachem. Jest za to przykładem tego, jak za niewielkie
pieniądze można zrobić dobry film kostiumowy. Nie próbuje się tu tuszować
scenariuszowych niedoróbek eksponowaniem wystawnych wnętrz czy spektakularnymi
scenami akcji. Tutaj to scenariusz ma za zadanie zwrócić uwagę widza. Oraz
obraz. Daas jest przepiękny wizualnie
za sprawą najwyższych lotów zdjęć autorstwa Arkadiusza Tomiaka. Na ekranie
dominują przygaszone barwy, obraz jest jakby wiecznie ciemny, spowity szarością,
co akurat świetnie pasuje do niepokojącego klimatu filmu. Nie znajdziemy tu
przesadnej, nad wyraz patetycznej muzyki, spotykanej w filmach historycznych.
W Daas jest jeszcze jeden element, który bardzo sobie w kinie cenie –
niedopowiedzenie. Symbolika pewnych elementów, magia płynąca z niektórych scen,
o których interpretację trzeba się samemu pokusić, nieoczywistość pewnych słów,
w końcu brak wyjaśnienia wprost czym jest tytułowe Daas, odpowiadają za całościowy dość mistyczny klimat filmu. Dla
jednych oczywiście będzie to niewybaczalnym przejawem pogubienia się reżysera
we własnym scenariuszu i braku pomysłu na pewne odpowiedzi, ja jednak w takie
rzeczy nie wierzę. Nie w przypadku Daas,
który jest filmem przemyślanym i ciekawie opowiedzianym, zamkniętym świetną
sceną spotkania Kleina i Golińskiego. Nie ma w nim momentów przestoju akcji ani
zaskakujących jej zwrotów. Opowieść snuje się płynnie, spokojnie, ale śledzi
się ją z nieustającym zaciekawieniem.
Daas nie byłby jednak tym, czym jest gdyby nie plejada znakomitych
aktorów w obsadzie. Nie gwiazd, lecz właśnie utalentowanych aktorów. Mariusz
Bonaszewski wybija się tu zdecydowanie na pierwszy plan, nokautując nawet
samego Andrzeja Chyrę, który jednakże też pokazuje klasę. Do koncertowej gry
włącza się Janusz Chabor, chyba czas go tak nazwać – aktor charakterystyczny. O
Olgierdzie Łukaszewiczu nie muszę wspominać, to aktor którego talent nie ulega
wątpliwości, choć jego Frank nie jest zbyt wyrazisty, ale może to być wina
scenariusza, który z samozwańczego boga czyni jedynie postać drugoplanową. Moją
uwagę zwrócił też Radosław Chrześciański, który w roli sekretarza Kleina
dotrzymuje kroku Bonaszewskiemu tworząc z nim na ekranie ciekawy duet.
Wisienkami na torcie są jednak dwie role epizodyczne – Maciej Stuhr jako
wymuskany i wyniosły cesarz Józef II oraz genialna Danuta Stenka w roli
księżnej, z którą Goliński rozmawia o pomocy finansowej. Zwłaszcza występ aktorki
zapada głęboko w pamięć i jest jedną ze scen, które automatycznie będą
przychodzić do głowy na myśl o Daas.
Stenka nie dość, że ucharakteryzowana na starzejącą się kobietę, która niezbyt
udanie stara się konserwować swoją wątpliwą już urodę, operuje szeregiem min i
gestów, które z jej postaci celowo czynią karykaturę, a jej sposób mówienia bardziej
niż wszystko inne pokazuje z jakim typem człowieka mamy do czynienia. Jest to
zdecydowanie najbardziej wyrazisty występ w całym filmie.
Nie dziwi, że tylu doborowych
aktorów (a nie wspomniałam o wszystkich) zgodziło się wystąpić w pierwszym
filmie młodego reżysera. To film wyjątkowy jak na polskie warunki, ale nie
ustępujący też zagranicznym produkcjom kostiumowym. Jest to zdecydowanie jeden
z lepszych filmów kostiumowych, które oglądałam, wyróżniający się na ich tle
swoją nieszablonowością.
Na koniec powrócę do
postanowienia, o którym wspomniałam na początku. Otóż seans Daas otworzył mi oczy na fakt, że
polskie kino kryje w sobie prawdziwe perełki. Stąd też moje postanowienie by je
odkryć. Jest w nas, przynajmniej w większości z nas – ludzi chodzących do kina,
interesujących się tym światem, coś co każe nam wybierać przede wszystkim głośne
amerykańskie produkcje lub europejskie filmy nagradzane na festiwalach. Nie
przeczę, że sama się temu trendowi poddaję. Nie będę też ukrywać, że ukłon w
stronę polskich filmów postanowiłam zrobić pod wpływem bliskiej mi osoby, która
w każdej dziedzinie kultury preferuje to, co polskie. Bo polskie (też) jest
dobre. O ile dla nas nie powinno być wręcz najlepsze. A więc przechodząc do
meritum, planuję oglądać, na dobry początek minimum jeden film polski
tygodniowo (choć mogą zdarzyć się takie tygodnie, że nie obejrzę w ogóle
żadnego filmu – tak bywa gdy jestem pochłonięta oglądaniem całego sezonu
serialu). To może i mało, ale biorąc pod uwagę że do tej pory polskie filmy
oglądałam od święta, spory postęp. Oczywiście moimi wrażeniami będę się dzielić
na blogu w Kąciku polskiego filmu (który niniejszym debiutuje).
Pewnie będę nie tylko polecać, ale i odradzać, bo nawet kierując się rekomendacjami, można się zawieść. Następnego dnia po seansie Daas zafundowałam sobie kolejny polski
film, Mniejsze zło, nie mając (podobnie
jak w przypadku filmu Panka) pojęcia o czym on jest i doszłam do wniosku,
że z oglądania polskich filmów można mieć radość. Radość znacznie większą niż z
oglądania innych produkcji. Bo jak już wspomniałam – o polskich filmach pisze się
mało, bo mało kto je ogląda. W związku z czym ich oglądanie jest dla mnie
ogromną frajdą – począwszy od zaskoczeń, które przynosi sama fabuła, o której
nic nie wiem, poprzez trafianie na aktorów, których kompletnie się nie
spodziewam zobaczyć, bo nikt mnie wcześniej na żadnym blogu nie uprzedził, że
oni tam grają, po zdjęcia, które robią na mnie wrażenie nie dlatego, że ktoś
kazał mi się im przypatrzeć, lecz dlatego, że mnie rzeczywiście zachwycają. Jest jeszcze
zaleta pragmatyczna oglądania polskich filmów – nie męczymy naszych oczu
czytaniem napisów a mózgu podzielnością uwagi ;)
Mam nadzieję, że mój entuzjazm
zbyt szybko nie siądzie. Co do siły mojej perswazji, chciałabym wierzyć, że
kogoś jeszcze do oglądania dobrych polskich filmów namówię. Wiem jednak jak to
jest - na ogół piszemy w komentarzach „brzmi zachęcająco, kiedyś obejrzę”. A kiedyś jest jeszcze bardziej
zapracowanym dniem tygodnia niż jutro…
A Daas oceniam na 9/10