Ponad
rok temu pisałam o Drive m.in. że
jest to „historia, którą ogląda się w napięciu, boi jest nieprzewidywalna”.
Żeby dostrzec więcej smaczków, którymi zachwycają się ci, którzy uznali już Drive za dzieło kultowe, od dawna
zabierałam się za ponowny seans. W końcu nadarzyła się okazja. I cóż, moja
opinia jest jeszcze bardziej pozytywna. To film, do którego z przyjemnością
wrócę jeszcze nie raz.
Drive opowiada o bezimiennym kierowcy (Ryan Gosling) z Los Angeles. Za dnia zarabia
jako kaskader w Hollywood, a nocą pracuje jako kierowca gangsterów. Pewnego dnia
poznaje sąsiadkę, Irene (Carrey Mulligan) i jej syna, Benicio. Zaczyna spędzać z nimi
coraz więcej czasu. Wkrótce jednak mąż Irene wychodzi z więzienia. Za kratkami
mocno się zadłużył. Jeśli nie spłaci długów, wierzyciele skrzywdzą jego
rodzinę. W tym momencie, nasz bezimienny bohater postanawia im pomóc,
wykorzystując swoje kontakty i umiejętności…
Drive uwodzi onirycznym klimatem. Klimatem, który rodzi się z połączenia
kilku rzeczy: hipnotyzującej muzyki, zwolnionych, wysmakowanych ujęć i postaci
głównego bohatera, brawurowo odegranej przez Ryana Goslinga. Po tym seansie
dotarło do mnie, że faktycznie jest to rola, w której aktor wiele pokazał, bo
grać musiał głównie twarzą i gestami. Nimi wyrażał emocje swojego skrytego,
małomównego bohatera. W ogóle w filmie pada raczej mało słów i ta oszczędność
również gra na jego korzyść. Ale klimat
ta historia zyskuje też przez pewne oderwanie od rzeczywistości. „Film jest
trochę jakby nie z naszych czasów”, tak pisałam rok temu. To fakt, tło filmu
jest słabo zarysowane, krąg postaci i miejsc, w których się poruszamy jest dość
hermetyczny. Do tego, choć Drive
określane jest mianem kina akcji, raczej słabo wpisuje się w ten gatunek. To kino,
które plasuje się gdzieś pomiędzy. Trudno je zaszufladkować. Akcja nie jest tu
celem samym w sobie, a raczej przerywnikiem miedzy tymi naprawdę kluczowymi
scenami, które są wyciszone i spokojne. Fascynująca jest na tym tle scena w
windzie, gdzie romantyczna chwila czułości między bohaterem granym przez
Goslinga a postacią odtwarzaną przez Carrey Mulligan (bardzo dobry występ),
kończy się brutalnym pobiciem obecnego w windzie mężczyzny.
Co
takiego ma w sobie Drive, że tak się
podoba? Scenariusz nie jest skomplikowany, ale postaci są niejednoznaczne. To
przede wszystkim film o samotniku, indywidualiście, który czyni dobro, choć ma
na pieńku z prawem. Bezimienny kierowca to współczesny superbohater. Z
pewnością pozytywny wpływ na odbiór filmu na zakończenie, które intryguje i
pozostawia widza w niepewności.
Mówią,
że Drive nie ma w sobie nic nowego –
jest zlepkiem tego, co już w kinie było, głównie w filmach akcji lat 80. Ale
nie mniej, jest to film, do którego chce się wracać – i być może właśnie
dlatego już nazwano go kultowym. Chce się do niego wracać, by kontemplować
obraz, muzykę, celebrować sceny i doszukiwać się głębi, której być może Drive wcale nie ma – ale szukać nie
zaszkodzi. Obejrzeć też nie. Polecam.
Moja
ocena: 8,5/10
No to pozostaje czekać aż będziemy mogli w Polsce oglądać (miejmy nadzieję, że w tym roku, bo z tymi premierami różnie bywa) kolejny film obu panów.
OdpowiedzUsuńTyle już pozytywnych recenzji się naczytałam, a seans jeszcze przede mną. Cieszy mnie Twoja zachęcająca opinia, muszę w końcu nadrobić Drive. Fabuła brzmi naprawdę intrygująco :)
OdpowiedzUsuńMi się film również podobał, ale Gosling mnie nie przekonał do siebie. Zagrał poprawnie i tyle. Nie wydaje mi się żeby ta rola wymagała od niego wielkich umiejętności aktorskich - pewnie tajemnicza otoczka bohatera opadała i spłynęła hojnie również na jego odtwórce. Przyznaje jednak, że Gosling z DRIVE nie przypomina w najmniejszym stopniu chłoptasia z tandetnego "Pamiętnika."
OdpowiedzUsuńDlaczego się podoba? Bo jest inny i ma w sobie coś, o czym Hollywood dawno zapomniało - nie dosłowność historii. Drive daję widzowi szansę samodzielnej interpretacji i jak widać po popularności tego filmu - nawet przeciętny widz za tym tęskni.
OdpowiedzUsuńWidziałam "Drive" ponad rok temu i dość dobrze go pamiętam. Bardzo mi się podobał, jest taki klimatyczny. Ale czy do niego wrócę? Raczej nie, chyba że po to, by komuś pokazać naprawdę dobry film :)
OdpowiedzUsuńNiestety, jestem w opozycji. Nie uważam filmu za zły, co najwyżej dobry. Irytuje mnie kreacja Goslinga. Jesli kiedykolwiek zrobię sobie powtórkę to dla Oscara Isaaca. ;)
OdpowiedzUsuńMoja siostra twierdzi, że cały ten film jest pastiszem na gatunek kina akcji i że twórcy jaja sobie robili, bo przecież jak ta kurtka ze złotym skorpionem może być na poważnie.
OdpowiedzUsuńWprawdzie się z nią nie zgadzam (o czym zresztą pisałam sto lat temu u siebie), ale trzeba przyznać, że faktycznie może to świadczyć o tym, iż film można interpretować na wiele różnych powodów ;)
Mi też się za bardzo nie podobał. Idzie obejrzeć, ale nie rozumiem tych wszystkich pochwał. Film jest mało oryginalny. Jeśli zastanowić się nad tymi głębszymi treściami, to właściwie wychodzą z tego pretensjonalne brednie. Audiowizualna otoczka robi spore wrażenie, ale też jest mało oryginalna. Romantyczny wątek jest wg mnie bardzo cyniczny (właściwie to cała historia jest mocno cyniczna), a postać graną przez Goslinga tak naprawdę trudno nazwać bohaterem.
OdpowiedzUsuń