Ostatnio
w kinie możemy zaobserwować może nie wysyp, ale wzrost liczby filmów o
niepełnosprawnych. Po optymistycznych Nietykalnych,
we Francji święci triumfy Rust and Bone, o kobiecie, która traci obydwie
nogi (wcześniej mieliśmy jeszcze m.in Motyl i skafander), a ubiegłoroczny festiwal Sundance podbiły Sesje, które w końcu trafiły i do polskich kin.
Sesje oparte są o prawdziwą historię. Reżyser filmu, Ben Lewin, w wieku 6
lat zachorował na polio, czyli ostre porażenie ciała. Udało mu się jednak
wyleczyć na tyle, by mógł normalnie funkcjonować. W roku 2006 trafił na opublikowany
po raz pierwszy w The Sun w 1990
roku, artykuł „Spotkania z sekssurogatką”, autorstwa chorego na polio Marka
O’Briena. Przejmujące wyznania poety i dziennikarza, który nie miał w życiu
tyle szczęścia co on, stały się dla Lewina podstawą do napisania scenariusza do
filmu.
Jego
bohater, Mark O’Brien, oprócz tego, że jego ciało jest sparaliżowane, nie może
też samodzielnie oddychać. Robi to za niego tzw. żelazne płuco, które
przypomina kosmiczną kapsułę. A po trosze i trumnę. Mark może przebywać poza
nią maksymalnie 3-4 godziny. Nie tkwi jednak zamknięty w domu. Udało mu się
m.in. skończyć studia. Przemieszcza się z pomocą opiekunów na specjalnym łóżku.
Trudno wyobrazić sobie, jak przygnębiające musi być takie życie. Mark marzy o
miłości, bliskości drugiej osoby. I o seksie, którego, mając 38 lat, nigdy
jeszcze nie doświadczył. Z jednej strony, z powodu swoich ograniczeń
fizycznych, z drugiej zaś, z powodu ograniczeń tkwiących w jego umyśle, które
zakorzenili w nim rodzice i głęboka wiara w Boga. Mark przyjmuje to, co zesłał
mu los, uważając, że widocznie nie zasługuje na nic więcej. Wbrew pozorom do
życia podchodzi jednak z humorem, obracając w żart każde swoje niepowodzenie.
Przychodzi
jednak moment, w którym Mark postanawia zawalczyć o swoje życie erotyczne.
Zaczyna tytułowe sesje z seksterapuetką, Cheryl, która ma zadanie oswoić go z
własną seksualnością (Mark, jak sam rozbrajająco przyznaje, nie widział swojego
penisa od 30 lat) i przeżyć z nim, jak zostaje określone w filmie, „pełną
penetrację”. Pokazać się nago kobiecie z którą ma się uprawiać seks, to
zupełnie co innego niż być nagim w towarzystwie opiekunek czy pielęgniarzy. Początkowo
zawstydzony i jednocześnie podniecony do tego stopnia, że niemalże samo
towarzystwo nagiej kobiety w łóżku owocuje jego wytryskiem, Mark przekonuje
się, że seks nie jest niczym strasznym, ani zastrzeżonym dla zdrowych. A
wszystko to dzięki Cheryl, która podchodzi do niego z czułością i
delikatnością, stopniowo przełamując jego kolejne bariery. Choć może się to
wydawać wulgarne, oglądanie tego specyficznego seksu w wykonaniu Marka i Cheryl
nie gorszy, nie budzi kontrowersji. To nie jest pornografia (znamienne zresztą,
że tylko Cheryl widzimy całą nagą). Wręcz przeciwnie, ogląda się to niemalże z
łezką w oku, uświadamiając sobie, ile dla Marka musiało znaczyć te kilka chwil.
Jeśli Bestie z południowych krain są
filmem nastrajającym optymistycznie, to nie wiem w takim razie jak określić Sesje. To dla mnie bardzo pozytywny,
podnoszący na duchu film. Przede wszystkim chyba przywracający wiarę w ludzi,
bo okazuje się, że niepełnosprawność nie musi wykluczać miłości. Jeśli jesteś
dobrym człowiekiem, zarażasz swoim optymizmem i dystansem do siebie, to taki
szczegół jak to, że nie możesz wstać z łóżka, przestaje mieć znaczenie. Bo
zawsze znajdą się tacy ludzie, którzy oprócz ciała zauważą w tobie też
człowieka.
Jednak
samo przesłanie pewnie nie wystarczyłoby, żebym tak się Sesjami zachwyciła. Ten film jest po prostu dobrze nakręcony. Nie
ma dłużyzn, historia nie jest przeciągana w nieskończoność, a opowieść jest
świetnie budowana poprzez montaż. Poza tym siłą filmu są dialogi. Ale przede
wszystkim na oklaski zasługują aktorzy. John Hawkes, do tej pory znany z
drugoplanowych ról w niezależnych filmach (Do
szpiku kości, Marta Marcy May Marlene),
tym razem bryluje na ekranie, mając możliwość grania jedynie twarzą i głosem,
co wychodzi mu świetnie. Ogromna szkoda, że jego kreacja nie została doceniona
żadnymi nagrodami. Z kolei dawno niewidziana Helen Hunt gra w dużej mierze
własną nagością. Jednak nie można powiedzieć, że jej kreacja doceniana jest
tylko za odwagę. Oglądając film, miałam wrażenie, że o ile Hawkes wyraźnie
grał, udawał swojego bohatera (choć robił to po mistrzowsku), Hunt była bardzo
naturalna, jakby jej postać faktycznie była nią. Trzeba jeszcze powiedzieć o
Williamie H. Macy (kazus podobny do Hawkesa, aktor znany głównie z ról
drugoplanowych, a ostatnio z serialu Shameless),
który wciela się w rolę wyluzowanego księdza, który staje się powiernikiem i
przyjacielem Marka. Nie wiem, na ile ta postać jest prawdziwa, ale trudno się
nie uśmiechnąć, kiedy Bóg reprezentowany przez ojca Brendana okazuje się być Bogiem
z ludzką twarzą, rozumiejącym seksualne potrzeby swoich wyznawców. Ksiądz z
którym można porozmawiać o przedwczesnym wytrysku i jednoczesnym orgazmie to
zaiste anioł, nie ksiądz. Choć trzeba przyznać, że ten element filmu jest
nadmiernie przesłodzony, samo wprzęgnięcie kwestii wiary w film o seksie wydaje
mi się być ciekawym, przemyślanym zabiegiem. Na pewno jest w tym większy
przekaz i nie bez powodów pokazana jest w filmie rytualna kąpiel nagiej Cheryl
przechodzącej na judaizm, podczas której towarzysząca jej Żydówka mówi, że w
judaizmie ludzie nie powinni wstydzić się swojego ciała, jak mają to wpojone
wyznawcy chrześcijaństwa. Sednem filmu w kontekście tej sceny wydaje się więc
stwierdzenie, że wszelkie nasze ograniczenia tak naprawdę rodzą się z wiary.
Pytanie, czy Lewin przemyca tu jakąś własną ideologię. Wystarczy rzucić okiem
na jego biogram, by wiedzieć, że tak. Sam jest bowiem Żydem. Warto więc tym
samym docenić, że napisał tak ciepłą i ludzką postać księdza katolickiego,
pokazując, że i ta religia może mieć swoje pozytywne oblicze.
Sesje to bardzo nietypowa historia, jakiej jeszcze w kinie nie było. A
przynajmniej nie w kinie mainstreamowym (bo choć to film niezależny to jednak
trafia do bardzo szerokiej dystrybucji). Dla mnie jest to jeden z
najciekawszych filmów, jakie ostatnio oglądałam. Polecam wszystkim, którzy
szukają w kinie czegoś świeżego i optymistycznego.
Moja
ocena: 8/10
Sesji nie miałem jeszcze nigdzie możliwości zobaczyć. Ale już doszły do mnie słuchy, że to naprawdę świetne kino. Twoja ocena utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że gdy nadarzy się okazja, będę musiał to zobaczyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Na pewno spośród filmów o których ostatnio głośno, Sesje są jak najbardziej warte uwagi. Pozdrawiam :)
Usuńjeszcze przede mną, ciekawość rośnie!
OdpowiedzUsuńZachęcam :)
UsuńZaciekawiłaś mnie strasznie, choć wcześniej przechodziłam obok tego filmu raczej obojętnie. Musze obejrzeć!
OdpowiedzUsuńPS Oj, ja też zasłuchuję się w muzyce z genialnego "Django" i jakoś nie mogę przestać :D
W sumie mi już Django przeszło, ale naprawdę ten soundtrack jest świetny. Ja jestem wybredna co do soundtracków, ale tu podoba mi się większość kompozycji.
Usuńhttp://kalejdoskopy.wordpress.com/2013/03/24/sesje-z-helen-hunt/
OdpowiedzUsuń