Murakami
w pigułce
Haruki
Murakami miał dostać w tym roku Nobla. Przynajmniej takie było oczekiwanie jego
licznych fanów. Nie wiem, czy istnieje jakaś miara, którą dałoby się zmierzyć
ilość fanów danego pisarza (nie sądzę, że jest nią sprzedaż - w końcu książki kupują nie tylko zagorzali
fani, ale i przypadkowi czytelnicy), ale fan klub Murakamiego wydaje mi się być
jednym z najliczniejszych i najbardziej aktywnych. I już sam ten fakt, moim
zdaniem, wyklucza szanse Murakamiego na zdobycie literackiego Nobla. Bo czy
Nobla dostają autorzy bestsellerów? Jest raczej odwrotnie – stajesz się noblistą
i dopiero wtedy świat o tobie słyszy. Ale Murakamiemu Nobel by się przydał. Czy
może raczej jego ambitnym czytelnikom, którzy wierzą, że czytają literaturę
wysokich lotów, ale jednak ulżyłoby im, gdyby ktoś to potwierdził stosowną
pieczęcią. Bo generalnie Murakami nie jest jednogłośnie uznawany za wybitnego
pisarza. Być może wiąże się to z tym, że jest dość monotematyczny i większość
jego opowiadań i powieści jest w gruncie rzeczy do siebie podobna. Nie inaczej
jest ze zbiorem opowiadań „Zniknięcie słonia”, który właśnie zagościł w naszych
księgarniach.
„Zniknięcie
słonia” nie jest bynajmniej nowością w dorobku japońskiego pisarza. W zbiorze znajdziemy
utwory z tomów opublikowanych w Japonii w roku 1993 i 2004. Utwory te, niektóre
z bardzo wczesnego okresu twórczości Murakamiego, oscylują wokół tematów dobrze
znanych z innych jego publikacji. Nie jest to więc bynajmniej powiew świeżości,
zresztą wątpię, żeby kiedyś Murakami nas jeszcze zaskoczył czymś diametralnie
innym od tego, do czego nas przyzwyczaił. I nie mówię, że to źle. Bo twórczość
Murakamiego, choć jest prozą, wyzwala podobne emocje, jak najlepsza poezja. Jej
siłą jest metaforyczność, ale także oniryczność i balansowanie na granicy
rzeczywistości. W opowiadaniach zawartych w „Zniknięciu słonia” można z
powodzeniem uchwycić na czym polega magia książek Murakamiego. Jak zwykle mamy
tu bohaterów, którzy żyją sobie w swoim nie do końca poukładanym, ale dobrze oswojonym
świecie, w którym rytm dnia, tygodnia, miesiąca wyznaczają im te same rutynowe
czynności. Pracują w kancelariach prawniczych, uprawiają wolne zawody, albo
studiują i pracują gdzieś dorywczo. Nie mają wielkich potrzeb finansowych,
stawiają „być” ponad „mieć”, szukają jakiegoś spełnienia, ale zadowalają się
związkami bez zobowiązań. Tym, co z pewnością doceniają czytelnicy Murakamiego,
jest nieidealność kreślonych przez niego postaci. Prowadzą oni nieuporządkowane
życie, popełniają błędy, są nieodpowiedzialni, niezdecydowani i nie radzą sobie
ze swoimi uczuciami. Są przeciętni, są kafkowskimi everymanami, są przez to bliscy nam.
Ważnym
zjawiskiem podejmowanym przez autora jest problem samotności. Paradoksalnie,
jego bohaterowie w ogromnym, wielomilionowym Tokio często nie są w stanie
znaleźć przynajmniej jednego człowieka, który byłby ich bratnią duszą. Murakami
szuka przyczyn braku zrozumienia między ludźmi, ale te poszukiwania w końcu
zawsze spadają na czytelnika. Autor nigdy nie daje gotowych interpretacji.
Historie, które stwarza, poruszają często do głębi swoim tragizmem, który
zestawiony jest z irracjonalnością. Która kobieta rozwodzi się z mężem z powodu
szortów, lub odsuwa się od męża pod wpływem lektury Anny Kareniny, jak
bohaterki Murakamiego? U Murakamiego nie znajdziemy zwyczajnego realizmu.
Słuszne jest, coraz częstsze, określanie jego twórczości realizmem magicznym.
Na kartach „Zniknięcia słonia” także spotykają się dwa światy – ten zupełnie
realny, który opisuje autor z detalami, których prawdopodobnie sami na co dzień
nie dostrzegamy, i ten drugi, który może być imaginacją bohatera, albo
równoległą rzeczywistością. Nierzeczywistość definiowana jest tu na dwa sposoby
– naszego bohatera albo spotykają nie dające się logicznie wytłumaczyć zdarzenia,
albo otaczają osobliwi ludzie, odciskający trwały ślad w jego psychice. Jeden z
bohaterów pozna więc dziewczynę, która obiera niewidoczne mandarynki („Po
prostu nie wyobrażam sobie, że tu są mandarynki, tylko zapominam, że ich tu nie
ma”, tłumaczy), narzeczony siostry innego będzie dla frajdy palił stodoły, a
innego będą prześladować TV People, maleńkie ludziki, które przyniosą do jego
domu telewizor, a wraz z ich pojawieniem się, zniknie jego żona. Magia u
Murakamiego nigdy nie przynosi nic dobrego. Pytanie więc, po co umieszcza ją w
swoich utworach. Wydaje się, że przekraczanie granic między snem a jawą
wydobywa z jego bohaterów emocje, do których inaczej by się nie przyznali. „Jak
coś jest za blisko, człowiek tego nie zauważa”, przeczytamy w jednym z utworów.
Może więc Murakami „wrzuca” swoich bohaterów w niezidentyfikowaną
rzeczywistość, by mogli lepiej zrozumieć swoje życie. Pociągające w jego
utworach jest to, że tak naprawdę trudno nam określić, gdzie leży granica
między normalnością a nierealnością, jak np. w opowiadaniu „Tańczący karzeł”,
którego bohater pracuje w fabryce produkcji słoni. Pytanie – jakich?
Porcelanowych czy prawdziwych? Autor tego wprost nie wyjaśnia, pozostają
domniemania. I czy karzeł, który wstępuje w jego ciało, to tylko jakaś emanacja
pewności siebie, jakiś demon, kreacja jego podświadomości czy naprawdę karzeł?
Ale karzeł, serio?! Ten Murakami to jednak nie jest normalny, tak sobie można pomyśleć,
a właściwie nie da się tego uniknąć, czytając raz po raz podobne niestworzone
historie. Ale to, co sprawia, że jednak one skradają nam serce, to fakt, że nie
pozostawiają obojętnym. Z lektury „Zniknięcia słonia” wynosi się dużą dawkę
przemyśleń. Bohaterowie w dużej części uosabiają nas samych, a utożsamiać się z
nimi pomaga pierwszoosobowa narracja. Kim z nas nie targają niepokoje, kto z
nas nie czuje niespełnienia i pustki? Tym, co warte docenienia w prozie
Murakamiego jest brak moralizatorstwa, taniego kaznodziejstwa. Autor nie daje
rad, jak żyć. Swoje opowiadania najczęściej urywa, zostawiając skołowanego
czytelnika samego sobie, bogatszego o kolejną historię, której sedno, o ile
jakieś jest, musi znaleźć sam. Mimo swojej dziwności, sytuacje kreślone przez
Murakamiego wydają się zaskakująco naturalne. Być może dlatego, że dzieją się w
scenografii zupełnie realistycznie oddanej Japonii. Szczegółowa rekonstrukcja
topografii miasta i podawanie dokładnych dat to celowy zabieg, mający
uwiarygodnić w oczach czytelnika, owe, jak się wydaje, niemożliwe do
zaistnienia wydarzenia. I w tym tkwi sekret sukcesu Murakamiego – stwarza on
rzeczywistość tak prawdziwą, że przesłania ona wszelkie przejawy nienormalności
i czyni je akceptowalnymi.
„Zniknięcie
słonia” to twórczość Murakamiego w pigułce. Znajdziemy tu opowiadania
zróżnicowane tematycznie i gatunkowo, jak jego powieści. Są tu utwory prawie
całkiem pozbawione wątków fantastycznych („O tym, jak w pewien pogodny
kwietniowy poranek spotkałem stuprocentowo idealną dziewczynę”, „Sprawa
rodzinna”), są utwory śmieszne („Ponowny napad na piekarnię”), surrealistyczne
(„Zielony zwierz”, „TV People”, „Zniknięcie słonia”), a także do głębi
przejmujące, jak np. „Milczenie” czy „Ostatni trawnik popołudnia”. Dla fanów
pisarza będą one kolejną okazją do smakowania jego słów – słodko-gorzkich,
doprawionych słonym smakiem melancholii, skupionych w proste, przyswajalne
zdania. Z kolei dla rozpoczynających swoją przygody z autorem „Norwegian Wood”,
ta antologia może być swego rodzaju testem czytelniczej tolerancji. Murakamiego
bowiem się albo kocha, albo nienawidzi. Jeśli przypadną nam do gustu jego
krótsze formy, jest duża szansa, że zakochamy się też w jego powieściach.
Wszystkie
cytaty za: H. Murakami, „Zniknięcie słonia”, przeł. A. Elliot – Zielińska, Wydawnictwo
Muza, Warszawa 2012.
Recenzja ukazała się w serwisie Lubimy Czytać.
Nie lubię opowiadań, ale należę do tych, którzy Murakamiego uwielbiają i Nobla życzą mu całym sercem. :)
OdpowiedzUsuń"Zniknięcie słonia" jeszcze przede mną. Z jednej strony chciałabym już przeczytać, z drugiej - znów będzie trzeba czekać na kolejny tytuł, nie wiadomo jak długo.
Oj tam! Ale mi nagroda! Odsyłam do najnowszej książki W.Łysiaka, w której to, m.in, można sobie poczytać, jak Nobla literackiego, i za co dostaje Się!
OdpowiedzUsuńDobra książka obroni się zawsze sama !!!
Zanim ja przeczytam najnowszą książkę Murakamiego, to minie tyle czasu, że napisze nową ;)
OdpowiedzUsuńMam tyle do nadrobienia...