O
Marilyn – pół prawdą, pół fikcją
Bohaterki
tej książki nie trzeba nikomu przedstawiać. Marilyn Monroe jest dziś nie tylko
znana jako aktorka, ale chyba nawet bardziej jako najsłynniejsza blondynka
świata, symbol seksu, ikona popkultury. I osoba, której śmierć jest jedną z
najbardziej niewyjaśnionych śmierci w historii.
Marilyn
fascynuje artystów, fotografów, literatów i filmowców. A ponieważ jej postać
owiana jest wciąż jeszcze aurą tajemnicy i niejednoznaczności, wszystko z metką
„Marilyn” znajduje odbiorców. Kolejną książkę o aktorce napisał Alfonso
Signiorini, włoski dziennikarz, zajmujący się komentowaniem życia ludzi
show-biznesu. Niestety, fabularyzowana biografia Marilyn spod jego pióra
niebezpiecznie ociera się o tanią publicystykę z magazynów typu people, zajmujących się życiem sławnych
i bogatych.
W
swojej książce Signiorini sięga aż do korzeni Marilyn – pierwsze strony
poświęca jej matce i babce, obydwu niezrównoważonym psychicznie. Potem opisuje
jej dzieciństwo, w którym upatruje źródeł jej późniejszej niestabilności
emocjonalnej. Te fragmenty są najmocniejszą stroną książki. Historia
dziewczynki, która dla swojej rodziny była zbędnym bagażem i która musiała z
tego powodu bardzo szybko dorosnąć, porusza i z miejsca nastawia pozytywnie do
bohaterki. Dalsze rozdziały książki są odbiciem kolejnych rozdziałów w życiu
Marilyn, wyznaczanych przez następnych mężów i kochanków. Autor pomiędzy
wierszami stawia teorię, że Marilyn pragnęła być za wszelką cenę kochana, ale
sama kochać nie potrafiła i to doprowadziło do jej tragicznego końca. Zdaniem
autora bezpośrednim impulsem do odebrania sobie przez Marilyn życia był
niemożliwy związek z Johnem Kennedym, jedynym mężczyzną, którego naprawdę
pokochała. Ta biografia jest więc bardzo wybiórcza – skupia się na miłościach i
romansach aktorki, niewiele miejsca poświęcając jej karierze filmowej. Autor
eksponuje też wiele wątków iście „tabloidowych” jak np. konflikt Marilyn z Joan
Crawford czy niechęć do niej ze strony Vivien Leigh. Pominiętych jest wiele
interesujących wątków jak np. terapia psychiatryczna u Ralpha Greensona, którą
obszernie opisał Michel Schneider w „Ostatnich seansach”, radość aktorki ze
spotkania na planie z Clarkiem Gablem, którego była ogromną fanką od
najmłodszych lat, czy kilkanaście poronień, które zaliczyła. Autor wspomina
mimochodem o jednym, ostatnim i zamiast podjąć ten temat, który dla wielu
czytelników może być nagłym szokiem, porzuca go. Większość wątków jest zresztą
traktowanych bardzo powierzchownie.
Signiorini
przychyla się do stereotypu seksbomby, do jakiego sprowadzono Normę Jean Baker,
gdy stała się słynną Marilyn Monroe. Z książki wyłania się obraz kobiety
uzależnionej od seksu, zakochującej się w niemal każdym nowopoznanym mężczyźnie
i zmieniającej ich jak rękawiczki. Kobiety lekkich obyczajów, żeby nie
powiedzieć dziwki. Tego autorowi wybaczyć się nie da. Wydaje on wyrok dla
Marilyn bardzo krzywdzący, bo nawet jeśli w istocie była ona rozwiązła, autor
zapomina, że było to zachowanie podszyte lękiem przed samotnością i mające dać
jej coś więcej niż chwilową przyjemność.
Marilyn
w książce Signioriniego nie do końca jest tą Marilyn, którą znamy z licznych
innych publikacji. Owszem, jest zagubiona, ale autor nie oddaje w pełni jej
smutku, przepełniającej ją melancholii, towarzyszącego jej u schyłku życia
strachu. Pokazuje jednak na szczęście, to co było dla niej charakterystyczne –
przyjmowanie pewnych póz, granie wielkiej diwy, podczas gdy w środku nie była
zadowolona ze swego życia.
Jak
przystało na biografię zbeletryzowaną, do faktów z życia Marilyn autor dopisał
własne dialogi. Brakuje w tej książce spisu źródeł, z których korzystał, co pomogłoby
je uwiarygodnić. Generalnie jednak wydaje się, że oddają one osobowość Marilyn.
Znając jej historię można sobie wyobrażać, że dane sytuacje rzeczywiście
wyglądały tak, jak przedstawia je autor. Nie wiem jednak, czy nie lepsze w
przypadku pisania o gwiazdach jest relacjonowanie samych faktów – bezstronne,
niezaangażowane, zostawiające interpretacje czytelnikowi. Ten, kto podejmuje
się opisania życia gwiazdy w formie powieści, wystawia się na duże ryzyko. Opłaciło
się ono Joyce Carol Oates, która za opowiadającą o Marilyn „Blondynkę” została wyróżniona
nominacją do nagrody Pulitzera. Książka włoskiego dziennikarza podobnego sukcesu
jednak nie odniesie, bo nie wnosi do tematu życia i śmierci Marilyn nic nowego.
Została napisana, a już na pewno wydana, moim zdaniem, zupełnie bez celu. Fani
Marilyn nie znajdą w niej nic nowego, a mogą się lekko zirytować. Z kolei ci,
dla których Marilyn to tylko piękna kobieta spoglądająca z kalendarzy, kubków i
okładek zeszytów, poznają jej bardzo spłyconą historię, która dramat życia i
śmierci tej kobiety sprowadza jedynie do nieudanych wyborów miłosnych. Opowieść
o pięknej, ale nieszczęśliwej aktorce, która przez całe życie nie potrafiła
kochać, a kiedy już jej się to udało, nie mogła być ze swoim ukochanym,
zostałaby odebrana zdecydowanie lepiej, gdyby aktorce nie przypisano twarzy
ikony światowego kina, o której wiadomo już dziś znacznie więcej ponad to, co
przedstawia nam Signiorini. Nie można jednak zaprzeczyć słowom wydawcy, że
książka jest wciągająca. Czyta się ją bardzo szybko i z niesłabnącym wraz z
kolejnymi stronami zainteresowaniem, które będzie tym większe, im słabiej znamy
biografię gwiazdy. Lekturze sprzyja też przystępny język. Ale to wszystko czyni
z niej tylko niewiele ponad dobre czytadło, a taka kobieta jak Marilyn
zasługuje zdecydowanie na dużo więcej.
Moja
ocena to 5/10.
Recenzja
ukazała się na portalu Lubimy Czytać.
Chyba facet jakoś wybitnie jej nie lubił o_O Nienawidzę obsmarowywania ludzi po śmierci. Zrobił to, bo wiedział, że ona już nie może się bronić.
OdpowiedzUsuńMoże nie tyle, że jej nie lubił, ale chyba nie jest jej fanem.
Usuńuff dobrze, że dałam sobie spokój i nie kupiłam chociaż okładka i tytuł kuszący ;p nie wiem skąd u mnie przekonanie, że ta książka musi być dobra.
OdpowiedzUsuńCzegoś innego się spodziewałam (jak ja zamawiałam to w ogóle umknęło mi że to jest biografia zbeletryzowana). Ale przeczytać zawsze warto. Przy okazji, ostatnio oglądałam na Ale Kino ciekawy film dokumentalny "Marilyn i ja" o fanach Marilyn (z 2011 roku). Jeśli nie widziałaś, a trafisz na powtórkę to obejrzyj koniecznie :)
UsuńApropos książki to widziałam też bardzo entuzjastyczne(!) recenzje tego tytułu - ale zaufam Tobie, bo orientujesz się w temacie; jak ktoś przeczytał choćby Marilyn, ostatnie seanse to już poprzeczka ustawiona jest b. wysoko.
UsuńAle kino - niestety chyba nie posiadam tego kanału.
Ach, dziękuję za zaufanie ;) Ostatnie seanse to rzeczywiście jak dla mnie najlepsza biografia Marilyn (ostatnio nawet zakupiłam takie kieszonkowe wydanie po znacznie niższej cenie niż to standardowe - liczy się treść )), no ale przede mną jeszcze Blondynka, po której spodziewam się naprawdę wiele ;)
UsuńSzkoda, że nie masz Ale Kino, ale może kiedyś gdzieś trafisz na ten film. Wtedy pamiętaj, że warto go zobaczyć :)
tak to jest, gdy kogoś się za coś kocha, a ktoś inny z brudnymi buciorami pakuje się w naszą miłość pokazując ją nam w całkiem innym świetle... nie czytałam tej książki ale czytałam inne, i cóż, też warczałam, ponieważ Marilyn była pokazywana od niezbyt ciekawej strony... jeżeli będę mieć okazję, sięgnę i po tę pozycję zaproponowaną przez ciebie Malwino. Jeżeli się kogoś kocha, to kocha się go ze wszystkim, z wadami włącznie i bez względu na to jak o nim piszą. Pozdrawiam serdecznie. Marika ;)
OdpowiedzUsuńTzn. ja generalnie tej książki nie proponuję,raczej ostrzegam ;) Ja nie czytałam jeszcze wszystkich książek o Marilyn, ale mogę odradzić chociażby "Marilyn" Normana Mailera. Pozdrawiam ;)
Usuńcoś mi się wydaje, że obie kochamy M.M. całym sercem, dlatego wkurzające jest dla nas, że ktoś pokazuje ją nam w "krzywym zwierciadle"
Usuńczytałam książkę Mailera... no cóż... niektórzy zrobią wszystko żeby książka się sprzedawała... a najlepiej sprzedają się brudy, prawda? Mailer dodatkowo udaje przy tym, że jest doskonałym psychologiem, który od a-z zanalizował psychikę Marilyn...
mimo, że mi odradzasz przeczytania "Marilyn. Żyć i umrzeć z miłości" , to jednak skuszę się i przeczytam:)
całuję i dziękuję za tego posta :*
W sumie myślę, że nam, fanom MM na próżno odradzać lekturę czegokolwiek na jej temat bo i tak będziemy się chcieli sami przekonać co o niej napisano.
UsuńCieszę się, że ten post się na coś przydał :) Pozdrawiam :)
polecam życie i twórczość innej kokietki kina, "Sexy Kitty", Brigitte Bardo: http://kinooffowe.blogspot.com/2012/08/klasyk-na-dzis-i-bog-stworzy-kobiete.html
OdpowiedzUsuńWszystko przede mną. Takich kobiet, których filmografie i biografie chciałabym zgłębić jest jeszcze wiele ;)
UsuńTa książka jakoś mnie nie przekonuje. Za to chciałabym obejrzeć "Mój tydzień z Marylin", bo jakoś do tej pory nie miałam okazji.
OdpowiedzUsuńFilm polecam. Postać Marilyn jest naprawdę całkiem dobrze oddana i zagrana. Może nie jest to film jakiś odkrywczy, ale miło się go ogląda.
UsuńHej! Przeczytaj sobie książkę „Marylin Ostatnie Seanse”. Dużo będziesz wstanie dopisać do historii powyżej ;) Ja mam na temat ksiązki mieszane uczucia, ale może Tobie sie spodoba :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na: http://sto65cm.blog.pl/2014/02/13/9-marylin-ostatnie-seanse-michel-schneider-406-str/ – może się zainspirujesz ;)
Pozdrawiam!
Dzięki. Ostatnie seanse czytałam, mam i bardzo sobie cenię. A Twój wpis na temat książki bardzo ciekawy ;)
Usuń