18.05.2012

Ania Rusowicz, Mój big-bit (2011)


Muzyka nie gości na moim blogu zbyt często, pojawia się raczej kiedy coś naprawdę mnie zachwyci. Nie oznacza to, że muzyka w moim życiu niewiele znaczy czy znaczy mniej od kina i literatury. Nic bardziej mylnego. Lubię zwłaszcza odkrywać nowych wykonawców, stwierdzać, że trafiają absolutnie w mój gust i potem zasłuchiwać się w ich płytach godzinami. Ileż to już takich odkryć na moim koncie. O niektórych już zdążyłam zapomnieć, inni nadal często goszczą w moim odtwarzaczu. Ach, o moim podejściu do muzyki mogłabym z pewnością napisać osobny wpis, tymczasem ten chciałabym poświęcić jednemu z najnowszych odkryć – Ani Rusowicz i jej debiutanckiej płycie.

Od kilkunastu tygodni wmawia nam się, że chcemy słuchać Ani Rusowicz. Póki co nad Anią zachwycają się raczej krytycy i dziennikarze muzyczni, bo zaledwie 47 miejsce na liście sprzedaży płyt to nie jest powalający wynik świadczący o tym, że chcą jej faktycznie słuchać zwykli zjadacze chleba. Dziewczyna wyskoczyła nagle jak królik z kapelusza, mignęła mi gdzieś w Teleexpresie, potem zgarnęła wiele nominacji do Fryderyków, po jakimś czasie 4 Fryderyki faktycznie dostała. I po tym sukcesie dopiero chyba zaistniała w świadomości Polaków, bo dopiero od tej pory zaczęła się pokazywać w telewizji, zarówno w paśmie śniadaniowym jak i w wieczornym - patrz wtorkowa wizyta u Kuby Wojewódzkiego. Może do tej pory ten wpis wydaje się nieco zjadliwy, ale ja będę Anię bardzo, ale to bardzo chwalić. Bo muzycznie to jest naprawdę fenomen. Zastanawiam się tylko na ile szczera w swojej twórczości jest ta dziewczyna.

Za tą płytą stoi opowieść. Dla Ani jest ona rzekomo elementem terapii. Matką Ani była Ada Rusowicz, popularna w latach 60. piosenkarka, wokalistka big-bitowego zespołu Niebiesko – Czarni, w którym grał i śpiewał także ojciec Ani, Wojciech Korda. Myślę, że najbardziej możecie ją kojarzyć z hitu Niedziela będzie dla nas. Rusowicz zginęła w wypadku samochodowym 1.01.1991 roku, wracając wraz z mężem z koncertu w Warszawie. I tu zaczyna się muzyczna historia Ani. Ania bowiem wówczas zraziła się na długi czas do muzyki, która, jak mówi w wywiadach, zabrała jej to co najcenniejsze, czyli mamę. W czasie studiów zaczęła się jednak interesować swoimi korzeniami, słuchać piosenek mamy i odkrywać w sobie pasję zarówno do muzyki jak i do całej stylistyki lat 60. i 70. Jednak na jej drodze stanął zespół z pogranicza soulu i r&b Dezire, którego wokalistką została na dwa lata. Potem poszła w stronę alternatywnego rocka, zakładając wraz z mężem, perkusistą Wilków, zespół IKA. W końcu pojawił się pomysł, by odświeżyć piosenki mamy i wydać płytę z jej największymi przebojami. Niestety, nikt nie był tym zainteresowany, w związku z czym Ania postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i udała się do TVP. Udało jej się wynegocjować występ na festiwalu w Opolu, w zeszłym roku, podczas którego zaśpiewała kilka piosenek z repertuaru mamy. A kolejnym krokiem było nagranie płyty Mój big-bit.

Opole 1968? 1974? Nie, to festiwal z 2011. 
Zasłuchuję się w niej od kilku tygodni i zachwyt mi nie przechodzi. Niemal każda kompozycja, która się tu znajduje, jest melodyjna, łatwo wpada w ucho i daje się nucić, część porywa do tańca, do kiwania się, a i te wolniejsze mogą poszczycić się chwytliwymi refrenami, których nie sposób nie powtarzać w głowie przez cały dzień. Wkręca się, wciąga i trudno zastopować. Na płycie znajduje się sześć piosenek z repertuaru Ady Rusowicz, w nowoczesnej aranżacji i sześć kompozycji Ani. Jedyną różnicą miedzy kompozycjami Ani a piosenkami Ady jest może ciut ostrzejszy pazur w niektórych z tych pierwszych. Ogólnie jednak nie słychać dysproporcji, nic nie zgrzyta, Ania ewidentnie czuje tę muzykę. Mistrzowsko udało jej się odnaleźć w klimatach big bitowych, gdyby nie bardziej współczesne brzmienie, trudno by było uwierzyć, że to nie utwory z lat 60. lecz całkiem świeże. Utworom swojej matki z kolei Ania nadała drugie życie, unowocześniając brzmienie choćby poprzez mocne gitarowe riffy, uczyniła je bardziej przystępnymi dla młodych odbiorców, którzy ich pewnie nigdy nie słyszeli. Jednocześnie wydaje się, że słyszymy Adę jak żywą, bo jej córka ma bliźniaczo podobny głos. Bardzo charakterystyczny, idealnie pasujący do takiej muzyki, głos jaki chyba trzeba po prostu dostać w genach. 

Ada Rusowicz
Również w warstwie słownej piosenki Ani nie wypadają gorzej od coverów (choć zdecydowanie w kontekście tej płyty nie pasuje mi to słowo, nie widzę jednak żadnego odpowiedniego zamiennika). Album zdominowany jest przez teksty o miłości. Jedne opowiadają o niej bardzo serio, romantycznie jak np. Czekałam na Ciebie tysiąc lat, inne bardziej na wesoło, jak uzależniające Musisz się zakochać (obydwie z repertuaru Ady), przy którym nogi same rwą się do tańca. Generalnie można przyjąć, że to właśnie znajdujące się tu piosenki Ady są bardziej beztroskie (bo jeszcze Duży błąd i rytmiczne Za daleko mieszkasz miły), a Ani są bardziej nasycone melancholią. Wyróżnia się na ich tle Babskie Gad-Anie, nagrane w duecie z Anią Dąbrowską, które traktuje o …miłości kobiet do plotkowania. Usłyszeć głos Dąbrowskiej było dużą niespodzianką, aż zachciało mi się wrócić do jej albumów. Muzycznie jednym z najmocniejszych punktów na płycie są Stróże świateł, autorstwa Ani. To utwór bardzo rock’n’rollowy, dynamiczny, który mógłby być spokojnie odegrany na Festiwalu w Jarocinie czy Przystanku Woodstock i spotkałby się z pewnością z gorącą reakcją publiczności. Słyszę w nim momentami nawet trochę Myslovitz, ociera się też nieco o psychodelię. Ale w końcu big-bit to rodzime określenie na rock’n’roll, który nie był mile widziany w czasach, w których nagrywała Ada Rusowicz. Big- bitowcy to prekursorzy progresywnego rocka, jedni z pierwszych muzycznych buntowników. A Mój big-bit to hołd dla nich i dla Ady Rusowicz wyrażony w sposób, w jaki jej córka interpretuje tę muzykę. To próba przypomnienia o niej szerszej publiczności, która zdążyła już zapomnieć, albo wcale nie wie, że taka muzyka istniała. Błąkała mi się co prawda po głowie myśl, że może to zwyczajny skok na kasę, przemyślana kreacja – w końcu Ania nie tylko śpiewa, ale i wygląda jak wyrwana z lat 60., a na scenie tańczy nawet w charakterystyczny dla tamtego okresu sposób. Myśl ta odpłynęła po przeczytaniu wywiadu w Wysokich Obcasach, z którego chciałam zacytować kilka słów Ani:

Kocham tamte lata, mam oldskulowe mieszkanie, stare meble, gadżety, winyle, nie znoszę komputerów. Lubię kino z tamtych lat, ciuchy, mam taki mental, charakter. Myślę, że jestem - w końcu to odkryłam - na maksa uczuciowa. Mój mąż Hubert, perkusista Wilków, ma długie włosy, brodę, ubiera się bigbitowo. Jest hipisem. Ja doskonale czuję się z ludźmi, którzy tamte lata kojarzą, lubię się z nimi spotykać, rozmawiać, mam wrażenie, że są z innej gliny, mają w sobie ciepło. Dziś ludzie żyją obok siebie, a kiedyś żyli ze sobą. Ostatnio spotkałam się z synem Kasi Sobczyk i Henryka Fabiana, on podobnie czuje. Ma swój zespół Marrakesh, gra na gitarze. Podobnie syn Nalepy i Miry Kubasińskiej, my tacy jesteśmy, trochę jak nasi rodzice.

Wydają się szczere, choć gdy spoglądam na zdjęcia Ani z czasów Dezire czy IKI nabieram wątpliwości…Skóra, podarte rajstopy, ogółem drapieżny look może świadczyć o tym, że jednak stylistyka hipisowska została przyjęta jako element kampanii marketingowej. Najważniejszym pytaniem pozostaje jednak pytanie o to, jaki będzie dalszy los młodej wokalistki? Czy będzie tylko gwiazdą jednego sezonu? Czy nagra kolejne płyty w tym samym klimacie i jeśli tak, to czy da się nimi raz po razie zaskakiwać i wnosić coś nowego? Czy pójdzie raczej w stronę współczesnego rocka, w którym to gatunku myślę, że sprawdziłaby się najlepiej? Czy może zrezygnuje z muzyki, usatysfakcjonowana tym, że osiągnęła to, co chciała – wszak za kilkanaście dni na sklepowe półki trafi płyta z największymi przebojami jej matki. Z debiutantami zawsze jest ten problem, najlepiej więc po prostu, parafrazując klasyka, śpieszmy się ich słuchać, tak szybko odchodzą.

Moi faworyci na płycie: właściwie wszystkie piosenki, ale niech będzie, że najlepsze to:

Czekałam na Ciebie tysiąc lat
Musisz się zakochać
Babskie Gad-Anie
Stróże świateł


13 komentarzy:

  1. O Ani słyszałam na długo przed Fryderykami. Gościła w "Wideotece dorosłego człowieka", potem po Opolu była seria tekstów na linii Ania - Wojciech Korda (takie tajemnice rodzinne się dobrze sprzedają). Nie ciągnęło mnie do słuchania jej płyty, ale po Twoim wpisie to się może zmienić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za ten wpis!
    Na fb ludzie wstawiali piosenki Ani Rusowicz, ale jakoś mnie słuchałam, bo pomyślałam, że to jakieś bzdety, a tu coś takiego. Super! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ucieszę się bardzo, jeśli dzięki mnie sięgniecie po jej muzykę, bo warto się z nią przynajmniej zapoznać. A że wpada w ucho...wróżę dłuższe zasłuchanie ;)

      Usuń
  3. Jestem daleko w tyle jeśli chodzi o polską muzykę współczesną. Co więcej chyba tam jednak zostanę.

    OdpowiedzUsuń
  4. ok przekonałaś, skuszę się i ja...

    OdpowiedzUsuń
  5. Muzyka polska długo nie zagości w moim odtwarzaczu. Przynajmniej ta nowa.
    O Ani Rusowicz słyszałam, ale jej styl muzyczny nie jest mi jakoś specjalnie bliski.

    OdpowiedzUsuń
  6. Polska muzyka nie, polskie filmy nie - nie wytykam tego nikomu, ale jest to dla mnie smutne :( sama nie jestem zwolenniczką polskiej literatury, ale staram się to zmienić i czytać jej więcej. Z takim podejściem nasza kultura zginie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, jeżeli chodzi o polską literaturę, na mam ma pewno o wiele więcej przeczytanych pozycji na koncie niż Ty. I jakoś się z tym źle nie czuje, wręcz przeciwnie. Jetem dumna, że miałam okazję przeczytać wiele książek, których się dziś nie docenia, a o wielu połowa Polaków nawet nie słyszała.
      Co do muzyki. Mam sentyment do tej starszej: Marka Grechuty, Mieczysława Fogga, Zdzisławy Sośnickiej, Hanki Ordonówny i Bajmu - czyli to, co często mi towarzyszy jak jestem w domu, bo to ulubieni wykonawcy mojej mamy i dużo mam takich płyt. Teraz będę zapoznawać się z twórczością Michała Bajora.
      Co do filmów: uwielbiam te stare, kiedy widzę czasy PRLu, których za bardzo nie pamiętam. Moja mama powoli zaraża mnie filami z lat.30, tymi czarno-białymi.
      Nie gonię za nowościami, ale to nie znaczy, że ich nie w ogóle obejrzę. Poza tym właśnie w kinie oglądałam: "Różyczkę", "Trick" czy "Popiełuszko. Wolność jest w nas" - a to są polskie produkcje.
      Za jakiś czas zabieram się z filmy Jana Jakuba Kolskiego.
      Jak widać polska kultura nie jest mi obca, po prostu lubię i docieram do innych tytułów, co przecież nie musi się podobać Tobie.
      Tyle. :)

      Usuń
    2. Klaudyno, bynajmniej to nie był przytyk w Twoją stronę! Po prostu Twój post wpisał się w szereg podobnych, które ludzie piszą tu czy np. na filmwebie, że polskich filmów nie warto oglądać i w trend popularny wśród różnych znajomych albo ludzi znanych mi tylko z internetu, którzy polskiej muzyki nie słuchają. No i doszło do mnie, że to jest bardzo smutne, bo w końcu jesteśmy Polakami, mieszkamy w Polsce, wytwory polskiej kultury powinny nam być najbliższe. Ja sama mam wiele do nadrobienia w tym względzie, ale w końcu dotarło do mnie, że warto. Nie gonić jakoś ślepo za trendami, tylko poznawać coś innego, co paradoksalnie powinno być priorytetem a nie jest. Oczywiście, nic na siłę, nie ma się co zmuszać, nie wszystko musi trafiać w każdy gust. Ale nie lubię takich uprzedzeń "nie będę tego słuchać/oglądać/czytać, bo to polskie więc na pewno beznadziejne". Chodzi mi tylko o to, że ludzie powinni się bardziej otworzyć, bo w polskiej kulturze można znaleźć fantastyczne perełki :) I takie odkrycie daje dużo radości :)

      Usuń
    3. Ale tak wynikało z Twojej wypowiedzi :) Nie określiłaś podmiotu w zdaniu ;P Więc czułam się w obowiązku wyjaśnić moje nastawienie do polskiej kultury.

      Usuń
  7. Nie szaleję zarówno za utworami Ani Rusowicz jak i za utworami jej matki. Mimo, że mają niewątpliwie ogromny urok to szczerze mówiąc nie czuję się pewnie w tego typu klimatach, aczkolwiek są piosenki-perełki, którymi mogę się zachwycić. Trochę to smutne, trochę niezrozumiałe dla mnie dlaczego Ania kreuje się na jej własną matkę zarówno w wyglądzie, poruszaniu się na scenie jak i w muzyce. Czy to jej sposób na sukces? Wydaje mi się że jak na osobę mającą niewątpliwie duży talent (po mamie :)) mogłaby pójść swoją drogą.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba jednak jestem na nie...Tzn. Ani się bardzo fajnie słucha, ale nie wiem, czy to podobieństwo do mamy działa na jej korzyść. Może po prostu trzeba poczekać na kolejne płyty Ani i wtedy zobaczymy, w jakim kierunku zmierza.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...