Muzyka
nie gości na moim blogu zbyt często, pojawia się raczej kiedy coś naprawdę mnie
zachwyci. Nie oznacza to, że muzyka w moim życiu niewiele znaczy czy znaczy
mniej od kina i literatury. Nic bardziej mylnego. Lubię zwłaszcza odkrywać
nowych wykonawców, stwierdzać, że trafiają absolutnie w mój gust i potem
zasłuchiwać się w ich płytach godzinami. Ileż to już takich odkryć na moim
koncie. O niektórych już zdążyłam zapomnieć, inni nadal często goszczą w moim
odtwarzaczu. Ach, o moim podejściu do muzyki mogłabym z pewnością napisać
osobny wpis, tymczasem ten chciałabym poświęcić jednemu z najnowszych odkryć –
Ani Rusowicz i jej debiutanckiej płycie.
Od
kilkunastu tygodni wmawia nam się, że chcemy słuchać Ani Rusowicz. Póki co nad
Anią zachwycają się raczej krytycy i dziennikarze muzyczni, bo zaledwie 47
miejsce na liście sprzedaży płyt to nie jest powalający wynik świadczący o tym,
że chcą jej faktycznie słuchać zwykli zjadacze chleba. Dziewczyna wyskoczyła
nagle jak królik z kapelusza, mignęła mi gdzieś w Teleexpresie, potem zgarnęła
wiele nominacji do Fryderyków, po jakimś czasie 4 Fryderyki faktycznie dostała.
I po tym sukcesie dopiero chyba zaistniała w świadomości Polaków, bo dopiero od
tej pory zaczęła się pokazywać w telewizji, zarówno w paśmie śniadaniowym jak i
w wieczornym - patrz wtorkowa wizyta u Kuby Wojewódzkiego. Może do tej pory ten
wpis wydaje się nieco zjadliwy, ale ja będę Anię bardzo, ale to bardzo chwalić.
Bo muzycznie to jest naprawdę fenomen. Zastanawiam się tylko na ile szczera w
swojej twórczości jest ta dziewczyna.
Za
tą płytą stoi opowieść. Dla Ani jest ona rzekomo elementem terapii. Matką Ani
była Ada Rusowicz, popularna w latach 60. piosenkarka, wokalistka big-bitowego zespołu
Niebiesko – Czarni, w którym grał i śpiewał także ojciec Ani, Wojciech Korda. Myślę,
że najbardziej możecie ją kojarzyć z hitu Niedziela będzie dla nas. Rusowicz
zginęła w wypadku samochodowym 1.01.1991 roku, wracając wraz z mężem z koncertu
w Warszawie. I tu zaczyna się muzyczna historia Ani. Ania bowiem wówczas
zraziła się na długi czas do muzyki, która, jak mówi w wywiadach, zabrała jej
to co najcenniejsze, czyli mamę. W czasie studiów zaczęła się jednak
interesować swoimi korzeniami, słuchać piosenek mamy i odkrywać w sobie pasję
zarówno do muzyki jak i do całej stylistyki lat 60. i 70. Jednak na jej drodze stanął
zespół z pogranicza soulu i r&b Dezire, którego wokalistką została na dwa
lata. Potem poszła w stronę alternatywnego rocka, zakładając wraz z mężem,
perkusistą Wilków, zespół IKA. W końcu pojawił się pomysł, by odświeżyć
piosenki mamy i wydać płytę z jej największymi przebojami. Niestety, nikt nie
był tym zainteresowany, w związku z czym Ania postanowiła wziąć sprawy w swoje
ręce i udała się do TVP. Udało jej się wynegocjować występ na festiwalu w
Opolu, w zeszłym roku, podczas którego zaśpiewała kilka piosenek z repertuaru
mamy. A kolejnym krokiem było nagranie płyty Mój big-bit.
Opole 1968? 1974? Nie, to festiwal z 2011. |
Zasłuchuję
się w niej od kilku tygodni i zachwyt mi nie przechodzi. Niemal każda
kompozycja, która się tu znajduje, jest melodyjna, łatwo wpada w ucho i daje się
nucić, część porywa do tańca, do kiwania się, a i te wolniejsze mogą poszczycić
się chwytliwymi refrenami, których nie sposób nie powtarzać w głowie przez cały
dzień. Wkręca się, wciąga i trudno zastopować. Na płycie znajduje się sześć piosenek z repertuaru Ady Rusowicz, w nowoczesnej aranżacji i sześć kompozycji Ani.
Jedyną różnicą miedzy kompozycjami Ani a piosenkami Ady jest może ciut
ostrzejszy pazur w niektórych z tych pierwszych. Ogólnie jednak nie słychać
dysproporcji, nic nie zgrzyta, Ania ewidentnie czuje tę muzykę. Mistrzowsko
udało jej się odnaleźć w klimatach big bitowych, gdyby nie bardziej współczesne
brzmienie, trudno by było uwierzyć, że to nie utwory z lat 60. lecz całkiem
świeże. Utworom swojej matki z kolei Ania nadała drugie życie, unowocześniając
brzmienie choćby poprzez mocne gitarowe riffy, uczyniła je bardziej
przystępnymi dla młodych odbiorców, którzy ich pewnie nigdy nie słyszeli. Jednocześnie
wydaje się, że słyszymy Adę jak żywą, bo jej córka ma bliźniaczo podobny głos.
Bardzo charakterystyczny, idealnie pasujący do takiej muzyki, głos jaki chyba
trzeba po prostu dostać w genach.
Ada Rusowicz |
Również w warstwie słownej piosenki Ani nie
wypadają gorzej od coverów (choć
zdecydowanie w kontekście tej płyty nie pasuje mi to słowo, nie widzę jednak
żadnego odpowiedniego zamiennika). Album zdominowany jest przez teksty o
miłości. Jedne opowiadają o niej bardzo serio, romantycznie jak np. Czekałam na Ciebie tysiąc lat, inne
bardziej na wesoło, jak uzależniające Musisz
się zakochać (obydwie z repertuaru Ady), przy którym nogi same rwą się do
tańca. Generalnie można przyjąć, że to właśnie znajdujące się tu piosenki Ady
są bardziej beztroskie (bo jeszcze Duży
błąd i rytmiczne Za daleko mieszkasz
miły), a Ani są bardziej nasycone melancholią. Wyróżnia się na ich tle Babskie Gad-Anie, nagrane w duecie z
Anią Dąbrowską, które traktuje o …miłości kobiet do plotkowania. Usłyszeć głos
Dąbrowskiej było dużą niespodzianką, aż zachciało mi się wrócić do jej albumów.
Muzycznie jednym z najmocniejszych punktów na płycie są Stróże świateł, autorstwa Ani. To utwór bardzo rock’n’rollowy,
dynamiczny, który mógłby być spokojnie odegrany na Festiwalu w Jarocinie czy
Przystanku Woodstock i spotkałby się z pewnością z gorącą reakcją publiczności.
Słyszę w nim momentami nawet trochę Myslovitz, ociera się też nieco o
psychodelię. Ale w końcu big-bit to rodzime określenie na rock’n’roll, który nie
był mile widziany w czasach, w których nagrywała Ada Rusowicz. Big- bitowcy to
prekursorzy progresywnego rocka, jedni z pierwszych muzycznych buntowników. A Mój big-bit to hołd dla nich i dla Ady
Rusowicz wyrażony w sposób, w jaki jej córka interpretuje tę muzykę. To próba
przypomnienia o niej szerszej publiczności, która zdążyła już zapomnieć, albo
wcale nie wie, że taka muzyka istniała. Błąkała mi się co prawda po głowie myśl,
że może to zwyczajny skok na kasę, przemyślana kreacja – w końcu Ania nie tylko
śpiewa, ale i wygląda jak wyrwana z lat 60., a na scenie tańczy nawet w
charakterystyczny dla tamtego okresu sposób. Myśl ta odpłynęła po przeczytaniu wywiadu w Wysokich Obcasach, z
którego chciałam zacytować kilka słów Ani:
Kocham tamte lata, mam oldskulowe
mieszkanie, stare meble, gadżety, winyle, nie znoszę komputerów. Lubię kino z
tamtych lat, ciuchy, mam taki mental, charakter. Myślę, że jestem - w końcu to
odkryłam - na maksa uczuciowa. Mój mąż Hubert, perkusista Wilków, ma długie
włosy, brodę, ubiera się bigbitowo. Jest hipisem. Ja doskonale czuję się z
ludźmi, którzy tamte lata kojarzą, lubię się z nimi spotykać, rozmawiać, mam
wrażenie, że są z innej gliny, mają w sobie ciepło. Dziś ludzie żyją obok
siebie, a kiedyś żyli ze sobą. Ostatnio spotkałam się z synem Kasi Sobczyk i Henryka
Fabiana, on podobnie czuje. Ma swój zespół Marrakesh, gra na gitarze. Podobnie
syn Nalepy i Miry Kubasińskiej, my tacy jesteśmy, trochę jak nasi rodzice.
Wydają
się szczere, choć gdy spoglądam na zdjęcia Ani z czasów Dezire czy IKI nabieram
wątpliwości…Skóra, podarte rajstopy, ogółem drapieżny look może świadczyć o tym, że jednak stylistyka hipisowska została
przyjęta jako element kampanii marketingowej. Najważniejszym pytaniem pozostaje
jednak pytanie o to, jaki będzie dalszy los młodej wokalistki? Czy będzie tylko
gwiazdą jednego sezonu? Czy nagra kolejne płyty w tym samym klimacie i jeśli
tak, to czy da się nimi raz po razie zaskakiwać i wnosić coś nowego? Czy
pójdzie raczej w stronę współczesnego rocka, w którym to gatunku myślę, że sprawdziłaby
się najlepiej? Czy może zrezygnuje z muzyki, usatysfakcjonowana tym, że
osiągnęła to, co chciała – wszak za kilkanaście dni na sklepowe półki trafi
płyta z największymi przebojami jej matki. Z debiutantami zawsze jest ten
problem, najlepiej więc po prostu, parafrazując klasyka, śpieszmy się ich
słuchać, tak szybko odchodzą.
Moi
faworyci na płycie: właściwie wszystkie piosenki, ale niech będzie, że
najlepsze to:
Czekałam
na Ciebie tysiąc lat
Musisz
się zakochać
Babskie
Gad-Anie
Stróże
świateł
O Ani słyszałam na długo przed Fryderykami. Gościła w "Wideotece dorosłego człowieka", potem po Opolu była seria tekstów na linii Ania - Wojciech Korda (takie tajemnice rodzinne się dobrze sprzedają). Nie ciągnęło mnie do słuchania jej płyty, ale po Twoim wpisie to się może zmienić.
OdpowiedzUsuńDzięki za ten wpis!
OdpowiedzUsuńNa fb ludzie wstawiali piosenki Ani Rusowicz, ale jakoś mnie słuchałam, bo pomyślałam, że to jakieś bzdety, a tu coś takiego. Super! :D
Ucieszę się bardzo, jeśli dzięki mnie sięgniecie po jej muzykę, bo warto się z nią przynajmniej zapoznać. A że wpada w ucho...wróżę dłuższe zasłuchanie ;)
UsuńJestem daleko w tyle jeśli chodzi o polską muzykę współczesną. Co więcej chyba tam jednak zostanę.
OdpowiedzUsuńok przekonałaś, skuszę się i ja...
OdpowiedzUsuńMyślę, że ją docenisz :)
UsuńMuzyka polska długo nie zagości w moim odtwarzaczu. Przynajmniej ta nowa.
OdpowiedzUsuńO Ani Rusowicz słyszałam, ale jej styl muzyczny nie jest mi jakoś specjalnie bliski.
Polska muzyka nie, polskie filmy nie - nie wytykam tego nikomu, ale jest to dla mnie smutne :( sama nie jestem zwolenniczką polskiej literatury, ale staram się to zmienić i czytać jej więcej. Z takim podejściem nasza kultura zginie...
OdpowiedzUsuńCóż, jeżeli chodzi o polską literaturę, na mam ma pewno o wiele więcej przeczytanych pozycji na koncie niż Ty. I jakoś się z tym źle nie czuje, wręcz przeciwnie. Jetem dumna, że miałam okazję przeczytać wiele książek, których się dziś nie docenia, a o wielu połowa Polaków nawet nie słyszała.
UsuńCo do muzyki. Mam sentyment do tej starszej: Marka Grechuty, Mieczysława Fogga, Zdzisławy Sośnickiej, Hanki Ordonówny i Bajmu - czyli to, co często mi towarzyszy jak jestem w domu, bo to ulubieni wykonawcy mojej mamy i dużo mam takich płyt. Teraz będę zapoznawać się z twórczością Michała Bajora.
Co do filmów: uwielbiam te stare, kiedy widzę czasy PRLu, których za bardzo nie pamiętam. Moja mama powoli zaraża mnie filami z lat.30, tymi czarno-białymi.
Nie gonię za nowościami, ale to nie znaczy, że ich nie w ogóle obejrzę. Poza tym właśnie w kinie oglądałam: "Różyczkę", "Trick" czy "Popiełuszko. Wolność jest w nas" - a to są polskie produkcje.
Za jakiś czas zabieram się z filmy Jana Jakuba Kolskiego.
Jak widać polska kultura nie jest mi obca, po prostu lubię i docieram do innych tytułów, co przecież nie musi się podobać Tobie.
Tyle. :)
Klaudyno, bynajmniej to nie był przytyk w Twoją stronę! Po prostu Twój post wpisał się w szereg podobnych, które ludzie piszą tu czy np. na filmwebie, że polskich filmów nie warto oglądać i w trend popularny wśród różnych znajomych albo ludzi znanych mi tylko z internetu, którzy polskiej muzyki nie słuchają. No i doszło do mnie, że to jest bardzo smutne, bo w końcu jesteśmy Polakami, mieszkamy w Polsce, wytwory polskiej kultury powinny nam być najbliższe. Ja sama mam wiele do nadrobienia w tym względzie, ale w końcu dotarło do mnie, że warto. Nie gonić jakoś ślepo za trendami, tylko poznawać coś innego, co paradoksalnie powinno być priorytetem a nie jest. Oczywiście, nic na siłę, nie ma się co zmuszać, nie wszystko musi trafiać w każdy gust. Ale nie lubię takich uprzedzeń "nie będę tego słuchać/oglądać/czytać, bo to polskie więc na pewno beznadziejne". Chodzi mi tylko o to, że ludzie powinni się bardziej otworzyć, bo w polskiej kulturze można znaleźć fantastyczne perełki :) I takie odkrycie daje dużo radości :)
UsuńAle tak wynikało z Twojej wypowiedzi :) Nie określiłaś podmiotu w zdaniu ;P Więc czułam się w obowiązku wyjaśnić moje nastawienie do polskiej kultury.
UsuńNie szaleję zarówno za utworami Ani Rusowicz jak i za utworami jej matki. Mimo, że mają niewątpliwie ogromny urok to szczerze mówiąc nie czuję się pewnie w tego typu klimatach, aczkolwiek są piosenki-perełki, którymi mogę się zachwycić. Trochę to smutne, trochę niezrozumiałe dla mnie dlaczego Ania kreuje się na jej własną matkę zarówno w wyglądzie, poruszaniu się na scenie jak i w muzyce. Czy to jej sposób na sukces? Wydaje mi się że jak na osobę mającą niewątpliwie duży talent (po mamie :)) mogłaby pójść swoją drogą.
OdpowiedzUsuńM.
Chyba jednak jestem na nie...Tzn. Ani się bardzo fajnie słucha, ale nie wiem, czy to podobieństwo do mamy działa na jej korzyść. Może po prostu trzeba poczekać na kolejne płyty Ani i wtedy zobaczymy, w jakim kierunku zmierza.
OdpowiedzUsuń