Na pewno nie to powinnam teraz robić. Pisać tak, ale nie recenzję książki tylko coś znacznie poważniejszego (i nudniejszego zarazem). Pogoda za oknem chyba jednak temu nie sprzyja, bo jestem jakaś ospała. Odkładam pisanie pracy na następny dzień już trzeci dzień z rzędu...Weno wróć! Wiosno wróć! Kto ukradł słońce?! Zapuściłam sobie przynajmniej żywszą muzykę (Marina And The Diamonds - polecam), co by nie zasnąć w trakcie tego pisania. A napiszę słów kilka o książce, którą niedawno skończyłam czytać (wystarczyło pięć godzin jazdy pociągiem).
Kazuo Ishiguro to brytyjski pisarz japońskiego pochodzenia. Urodził się w Nagasaki, ale od piątego roku życia mieszka w Anglii. Te dwa oblicza jego natury widać w jego twórczości. Wcześniej czytałam "Nie opuszczaj mnie", które wywarło na mnie spore wrażenie. Po lekturze jego drugiej książki mogę już chyba wysunąć twierdzenie, że jego język jest bardzo brytyjski - elegancki, kunsztowny, trochę formalny, chłodny, a z kolei treść jego książek jest przesiąknięta charakterystycznym dla japońskich pisarzy smutkiem, melancholią, zadumą. Mi bardzo takie połączenie odpowiada.
Po kilku stronach "Okruchów dnia" wydawało mi się, że książka mnie rozczaruje, po kilkunastu byłam już tego niemal pewna. Bo co może być ciekawego w opowieści o podstarzałym kamerdynerze, który pierwszy raz od dziesiątek lat jedzie na urlop i podczas tej podróży wspomina stare czasy? Zwłaszcza, że nie wiadomo na początku jak traktować jego przemyślenia. Nie wiadomo do czego to wszystko ma prowadzić. Potem jednak jest już znacznie lepiej, książka niepostrzeżenie wciąga. Powody tego są co najmniej dwa: wspomniany piękny język oraz forma narracji. Narratorem jest sam kamerdyner, pan Stevens, a co ważniejsze zwraca się wprost do czytelników, nazywając ich "Państwem". Zdecydowanie wpływa to na odbiór, czytelnik jest bardziej uważny i skupiony, tak mi się wydaje, bo wywody Stevensa przypominają zwierzenia kogoś bardziej dystyngowanego od nas, przewyższającego nas klasą i manierami. Z każdą kolejną stroną robi się też coraz ciekawiej, bo Stevens wprowadza nas w fascynujący świat brytyjskiej arystokracji, w tajniki swego zawodu i za kulisy wielkiej polityki. Jest w tym wszystkim także miejsce na odrobinkę humoru. Wydaje się, że niby książka jest o niczym. Kamerdyner wspomina pracę w Darlington Hall, posiadłości nieżyjącego już brytyjskiego lorda. Teraz posiadłość zamieszkał Amerykanin, a Stevens ma problemy ze służbą, która odeszła wraz ze śmiercią poprzedniego pana. Pragnie więc namówić do powrotu dawną gospodynię domu, pannę Kenton, z którą bardzo dobrze mu się współpracowało, dopóki ta nie odeszła z pracy po ślubie. To właśnie podczas podróży do Kornwalii, na spotkanie z nią przypominają mu się te tytułowe "okruchy" niektórych dni spędzonych w Darlington Hall. Wyłania się z nich portret człowieka całkowicie oddanego pracy. Stevens w pewien sposób budzi sympatię, jest profesjonalistą w swoim fachu, ale wstrząsające jest to, że zachowuje się jak robot i nigdy nie wychodzi ze swojej roli wielkiego kamerdynera. Uderzający jest jego sposób pojmowania godności. Uważa, że swoją służbą uczestniczy w czymś wielkim, jest poddańczo uległy swemu panu, którego uważa za wybitny umysł. Ale co więcej - Stevens nie pozwala sobie na życie prywatne ani na okazywanie jakichkolwiek emocji, czego ilustrację otrzymujemy w postaci opowieści o śmierci ojca. Ponadto "Okruchy dnia" można odczytywać też jako opowieść o miłości, bardzo subtelną, a przez to niezwykle wzruszającą. Stevens nie pozwolił sobie na miłość, oczywiście również w imię pracy.
Ishiguro, jak mniemam, tą książką chciał zwrócić naszą uwagę na kwestię przemijania naszego życia i wagi wszelkich wyborów jakich w nim dokonujemy, a które mają fundamentalne znaczenie dla naszej przyszłości. Słowem, zdaje się mówić, że należy życie przeżyć tak, by niczego nie żałować. Stevens czegoś niewątpliwie żałuje (choć wyczytamy to jedynie między jego słowami), ale czasu nie da się cofnąć, o czym gorzko przekonuje się podczas rozmowy z panną Kenton. O ile swoją podróż rozpoczynał w entuzjastycznym nastroju, o tyle kończy ją rozczarowaniem. Na ostatnich kartach książki w końcu wychodzi z niego człowiek, wątpiący w sens całego swego dotychczasowego życia, bo okazuje się, że za późno już na zmiany. Autor zostawia nas z gorzką refleksją, dającą nam jednakże poczucie sensu lektury. Przeczytanie "Okruchów dnia" na pewno nie będzie czasem zmarnowanym. Polecam więc, a sama poluję już na nominowaną do Oscara ekranizację z Anthonym Hopkinsem w roli głównej.
Uwielbiam słuchać Mariny ;) Jest taka świeża, oryginalna i wyjątkowa i jeszcze te jej słowa :
OdpowiedzUsuń"Why "Marina and the Diamonds" ? Becouse I'm Marina and you are my Diamonds" :) - o swoich fanach.
"Nie opuszczaj mnie" bardzo mi się podobało, "Okruchów..." nie czytałam, ale bardzo bym chciała. Tak jak napisałaś najbardziej czaruje nas ta jego mieszanka brytyjskości z japońskością ;)
O, cieszę się, że znalazłam zwolenniczkę Mariny :)Niestety, nie jest to popularna wokalistka. Szkoda, że na razie możemy się cieszyć tylko jedną jej płytą, ale podobno latem ma się ukazać nowa ;)
OdpowiedzUsuńMarina and the Diamonds? Nie kojarzę tej wokalistki, ale przesłucham sobie kilka piosenek. Jakiś powiew świeżości w muzyce się przyda :)
OdpowiedzUsuń"Nie opuszczaj mnie" przeczytałam. Chciałam obejrzeć film, niestety nie grają go jeszcze w moich stronach. Nie mniej jednak, książka mi się podobała.
"Okruchy dnia" też pewnie przeczytam, bo w mojej bibliotece jest sporo książek Kazuo Ishiguro. Muszę tylko uporać się z innymi pozycjami :)
W takim razie cieszę się, że Ci Marinę przedstawiłam i mam nadzieję, że wpadnie Ci w ucho, daj znać ;)
OdpowiedzUsuńW moich stronach też nie grali Nie opuszczaj mnie - trzeba sobie radzić inaczej ;)Ja już też przymierzam się do następnych książek Ishiguro, chciałabym przeczytać zwłaszcza "Kiedy byliśmy sierotami", ale to raczej jak uporam się z drugim rozdziałem pracy :)