Siostry
Bronte nie mają szczęścia do ostatnich ekranizacji swoich największych
powieści. Niedawno narzekałam na Jane Eyre
teraz będę narzekać na Wichrowe Wzgórza.
Z tych książek bardziej podobała mi się ta pierwsza, ale po ekranizacji
Wichrowych Wzgórz też się wiele spodziewałam i znów się zawiodłam. Andrea Arnold, która
wyreżyserowała ten film, jest twórczynią znakomitego Fish Tank, opowiadającego o tym jak samotna i zagubiona dziewczyna
z angielskiego blokowiska pocieszenie odnajduje w tańcu, do którego za grosz
nie ma talentu. Również poprzedni jej film, Red
Road był głęboko zaangażowany społecznie. Można się więc było spodziewać,
że ekranizacja klasycznej prozy Bronte będzie odbiegać od filmów kostiumowych,
do których przyzwyczaiła nas kinematografia. Nie spodziewałam się jednak, że
tak utalentowana reżyserka nakręci film, na którym będzie mi się chciało po
prostu spać.
Ryzykowne
były już decyzje obsadowe. Kaya Scodelario w głównej roli żeńskiej wzbudziła
wielkie oczekiwania fanów, którzy pokochali ją za rolę w serialu Skins. Z kolei obsadzenie w roli jej
wybranka, Heathcliffa, czarnoskórego debiutanta Jamesa Howsona, wywołało mnóstwo głosów
sprzeciwu. W książce nie jest co prawda określone dokładnie jakiego koloru
skórę ma Heathcliff ale z tego co pamiętam na pewno nie jest to kolor czarny.
Pada natomiast określenie Cygan. Jestem więc w stanie zrozumieć oburzenie fanów
książki, ale ich zdania nie podzielam. Istnieje coś takiego jak wizja
reżyserska i Arnold, co wyjdzie w dalszej części tej recenzji, wizję miała
szalenie oryginalną, ale tym samym wniosła coś nowego do dosyć skostniałego
sposobu przenoszenia literatury na duży ekran, który nie znajduje zbyt wiele
miejsca na reżyserską interpretacje. Dzięki temu jej ekranizacja jest inna niż
wszystkie dotychczasowe i choć ich nie widziałam, to niestety obawiam się że
jest to wizja zbyt artystyczna, by zadowolić gusta publiczności.
Scodelario i Howson rozczarowują. Może dlatego, że są
zbyt krótko na ekranie i nie mogą w pełni rozwinąć skrzydeł. Niemal ¾ filmu
skupia się bowiem na dzieciństwie Kathy i Heathcliffa. Cały film ukradła dla
siebie odtwórczyni roli młodej Kathy, Shannon
Beer. Przyjdzie nam więc jeszcze poczekać na prawdziwie główną i wielką
rolę Effy ze Skins. Zresztą ten film
nie jest o postaci kobiecej. Głównym bohaterem reżyserka uczyniła bowiem
Heathcliffa, poniżanego, pogardzanego, będącego dla rodziny Earnshaw nikim
więcej poza znajdą, którą mogą wykorzystać jako siłę roboczą. Nadanie
Heathcliffowi twarzy czarnoskórego aktora wydaje się być wyraźnym sygnałem, że o
jego sytuacji mamy myśleć w kontekście rasizmu. Bohater przez większą część
filmu snuje się na ekranie, wyładowując swoją złość na zwierzętach – a to pies,
a to królik – zadawanie im cierpienia jest dla niego jak ukojenie własnego.
Arnold przypomniała tym samym, czemu książka w momencie swego powstania była
uważana za kontrowersyjną i niezwykle brutalną w opisie. Heathcliff jest bowiem
bohaterem złym do szpiku kości, ale przez Arnold w pewnym sensie
usprawiedliwionym. Ekranizacje podobnej literatury rzadko są tak przygnębiające
i ponure, ale sądzę, że udało się wydobyć esencję książki (również dzięki
wrażeniu naturalizmu, który udało się uzyskać kręcąc kamerą „z ręki”). Szkoda
tylko, że film kończy się mniej więcej w 2/3 książki, bo to w dalszej jej
części Heathcliff dokonuje prawdziwie okrutnych czynów.
Wichrowe
Wzgórza w interpretacji angielskiej
reżyserki są trudne do oglądania. To film epatujący brzydotą i przemocą,
zrealizowany w surowej poetyce. Na ekranie niewiele się dzieje, a jeszcze mniej
mówi. W pierwszej części widać przynajmniej rodzącą się między młodymi
bohaterami wzajemną fascynację, a w pamięć zapada scena lizania przez Kathy ran
Heathcliffa (choć zwierzęce zachowania tej pary trochę odpychają). W „dorosłej”
części, która jest strasznie „poszatkowana” względem powieści i wręcz
niezrozumiała, brakuje emocji, namiętności czy jakiegokolwiek innego uczucia między
bohaterami. Źle robi też uboga liczba dialogów, które zmusiły by nas
przynajmniej do zachowania przytomności umysłu i skupienia się. Zdjęcia
opuszczonych wrzosowisk, odgłosy natury zamiast muzyki, zamglony obraz –
wszystko to jest ładne i zasługuje na uznanie, ale właśnie na tym zamiast na
fabule skupia się ten film, co skutkuje po prostu nudą. Atrakcyjność obrazu
nigdy nie zrekompensuje wątpliwej jakości scenariusza. Cóż mi po nowatorskim
podejściu skoro film po prostu niemiłosiernie się dłuży?
Chciałabym mieć tak pięknie wydane Wichrowe Wzgórza na swojej półce |
Wcale jednak nie odradzam oglądania, bo jak zawsze w
przypadku filmów kontrowersyjnych, uważam, że na własne oczy należy się
przekonać, czemu sobie tę kontrowersję zawdzięczają. Jestem jednak wręcz pewna,
że mało któremu czytelnikowi powieści Emily Bronte ta ekranizacja przypadnie do
gustu.
Moja ocena filmu to tylko 4/10.
zgadzam się w 100%, miałem ochotę wyjć z kina, ale zostałem trochę z "poczucia obowiązku" bo to pokaz prasowy ;)
OdpowiedzUsuńi wciąż się zatsnawiam czy czytać książkę
Czytaj. Nie pamiętam, kiedy tak krzyczałam na bohaterów w trakcie lektury.
UsuńWiesz, utarło się, że proza Bronte czy Austen to proza dla kobiet, ale myślę, że akurat tę książkę spokojnie może (i da radę) przeczytać mężczyzna, bo to jednak nie jest klasyczny romans. Poza tym warto skonfrontować książkę z filmem, zwłaszcza że tyle wokół niego kontrowersji. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńSłyszałam dużo negatywnych opinii i wciąż zastanawiam się, czy zmierzyć się z tym filmem, czy nie szargać sobie nerwów;p Ciekawe, czy Scodelario trafi się w końcu jakaś dobra filmowa rola, bo jeden serialowy występ to jednak za mało by ją w pełni oceniać.
OdpowiedzUsuńJa bym bardzo chciała, żeby jej się coś dobrego trafiło. Wierzę, że jednak drzemie w niej talent. Ale jest młoda więc ma jeszcze dużo czasu. A podobno w przyszłym roku mają być trzy specjalne odcinki Skins, w których będzie pokazane co się stało z niektórymi bohaterami wszytskich generacji. Mam nadzieję, że Effy nie zabraknie^^
UsuńA ja słyszałam wiele pozytywnych opinii o tej adaptacji.
OdpowiedzUsuńOsobiście nie czytałam "Wichrowych wzgórz" ani też nie widziałam innych adaptacji. Jak znam siebie, to i tak po przeczytaniu ograniczę się do najbardziej znanej ekranizacji :)
No jakoś właśnie ostatnio natrafiłam na wiele pozytywnych recenzji ale krytyków profesjonalnych. Jak znam Ciebie, to Tobie się ta wersja nie spodoba;)
UsuńOdkąd dowiedziałam się, że Heatha zagra mulat, to zapaliło mi się czerwone światło. Jeśli wizja reżyserska jest widoczna w tym fragmencie i reszta wygląda po staremu - to nie kupuję. Kiedyś zobaczę, ale wciąż mam w pamięci pasję i namiętność w wykonaniu Binoche i Fiennesa.
OdpowiedzUsuńWizja reżyserska objawia się jeszcze na wiele innych sposobów...Ja nie widziałam filmu z Binoche, ale w sumie fajnie byłoby sobie porównać, choć jakoś szczególnie mi nie zależy, bo te ekranizacje literatury i tak na ogół zawodzą i w sumie trochę szkoda czasu...
UsuńNie mam wielkich sentymentów do książek, by psioczyć na ich adaptacje. Jeżeli film sam w sobie jest dobry, a podstawy historii nienaruszone, to mogę oglądać i oglądać. Na język filmowy nie da się wszystkiego przełożyć.
UsuńWersję z Binoche widziałam chyba 3 razy jak leciało w tv. Pamiętam, że Emily Bronte zagrała Sinead O'Connor. Z pewnością to jest wierna adaptacja, trochę ugładzona. Jednak ładunku emocjonalnego nie sposób zapomnieć.
Film Arnold kiedyś z pewnością zobaczę. Tylko niespecjalnie mnie stać na optymizm na samą myśl o seansie.
W sumie ja ostatnio nie byłam optymistycznie nastawiona np. do Drzewa życia, ale jednak opłaciło się obejrzeć, więc to różnie bywa ;)
UsuńUwaga niepopularna opinia - A mi się ten film 'okropnie' bardzo podobał.
OdpowiedzUsuń