20.04.2012

Drzewo życia (reż. T. Malick, 2011)



Nachalne kazanie czy wyrafinowane arcydzieło? Do czego bliżej Drzewu życia? Gdy prawie rok temu długo wyczekiwany film Terrenca Malicka wygrał główną nagrodę festiwalu w Cannes, ilość zachwytów i słów aprobaty dorównywała głosom niezadowolenia. Po projekcji filmu pojawiły się gwizdy i głosy oburzenia. Jury festiwalu w Cannes przeważnie honoruje bardzo specyficzne filmy, które mówiąc szczerze nie zajmują czołowych miejsc na mojej liście filmów koniecznych do obejrzenia, więc i Drzewo życia mało mnie obeszło. Ja ani innych filmów Malicka nie znam, ani nie spodobał mi się zwiastun jego ostatniego filmu. Sięgnęłam po niego jednak, a to dlatego, że dostał nominację do Oscara w kategorii najlepszy film, co biorąc pod uwagę kontrowersje jakie wywołał, wydało mi się zaskakujące. Prawdą jest, że początkowo omijam filmy, wokół których jest dużo szumu, ale prędzej czy później po nie sięgam. I tak się właśnie stało z Drzewem życia. Co prawda przed rozdaniem Oscarów nie udało mi się go obejrzeć, bo przyznam, że nastawienie miałam negatywne („ten film będzie nudny, długi i niezrozumiały, obejrzę go kiedy indziej”), ale w końcu przyszedł czasu kiedy wyboru zbyt dużego nie miałam no i padło na Drzewo


Film amerykańskiego reżysera, który z wykształcenia, co warte podkreślenia, jest filozofem, wywołał we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony dałam się uwieść – doświadczyłam jakiejś metafizyki, mistycznego przeżycia spowodowanego tym, że pytania, które stawia Malick dotyczące Boga (Czy w ogóle istnieje? Czemu nas karze skoro nas kocha? Czemu pozwala na istnienie zła? Czemu odbiera życie niewinnym dzieciom? itd.) są w dużej mierze moimi pytaniami. Niestety, co zresztą wcale nie dziwi, nie otrzymujemy na te pytania odpowiedzi. Z filmu Malicka dowiedziałam się jedynie, że Bóg jest (choćby w jednoznacznej scenie, w której matka wskazując niebo mówi dziecku „tam mieszka Bóg”), że może wszystko i że ma nad nami całkowitą kontrolę, a buntowanie się przeciw niemu jest bezcelowe. Niemniej film zmusza do refleksji, zostawia dużo miejsca na nasze własne przemyślenia, które mogą pojawić się nawet na długo po seansie. Z drugiej strony irytuje banalnymi stwierdzeniami, których nie powstydziłby się sam Paulo Coelho, np. że „żeby być szczęśliwym trzeba kochać” lub wskazówki typu "Bądź dobry, zachwycaj się pięknem świata, miej nadzieję".


Osią narracyjną Drzewa życia jest historia rodziny O’Brien, żyjącej gdzieś na pozornie sielankowych przedmieściach Stanów Zjednoczonych. Film jest właściwie wspomnieniem Jacka, jednego z synów państwa O’Brien, zbiorem epizodów z dzieciństwa tego mężczyzny, który jawi nam się jako znudzony życiem, być może pogrążony w depresji, ale jednak jako człowiek sukcesu. Jack w dzieciństwie był tym z trójki synów O’Brienów, który był najbardziej zbuntowany przeciwko apodyktycznemu ojcowi. Na początku filmu widzimy, że jeden z braci ginie. Później dowiadujemy się że Jack bardzo mu dokuczał, film nabiera więc nowego wymiaru – Jack dręczony wyrzutami sumienia nigdy nie zaznał spokoju duszy.


Jack jest postacią wątpiącą. Film skupia się na jego skomplikowanych relacjach z ojcem, które są wyraźną metaforą relacji człowiek – Bóg, lub jeszcze inaczej: Hiob – Bóg. Bóg a więc i ojciec Jacka jest surowy, wymagający i nie znoszący sprzeciwu, Hiob natomiast uważa że początkowo że wszystkie nieszczęścia, które na niego spadają (a Jack właśnie czuje się nieszczęśliwy, źle traktowany przez ojca) są niesprawiedliwe. Z ust Jacka padają zresztą słowa, których adresata możemy interpretować dwojako: „Dlaczego nam to robisz, ojcze?”, „w każdej chwili możesz mnie wyrzucić ze swego domu”. Trudno nie doszukiwać się w nich drugiego dna w filmie tak upstrzonym symboliką. Bo idąc dalej, mamy tu też figurę matki, pełnej miłości, ale przyzwalającej milczeniem na zachowanie ojca, poddającej mu się także, co zresztą obrazuje nawet jedna z zamieszczonych w filmie scen, kiedy kobieta wręcz osuwa się w ramiona męża. Krytycy interpretują, a ja przyjmuję za nimi, ojca jako symbol natury, matkę jako symbol łaski właśnie, co odnosić się ma do słów padających na początku filmu, iż istnieją dwie ścieżki życia: natura i łaska. Dla mnie wspomniana matka to najciekawsza, najbardziej trudna do rozszyfrowania postać z filmu. Jessica Chastain w tej roli pokazała swój kunszt aktorski, a nie było łatwo, bo pani O’Brien niewiele mówi i jej postać ogranicza się raczej do gestów i samego bycia na ekranie. Zresztą samych dialogów jest tu niewiele. Najważniejsze zdania padają zza kadru i są to słowa wypowiadane, czasami wręcz szeptane, przez Jacka. Dialogi odgrywają rolę drugorzędną, a najważniejszy jest obraz. Zdjęcia Emmanuela Lubezkiego są urzekające, lecz niestety przez przyznających wszelkie nagrody, niedocenione. Pole do popisu mieli też specjaliści od efektów specjalnych. Malick bowiem konfrontuje teorię ewolucji z teorią zakładającą, że świat stworzył Bóg. Chce też pokazać, że zło istniało od zawsze i człowiek niejako ma je w sobie zakodowane. Skutkiem tego przydługie i zbędne sceny kosmogoniczne (wybuchy na słońcu i inne takie), krajobrazy rodem z National Geographic i przechadzające się po ekranie dinozaury. Ma to się nijak do głównej linii fabularnej filmu i choć rozumiem wizję reżysera, moim zdaniem to się po prostu ze sobą nie klei. I chyba właśnie zasługą tych scen jest nasuwająca się po seansie myśl, że mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Za dużo reżyser chciał upchnąć metaforyki w swym filmie. Chciał stworzyć dzieło monumentalne, barokowe, arcydzieło wręcz. Tymczasem ten film generalnie jest prosty w swojej wymowie, może nawet zbyt dosłowny. Cytaty z Biblii, których jest tu bez liku, przekładają się na obrazy, a więc od razu narzuca się nam pewną interpretację. Komentarze zza kadru również momentami objaśniają nam film. Wyjątkiem jest końcowa scena na plaży, trudna do jednoznacznej interpretacji, ale przez to najbardziej interesująca. Muszę jednak przyznać, że nie jestem w stanie całkiem potępić tego, że reżyser wykłada nam teologię wprost, bo tym samym jego film są w stanie obejrzeć nie tylko kinomani rozsmakowani w ambitnych, artystycznych dziełach, lecz także ci, którzy wyrobionymi widzami jeszcze nie są. Oczywiście, jeśli przebrną przez dinozaury.


Nie próbuję nawet dokonać dogłębnej analizy tego filmu, cokolwiek jeszcze napiszę to wciąż będzie za mało, ale myślę, że uchwyciłam jego zasadniczy przekaz. Drzewo życia wydaje się być wcale nie próbą znalezienia odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące chrześcijaństwa, lecz raczej obroną chrześcijaństwa. Jedna z użytkowniczek filmwebu napisała, że jest to połączenie mszy z filmem przyrodniczym i coś w tym jest. Jednakże jak najbardziej polecam. Warto ten film poznać, żeby zobaczyć coś nowego. Bo to naprawdę oryginalny film. I warto obejrzeć, by przekonać się do jakich Was refleksji pobudzi. Bo przejść obok niego obojętnie nie sposób. I warto dla kolejnego, niestereotypowego wcielenia Brada Pitta i uroczej w swej subtelności Jessici Chastain.

Moja ocena to …no właśnie…mimo wszystko film zrobił na mnie pozytywne wrażenie, więc 7/10.

7 komentarzy:

  1. W filmie za dużo jest symboliki, a za mało konkretnego przekazu- takie mam wrażenie. Sama długo nie wiedziałam jak ocenić ten film. Niektórzy znajdą w nim głęboką treść, inni tylko dinozaury;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy powinnam się przyznawać, że do filmu podchodzę już jakieś 4 miesiące jak nie więcej? Zobaczymy co ja znajdę, a dinozaury lubię. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zaczęłam oglądać "Drzewo życia", lecz w pewnym momencie wyłączyłam i do tej pory nie potrafię się przełamać. Nie lubię takiego wymuszonego patosu. :C Zapraszam do siebie i do obserwacji: www.pochylonanaddzielami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo interesująca recenzja. Może się skuszę na ten film?
    zapraszam Cię serdecznie na mojego nowego bloga:
    http://refleksjefilmowo-ksiazkowe.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgubiłam myśli czytając tę recenzję. Naprawdę. Po raz pierwszy nie mogłam odczytać sensu słów.
    Jak widać, metaforyka nie jest moją mocną stroną, choć jestem trochę ciekawa jak bym ten film odebrała gdyby przyszło mi go obejrzeć. A wiem, że mój umysł potrafi mnie czasem zaskoczyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, zmartwiłaś mnie. Czyżbym pisała naprawdę tak niezrozumiale?

      Usuń
  6. Malwina, nie wydaje mi się, żebyś pisała niezrozumiale, "Drzewo życia" to po prostu film trudny do odczytania, niejednoznaczny. Film, który składa się jak układanka z wielu części, nie wszystkie moim zdanie do siebie pasują. Terrance Malik w moim odczuciu nakręcił film, który jest swego rodzaju afirmacją stworzenia. Problem tego filmu polega na tym, że jest przeintelektualizowany, autor miał sporo czasu na stworzenie swojej wizji, chciał poruszyć fundamentalne problemy, ale film jest tak zmontowany, że rozmywają się one i utrudniają odbiór. To prawda, że niektóre komentarze z offu wydają się banalne, ale są one też wizytówką autora. Plus za doskonałe aktorstwo Jessici Chastain. Moim zdaniem trzeba dać temu filmowi szansę, to dobre kino. Kto się nie zraził, niech obejrzy "Cienką czerwoną linię", która jest w moim odczuciu najlepszym filmem reżysera.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...