28.03.2012

Kącik polskiego filmu: Daas (reż. A. Panek, 2011)



Opowiem Wam o Daas. Pod tym tajemniczym tytułem kryje się polski film z ubiegłego roku, w reżyserii debiutanta Adriana Panka. Film, który jest absolutną perełką pośród ostatnich polskich produkcji, które oglądałam i który przyczynił się do powstania w mojej głowie pewnego postanowienia.  Ale zanim się nim z Wami podzielę, muszę wyrazić swoje ogromne zadziwienie faktem, że o tak znakomitym – zwłaszcza jak na debiut – filmie w ogóle nie było słychać w polskich mediach. Nie sądzę, żebym to przespała, bo jestem na bieżąco z nowinkami kulturalnymi. Tymczasem o Daas dowiedziałam się całkiem niedawno przeglądając filmografię Macieja Stuhra. Winą braku promocji najprawdopodobniej jest brak pieniędzy, ale film otrzymał same pochlebne recenzje od czołowych polskich krytyków, więc i tak powinno o nim być znacznie głośniej. Tymczasem nie będzie nadużyciem oklepany zwrot „przeszedł przez nasze kina niemal niezauważony”. Zauważyli go może jedynie stali bywalcy kin studyjnych. A szkoda, bo powinien go zobaczyć każdy szanujący się kinoman, który stracił wiarę w polskie kino. Oczywiście, mamy Holland i Smarzowskiego, raz na jakiś czas pojawi się obiecujący debiutant na miarę Jana Komasy, ale generalnie na rodzime kino utyskujemy. Na filmowych blogach, które odwiedzam, z rzadka zdarza mi się czytać recenzje polskich filmów, i to nie dlatego, że je omijam, ale dlatego, że po prostu jest ich jak na lekarstwo (pojawiają się właśnie przy okazji takich głośnych premier jak Róża). A Daas przywraca wiarę w to, że w polskim kinie jest miejsce na różnorodność, że może nas ono pozytywnie zaskakiwać i nie ustępować zagranicznemu.

Akcja Daas rozgrywa się w 1776 roku w Wiedniu. Radca cesarskiej Kancelarii Nadwornej Klein (Bonaszewski) otrzymuje skargę na przebywającego w Wiedniu hrabiego (Żyda, co nie jest bez znaczenia) Jakuba Franka (Łukaszewicz), który obwołał się w Polsce mesjaszem, został posądzony o herezje i zbiegł właśnie do Austrii. Donos napisał jego były wyznawca, Jakub Goliński (Chyra), za zdradę obrabowany i zagrożony odebraniem mu życia, opętany wolą zemsty. Tymczasem jego żona (interesująca Magdalena Czerwińska) została przy Franku. Goliński dąży też do wynalezienia gumy. Klein rozpoczyna śledztwo w toku którego okazuje się, że sekta Franka szuka przez swoich wyznawców kontaktu z dworem Marii Teresy. Zaczyna obawiać się zamachu stanu. Jednakże równoległym do śledztwa wątkiem filmu jest osobista tragedia Kleina – jego żona w wyniku udaru mózgu jest pogrążona w bezwładzie i apatii. W obliczu bezradności medycyny bohatera zaczyna więc kusić zwrócenie się o pomoc do samego Franka, ponoć cudotwórcy…

Jest więc Daas i po trosze lekcją historii, i intrygą kryminalną, mówi też o odwiecznych więzach łączących religię i politykę, ale przede wszystkim portretuje jednostki, które stają przed trudnymi wyborami, które nie okazują się być dla nich najszczęśliwsze. Klein i Goliński ponoszą sromotną klęske nie tyle w starciu z władzą czy Frankiem, ale z własnymi przekonaniami i ideałami.


Zainspirowana radą pani Barbary Białowąs postanowiłam jeszcze przed zabraniem się za pisanie recenzji rozpoznać konwencję filmu. I tak, nie mam wątpliwości, że jest to dramat kostiumowy.  I jest to ewenement w polskim kinie, bo przypomnijcie mi – czy u nas powstają filmy kostiumowe, które nie są ekranizacją książki? Praktycznie nie. Co więcej, oryginalnością scenariusza (również autorstwa Panka) jest także dobór tematu. Twórca filmu sięgnął po postać mało znaną, epizod historycznie zapomniany, ryzykując brak zainteresowania widzów. Co więcej, historia opowiedziana w filmie jest uniwersalna i równie dobrze mogłaby się dziać we współczesności, nie mieści się więc Daas w nurcie polskiej martyrologii, do którego można by zaklasyfikować wiele rodzimych filmów sięgających do historii. Tutaj także, choć bohaterowie chodzą w kostiumach z XVIII wieku, a na głowach noszą peruki, nie chodzi o pokazanie przepychu. Daas nie jest zrobiony z właściwym tego typu produkcjom rozmachem. Jest za to przykładem tego, jak za niewielkie pieniądze można zrobić dobry film kostiumowy. Nie próbuje się tu tuszować scenariuszowych niedoróbek eksponowaniem wystawnych wnętrz czy spektakularnymi scenami akcji. Tutaj to scenariusz ma za zadanie zwrócić uwagę widza. Oraz obraz. Daas jest przepiękny wizualnie za sprawą najwyższych lotów zdjęć autorstwa Arkadiusza Tomiaka. Na ekranie dominują przygaszone barwy, obraz jest jakby wiecznie ciemny, spowity szarością, co akurat świetnie pasuje do niepokojącego klimatu filmu. Nie znajdziemy tu przesadnej, nad wyraz patetycznej muzyki, spotykanej w filmach historycznych.


W Daas jest jeszcze jeden element, który bardzo sobie w kinie cenie – niedopowiedzenie. Symbolika pewnych elementów, magia płynąca z niektórych scen, o których interpretację trzeba się samemu pokusić, nieoczywistość pewnych słów, w końcu brak wyjaśnienia wprost czym jest tytułowe Daas, odpowiadają za całościowy dość mistyczny klimat filmu. Dla jednych oczywiście będzie to niewybaczalnym przejawem pogubienia się reżysera we własnym scenariuszu i braku pomysłu na pewne odpowiedzi, ja jednak w takie rzeczy nie wierzę. Nie w przypadku Daas, który jest filmem przemyślanym i ciekawie opowiedzianym, zamkniętym świetną sceną spotkania Kleina i Golińskiego. Nie ma w nim momentów przestoju akcji ani zaskakujących jej zwrotów. Opowieść snuje się płynnie, spokojnie, ale śledzi się ją z nieustającym zaciekawieniem.

Daas nie byłby jednak tym, czym jest gdyby nie plejada znakomitych aktorów w obsadzie. Nie gwiazd, lecz właśnie utalentowanych aktorów. Mariusz Bonaszewski wybija się tu zdecydowanie na pierwszy plan, nokautując nawet samego Andrzeja Chyrę, który jednakże też pokazuje klasę. Do koncertowej gry włącza się Janusz Chabor, chyba czas go tak nazwać – aktor charakterystyczny. O Olgierdzie Łukaszewiczu nie muszę wspominać, to aktor którego talent nie ulega wątpliwości, choć jego Frank nie jest zbyt wyrazisty, ale może to być wina scenariusza, który z samozwańczego boga czyni jedynie postać drugoplanową. Moją uwagę zwrócił też Radosław Chrześciański, który w roli sekretarza Kleina dotrzymuje kroku Bonaszewskiemu tworząc z nim na ekranie ciekawy duet. Wisienkami na torcie są jednak dwie role epizodyczne – Maciej Stuhr jako wymuskany i wyniosły cesarz Józef II oraz genialna Danuta Stenka w roli księżnej, z którą Goliński rozmawia o pomocy finansowej. Zwłaszcza występ aktorki zapada głęboko w pamięć i jest jedną ze scen, które automatycznie będą przychodzić do głowy na myśl o Daas. Stenka nie dość, że ucharakteryzowana na starzejącą się kobietę, która niezbyt udanie stara się konserwować swoją wątpliwą już urodę, operuje szeregiem min i gestów, które z jej postaci celowo czynią karykaturę, a jej sposób mówienia bardziej niż wszystko inne pokazuje z jakim typem człowieka mamy do czynienia. Jest to zdecydowanie najbardziej wyrazisty występ w całym filmie.


Nie dziwi, że tylu doborowych aktorów (a nie wspomniałam o wszystkich) zgodziło się wystąpić w pierwszym filmie młodego reżysera. To film wyjątkowy jak na polskie warunki, ale nie ustępujący też zagranicznym produkcjom kostiumowym. Jest to zdecydowanie jeden z lepszych filmów kostiumowych, które oglądałam, wyróżniający się na ich tle swoją nieszablonowością.

Na koniec powrócę do postanowienia, o którym wspomniałam na początku. Otóż seans Daas otworzył mi oczy na fakt, że polskie kino kryje w sobie prawdziwe perełki. Stąd też moje postanowienie by je odkryć. Jest w nas, przynajmniej w większości z nas – ludzi chodzących do kina, interesujących się tym światem, coś co każe nam wybierać przede wszystkim głośne amerykańskie produkcje lub europejskie filmy nagradzane na festiwalach. Nie przeczę, że sama się temu trendowi poddaję. Nie będę też ukrywać, że ukłon w stronę polskich filmów postanowiłam zrobić pod wpływem bliskiej mi osoby, która w każdej dziedzinie kultury preferuje to, co polskie. Bo polskie (też) jest dobre. O ile dla nas nie powinno być wręcz najlepsze. A więc przechodząc do meritum, planuję oglądać, na dobry początek minimum jeden film polski tygodniowo (choć mogą zdarzyć się takie tygodnie, że nie obejrzę w ogóle żadnego filmu – tak bywa gdy jestem pochłonięta oglądaniem całego sezonu serialu). To może i mało, ale biorąc pod uwagę że do tej pory polskie filmy oglądałam od święta, spory postęp. Oczywiście moimi wrażeniami będę się dzielić na blogu w Kąciku polskiego filmu (który niniejszym debiutuje). Pewnie będę nie tylko polecać, ale i odradzać, bo nawet kierując się rekomendacjami, można się zawieść. Następnego dnia po seansie Daas zafundowałam sobie kolejny polski film, Mniejsze zło, nie mając (podobnie jak w przypadku filmu Panka) pojęcia o czym on jest i doszłam do wniosku, że z oglądania polskich filmów można mieć radość. Radość znacznie większą niż z oglądania innych produkcji. Bo jak już wspomniałam – o polskich filmach pisze się mało, bo mało kto je ogląda. W związku z czym ich oglądanie jest dla mnie ogromną frajdą – począwszy od zaskoczeń, które przynosi sama fabuła, o której nic nie wiem, poprzez trafianie na aktorów, których kompletnie się nie spodziewam zobaczyć, bo nikt mnie wcześniej na żadnym blogu nie uprzedził, że oni tam grają, po zdjęcia, które robią na mnie wrażenie nie dlatego, że ktoś kazał mi się im przypatrzeć, lecz dlatego, że mnie rzeczywiście zachwycają. Jest jeszcze zaleta pragmatyczna oglądania polskich filmów – nie męczymy naszych oczu czytaniem napisów a mózgu podzielnością uwagi ;)

Mam nadzieję, że mój entuzjazm zbyt szybko nie siądzie. Co do siły mojej perswazji, chciałabym wierzyć, że kogoś jeszcze do oglądania dobrych polskich filmów namówię. Wiem jednak jak to jest - na ogół piszemy w komentarzach „brzmi zachęcająco, kiedyś obejrzę”. A kiedyś jest jeszcze bardziej zapracowanym dniem tygodnia niż jutro

A Daas oceniam na 9/10

13 komentarzy:

  1. Kurcze, z Twojej recenzji wyłania się naprawdę intrygujący film. Bez martyrologii, na dodatek kostiumowy i nie będący komedią.

    Filmów polskich oglądam naprawdę mało. Cóż, nawet w wydaniach dvd rzadko można uświadczyć polskie napisy. Może nie jestem głucha, ale wolę włączyć jakikolwiek film z napisami (nawet angielskimi) niż wysilać się przy polskich dialogach (a im bardziej niewyraźne, tym większy wkurw mnie ogarnia). Taka jest prawda, ale mimo to też chciałabym coś zmienić na tym polu.

    Bardziej prawdopodobne, że włączę "Salę samobójców" i "Daas" (po Twojej recenzji to gwarantowane) niż jakikolwiek naszpikowany martyrologią i nędzą rzeczywistości. Przyznaję się, że posiadam na dvd "Wino truskawkowe" (są polskie napisy i audiodeskrypcja), ale doszły mnie słuchy, że jest przygnębiający. Marudzę, wiem...

    Czekam na kolejną recenzję polskiego filmu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, dźwięk to jeden z największych problemów polskiego kina (obok złych scenariuszy, oczywiście). Nie wiem nawet czemu. No i drugi - polskie filmy dzielą się na przygnębiające dramaty i słabe, nieśmieszne komedie. Brakuje filmów optymistycznych, dobrych obyczajówek.

      W planach mam głośne filmy z ostatnich lat, które jakoś konsekwentnie omijałam. Ale też te, które pewnie jedynie większości obiły się o uszy. Następna recenzja już gotowa, ale już chyba nie tak błyskotliwa (o ile tę można tak określić ;)). Do Sali... i Daas dorzuciłabym jeszcze Wszystko co kocham, jeśli nie widziałaś :)

      Usuń
    2. Nie wypada o własnej pracy pisać "błyskotliwa", to zaprzeczenie dobrego wychowania.

      Usuń
    3. Ojej, to strasznie mi przykro, ale ja nie twierdzę wcale, że jestem dobrze wychowana.

      Usuń
  2. Cóż, ja do fanek obecnego polskiego kina nie należę. Wolę oglądać starsze produkcje. Ostatnio pomyślałam, że przydałoby mi się zobaczyć parę polskich filmów. I co ciekawe, mam dobre źródło :) Mój wujek jest wielkim fanem polskiego kina i ma bardzo dużą kolekcję filmów. Jak będę za jakiś czas w domu, to zajrzę do niego i coś sobie wybiorę. I zapewne o tym napiszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że i ja będę w jakimś niewielkim stopniu Twoim źródłem ;) Starszych produkcji też powinnam nadrobić bardzo wiele, bo znam w większości peerelowskie komedie i niewiele ponad to.

      Usuń
  3. Muszę powiedzieć, że czuję się zachęcona i pewnie w niedługim czasie obejrzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. brawo za cykl! też wierzę w perełki polskiej kinematografii

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również od niedawna chętnie oglądam polskie, często mało znane filmy. Szczególnie polecam film "Pociąg" Jerzego Kawalerowicza z 1959 r., znakomitą "Ćmę" T. Zygadło oraz "Pora umierać" z 2007 r. w reżyserii Doroty Kędzierzawskiej. Naprawdę ambitne, mądre filmy, w dodatku wszystkie dostępne na Youtube :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Pociąg oglądałam, nawet ostatnio powtórnie :) Widziałam też Pora umierać, a Ćmę wpisuję na listę :) Skoro jest nawet na YT to nie będę mieć wymówki i pewnie obejrzę :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Droga pani, pani recenzja to czysty bełkot dla debili. Film Daas to kompletna porażka więc nie dziwię się iż przeszedł nie zauważony. Nudziłem się przez prawie dwie godziny wyimaginowanej psychodylicznej fabuły, że już za chwileczkę już za momencik coś ciekawego zacznie się kręcić. A tu do k...y nędzy film "perełka" nie ma nawet puenty na koniec!!! Nie dość, że rezryser-scenarzysta ma n.....e w głowie to jeszcze dwu godzinny film bez zakończenia prosi się o falę masowych samobójstw w kinach. Dziwię się tylko plejadzie aktorów, że wystąpili w takiej farsie po przeczytaniu scenariusza!!! Uważam również iż krytycy ch..a z tego rozumieją i żeby to ukryć okrzyknęli film arcydziełem. Zresztą za każdym razem gdy film jest "arcydziełem" to nigdy nie jest sukcesem kasowym tzn. jest do d..y.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakub Frank tytułował się nie hrabią a baronem, też zresztą bezpodstawnie (Aleksander Kraushar "Frank i frankiści polscy")

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...