25.02.2012

Dziewczyna z tatuażem (reż. D. Fincher, 2011)



Dziewczyna z tatuażem nie jest filmem złym, ale zupełnie niepotrzebnym. Można by o niej pisać z czterech punktów widzenia: osoby, która czytała książkę, ale nie widziała szwedzkiej adaptacji; osoby, która widziała szwedzką adaptację, a nie czytała książki; osoby, która i czytała i widziała oraz osoby, dla której to było pierwsze spotkanie z powieścią Larssona w ogóle. Ja zaliczam się do tej trzeciej grupy i jak dla mnie właśnie ten film jest pomyłką. Jednakże moja ocena jest wypadkową ocen, które dałabym filmowi, w zależności od tego, do której grupy widzów bym należała. Bo tym, którzy nie widzieli szwedzkiej wersji ani nie czytali książki, film Finchera powinien się spodobać. Czytelnikom, którzy nie widzieli poprzedniej wersji też, choć nie jest do końca wierny książce. A tym, którzy oglądali film szewdzki, ale nie mogą się pochwalić znajomością powieści, trudno będzie chyba dogodzić, bo wersja ta nie jest zbyt odkrywcza w stosunku do swojej poprzedniczki. Poza tym, że „Szwedzi” mówią tu po angielsku, co niezmiernie mnie śmieszy.
Oczywiście, ponownie trzeba było wiele wyciąć, skrócić, pominąć…Żadna z dwóch adaptacji nie zadowala mnie jako czytelniczki, bo za bardzo spłycają one postaci fascynujących bohaterów i niemalże ignorują społeczno-polityczne wątki książki, skupiając się w całości na zagadce kryminalnej. Porównywać mi jest tak naprawdę trudno, bo film Nielsa Ardena Opleva oglądałam 1,5 roku temu. Obydwa filmy nie ustrzegły się przed błędem wplecenia do fabuły wątków z drugiego tomu trylogii. U Opleva niezrozumiałe było dla mnie włączenie scen, w których widzimy małą Lisbeth podpalającą kogoś w samochodzie (czytelnik wie kogo, ale widz nie), natomiast  Fincher niepotrzebnie wysłał Lisbeth na Kajmany. Zmienione są również zakończenia, przy czym w amerykańskiej wersji bardziej, choć nie w kwestiach jakoś niezwykle kluczowych. Film Finchera ma chyba przewagę nad szwedzkim w jednej kwestii – jest bardziej zwięzły, a przez to bardziej zrozumiały, dla tych, którzy książki nie czytali. Fincher dokonał większej selekcji wątków niż Oplev.  Z drugiej strony fanów książki to zirytuje – wszystko dzieje się tak szybko, rozwiązywanie zagadki pokazywane jest w takim skrócie, że w ogóle nie trzyma w napięciu. Oglądając Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet czułam pewien niepokój, nawet przeczytawszy książkę, a co dopiero, gdybym nie miała pojęcia jak rozwinie się akcja. W tym wypadku wszystko zmierza do finału zbyt gładko i zbyt szybko. A obydwa filmy mają podobną długość…


Teraz arcyważna kwestia czyli aktorzy. Podobał mi się Daniel Craig, ale mam do niego słabość, więc mogę być nieobiektywna. Z tą swoją oszczędną mimiką pasował do roli Blomkvista, po prostu. Skoro na Blomkvista leciały kobiety to raczej bardziej prawdopodobne że wyglądał jak Craig niż jak Michael Nyqvist. Większe wątpliwości mam co do Rooney Mary (pomijając fakt, że między nimi nie ma chemii). Ja chyba jestem jednak z tych co wolą Noomi Rapace. Jej gra rozwaliła mnie na łopatki. Nie ma jednego przepisu jak zagrać Lisbeth, w wykonaniu Mary jest ona po prostu inna, tyle że jak dla mnie mniej przekonująca. No ale to jest znowu kwestia odniesienia do książki. Słowem, trudno oceniać ten film mając takie szerokie spektrum odniesień. Chyba już zawsze będę mieć problem z oceną ekranizacji książek…

Wygląd to nie wszystko. Ale kadry w filmie są ładne.
Jednego jestem pewna -  ścieżka dźwiękowa genialnie współgra z obrazem. Może nie jest tak dobra jak w The Social Network, ale duet Trent Reznor/Atticus Ross znów pokazał klasę. Muzyka niesamowicie podkręca atmosferę, buduje napięcie, hipnotyzuje. Jak dla mnie to najmocniejszy punkt filmu (choć już w oderwaniu od niego nie podchodzi mi za bardzo). I z tego powodu nie żałuję, że film obejrzałam, aczkolwiek żałuję, że nie okazał się lepszy. Poprzeczka była postawiona bardzo wysoko i nie udało jej się przeskoczyć. Po spektakularnej promocji liczyłam, że amerykański reżyser czymś zachwyci, a jego adaptacja jest zwyczajnie poprawna. Po Dziewczynie z tatuażem zostaną mi w pamięci znakomite plakaty, sesje zdjęciowe Rooney Mary i kolekcja ciuchów H&M inspirowana postacią Lisbeth. 

Plakat najgenialniejszy z genialnych
Moja ocena to 6/10.

7 komentarzy:

  1. Melduje się dziewczyna z ostatniej kategorii. Nie widziałam, nie oglądałam - nie mam pojęcia nawet z grubsza o co tu właściwie chodzi.

    Dobrze jest poczytać mniej pochlebne recenzje - nieźle się zgadałyście z Liritio. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się nad tym zastanowić to ludzi z ostatniej kategorii znam sporo ;) Pozytywne recenzje filmu są dla mnie dość dużym zaskoczeniem. Do przeczytania książki jednak zachęcam :)

      Usuń
  2. Mnie się podobał ten film. Profesjonalna robota, film znakomicie zrealizowany przez Finchera, ze świetnie rozpisanym scenariuszem. Przede wszystkim to znakomita adaptacja książki. Podstawową wadą większości adaptacji jest to, że osoby znające literacki pierwowzór znają przebieg fabuły i film niczym ich nie zaskoczy. Tak też jest z tym filmem, tak też jest z wieloma ekranizacjami książek. Film Finchera ma odpowiedni klimat, doskonale wykreowany przez mroczne zdjęcia i muzykę. Bardzo dobre jest również aktorstwo odtwórczyni głównej roli (Rooney Mara zrobiła na mnie wrażenie, jest równie przekonująca co Noomi Rapace). Mimo że czytałem trylogię Larssona i oglądałem szwedzkie adaptacje film Finchera bardzo mi się podobał. Liczę, że dostanie Oscary przynajmniej za zdjęcia i montaż, bo Mara raczej ma niewielkie szanse na nagrodę, gdy jej rywalką jest Meryl Streep.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nadzieje co do Oskara się spełniły ;) Moje nadzieje co do filmu niestety nie ;)

      Usuń
  3. Kurcze... lubię czytać Twoje recenzje :) stanowczo zgadzam się ze stwierdzeniem, że film jest zupełnie niepotrzebny... jest wiele takich filmów... Ja nie czytałam, ale widziałam oryginał :) podobał mi się. Craiga nie znoszę... kwestia gustu - dla mnie to on może jedynie grać w filmowej adaptacji Motomyszy z Marsa... kojarzysz kreskówkę? :)
    Plakaty, owszem, były ciekawe ;) jednak kolekcja ciuchów H&M zupełnie mi się nie podobała... nie mój styl :)

    A w skrócie o filmie? Nie lubię odgrzewanych kotletów...

    Miłego wtorku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Motomyszy z Marsa? Nic mi to nie mówi ;D Ale to chyba nie jest komplement...Cóż, ja uważam że Craig jest doskonałym Bondem, no i w ogóle jakoś tak...ma coś w sobie. Mam nadzieję, że doczeka się roli, w której naprawdę będzie mógł rozwinąć skrzydła.
      A mi się kolekcja ciuchów H&M podoba, choć też się tak na co dzień nie ubieram, ale lubię skórę i czerń, więc znalazłabym tam coś dla siebie. Ale chodziło mi głównie o to, że zapamiętam bardziej szum medialny wokół filmu niż sam film.
      Pozdrawiam i również życzę Ci udanego dnia :)

      Usuń
  4. Aaa :) no i właśnie... szum większy niż wartość filmu ;) rozumiem!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...