Kto by nie słyszał o „Seksie w wielkim mieście”. Ja też słyszałam, ale myślałam, że nie jest to serial dla
mnie, że po prostu nie znajdę w nim nic dla siebie. Nie byłam i nie będę
wyzwoloną, pewną siebie kobietą sukcesu, której życie kręci się tylko wokół mężczyzn,
nie znajdę więc wspólnego języka z bohaterkami serialu. To pierwszy powód, dla
którego go omijałam. Zresztą, kiedy serial ten był „na fali’ (a kręcono go w
latach 1998-2004) ja byłam jeszcze dzieckiem i wcale nie pociągały mnie takie
dorosłe seriale, nikt w moim otoczeniu też „Seksu…” nie oglądał, więc serial
ten dla mnie po prostu nie istniał. Jednak, kiedy natrafiałam przez przypadek
na jakiś odcinek w telewizji, zatrzymywałam się na chwilę i oglądałam, bo
jednak coś nie pozwalało mi przełączyć…Teraz już wiem, że chodziło o zabawne,
inteligentne dialogi, których po prostu ma się ochotę wysłuchać do końca.
Oczywiście wielokrotnie słyszałam i czytałam o kultowej postaci jaką jest
główna bohaterka serialu, Carrie Bradshaw, a im stawałam się starsza, tym
więcej znajomych coś mi o nim wspominało z ogromnym przejęciem i uśmiechem na
ustach. I postanowiłam w końcu sięgnąć po niego, bo uważam że klasykę seriali
powinno się znać tak jak klasykę literatury, o której pisałam ostatnio.
Oczywiście, jeśli ogląda się nałogowo seriale ;) Bardzo szybko się wciągnęłam i
dzień bez przynajmniej jednego odcinka „Seksu…” uznałam za stracony.
Jest to doskonały
serial na odstresowanie się po ciężkim dniu. Łatwo przy nim zapomnieć o
własnych problemach, oderwać się od rzeczywistości. Choć można tez znaleźć
wiele ciekawych porad wartych zastosowania we własnym życiu. Wbrew temu co mi
się wydawało, łatwo też zaprzyjaźnić się
z głównymi bohaterkami. W każdej z nich można odnaleźć po trochu z samej
siebie, choć generalnie postaci są skonstruowane na zasadzie opozycji i tak,
aby każda czymś się wyróżniała. Samantha (Kim Catrall) jest wielką przeciwniczką zakładania
rodziny, to typowa hedonistka, która każdej nocy sypia z innym mężczyzną.
Karierowiczka, pani od PR-u. Ma obsesję na punkcie zachowania młodości (a jest
najstarsza spośród swoich przyjaciółek). Miranda (Cynthia Nixon) to dla mnie trudny orzech do
zgryzienia. Obok Carrie moja ulubiona bohaterka. W ciągu sześciu sezonów
przechodzi gigantyczną przemianę. Jest ambitną prawniczką, wręcz pracoholiczką,
twardo stąpającą po ziemi. Charlotte (Kristin Davis) z kolei marzy o małżeństwie, jest ono
celem jej życia. Jest dziewczyną z dobrego domu, niezwykle elegancką, dobrze
wychowaną katoliczką, znacznie bardziej powściągliwą od swoich koleżanek.
Podczas rozmów o seksie na ogół się czerwieni, co nie oznacza jednak, że nie
lubi flirtować. No i Carrie (Sarah Jessica Parker), narratorka serialu. Ma zdecydowanie najciekawsze
przemyślenia, jest felietonistką dużej nowojorskiej gazety, gdzie prowadzi
rubrykę o związkach. Jest trzpiotką, ma fioła na punkcie zakupów (kocha
zwłaszcza buty), uwielbia błyszczeć na salonach. Ale nie, nie – nie jest pusta.
To chyba najnormalniejsza kobieta z „Seksu…”, najbardziej podobna do mnie i
tysięcy śledzących jej losy kobiet. Mój nastoletni brat stwierdził kiedyś, przysłuchując
się dialogom, że ten serial jest o niczym, po prostu bez przerwy gadają o
głupotach. Początkowo tak jest, oglądamy głównie scenki z życia elity Nowego
Jorku (ten serial to też wielki hołd dla tego miasta). Dopiero kiedy nasze
bohaterki wejdą w stałe (przynajmniej z założenia) związki w serialu nastąpi
pewna ciągłość. Generalnie większość odcinków sponsorowanych jest przez inny
temat felietonu Carrie, a więc np. „kiedy jest ten właściwy moment, by razem
zamieszkać” albo „czy zazdrość jest potrzebna w związku” itd.
„Seks w
wielkim mieście” jest uwielbiany przez tysiące kobiet na całym świecie. Jest w
nim wszystko to, co lubimy najbardziej – miłość, moda, ładne obrazki,
przystojni mężczyźni, którzy kochają do szaleństwa, a przede wszystkim jest to
odbicie nas samych – przyjaciółki z Manhattanu są typowymi kobietami, takimi
jak my, dzielą nasze smutki, radości, pragnienia, kochają słodycze, plotki,
seriale, ciuchy, błyskotki, mają swoje słabości, są perfekcyjnie nieidealne,
szukają wielkiej miłości, nawet jeśli się do tego nie przyznają, i wierzą w
prawdziwą przyjaźń…O takiej przyjaźni jak ta przedstawiona w „Seksie…” można
pomarzyć, to prawdziwy ideał. W ostatnich sezonach serial staje się coraz „cieplejszy”,
bo i bohaterki robią się coraz dojrzalsze, a jak wiadomo dojrzałość to o wiele
więcej kłopotów, z których trzeba się nawzajem wyciągać. We wspieraniu i
podnoszeniu na duchu Samantha, Charlotte, Miranda i Carrie są mistrzyniami.
Muszę jeszcze
wspomnieć dwa słowa o stylu Carrie Bradshaw. Carrie, a dzięki niej sama Sarah
Jessica Parker, stała się ikoną mody. Serial jest w pewnym sensie jedną wielką
reklamą słynnych domów mody i projektantów i trochę właśnie z tego zasłynął.
Największą ofiarą mody jest właśnie Carrie, która w pewnym momencie zostaje
nawet dostrzeżona przez Biblię mody czyli „Vouge’a” i zaczyna dla niego
pracować. Przyznam, że mnie ten wychwalany styl Carrie początkowo mocno
rozczarował. Wydawała mi się ona być przebrana, a nie ubrana. Z czasem jednak
zrozumiałam, że ikoną stylu stała została ona ochrzczona z uwagi na odwagę. Odwagę
w łączeniu skrajnie nie pasujących do siebie rzeczy, za odwagę noszenia
ultrakrótkich sukienek, bluzek odsłaniających pępek czy dziwnych torebek. I co
najważniejsze robi to z ogromną nonszalancją. To mi się w niej podoba – wygląda
jakby ubierała się od niechcenia, jakby nie przemyślała, co chce na siebie
włożyć, a mimo to wygląda dobrze, interesująco, niebanalnie – gdyby się ją
spotkało na ulicy nie można byłoby przejść obok niej obojętnie. Odkąd
obejrzałam ten serial chodzi za mną myśl, by ubrać się w stylu Carrie i poczuć
w sobie i na sobie tę wolność, której manifestacją są jej stroje. Może kiedyś
się odważę. Oto kilka strojów Carrie (głównie z serii tych bardziej szykownych):
I najpiękniejszy strój, jaki
Carrie miała na sobie przez sześć sezonów czyli 94 odcinki – suknia Versace, z
ostatniego dwuczęściowego odcinka:
Niestety, nie znalazłam zdjęcia sukni w całej okazałości, więc odsyłam po prostu do serialu :) |
Jak wiadomo,
wszystko co dobre kiedyś się kończy. Emisja „Seksu…” zakończyła się w 2004
roku. Zapomniałam chyba dodać arcyważnej informacji, że „Seks…” jest produktem
stacji HBO, która wypuszcza w zasadzie same hity, ale co ważniejsze są to
produkcje wyprzedzające o krok albo nawet o dwa seriale innych stacji
amerykańskich. HBO jest stacją kablową, płatną, a więc zupełnie niezależną od
niczego i może pozwolić sobie na więcej. Więcej nagości, przekleństw, łamania
tabu itd. HBO bezdyskusyjnie kręci najambitniejsze seriale. Ale to taka
dygresja. Pożegnania, jak wiadomo, zawsze są ciężkie. Choć Carrie dokonała
jedynego słusznego wyboru mężczyzny, z którym chce spędzić resztę swojego
życia, fanki na całym świecie nie mogły się pogodzić ze stratą ulubionego
serialu. A skoro był popyt, to stacja i Hollywood postanowiły go wykorzystać. W
2008 roku na ekrany kin wszedł pełnometrażowy, prawie 2 i półgodzinny dalszy ciąg serialu, z obsadą w niezmienionym składzie. Od razu należy zaznaczyć, że
jest to film dla osób, które widziały serial, bo bez jego znajomości kinowa
wersja wyda nam się polukrowaną wydmuszką tudzież jedną wielką reklamą. Film
wiele traci w porównaniu z serialem. Brakuje zwłaszcza błyskotliwych dialogów,
jest zbyt słodko i kolorowo. Ten film nie miałby racji bytu, gdyby nie
nawiązywał do kultowego pierwowzoru. Dla jego fanów będzie to z pewnością
gratka, zobaczy jak dalej potoczyły się losy bohaterek, natomiast dla
wszystkich innych może to być 150 minut irytacji. Nie ma też chyba zbytnio
sensu oglądanie tego filmu przed obejrzeniem serialu. Oczywiście, kinowa wersja
odniosła komercyjny sukces, dlatego w 2010 powstał jej sequel. I w tym
przypadku trzeba już absolutnie szczerze przyznać, że był to sequel zupełnie
niepotrzebny i stanowiący jedynie skok na kasę ze strony jego twórców. To już
tylko ładne obrazki (widokówka ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich), a niewiele
akcji i humoru. Z drugiej strony, oceniając film tylko w kategoriach rozrywki,
spełnia swoje zadanie, przynajmniej patrząc z punktu widzenia kobiety. Która z
nas nie marzy o luksusie, pięknych sukienkach, wakacjach na końcu świata… Czasami
chce się na to popatrzeć i ten film akurat do zaspokajania takich potrzeb może
służyć. Następna część chyba na razie nie jest planowana i w sumie lepiej żeby
nie powstała, bo chyba nie da się już powiedzieć przyjaciółkach z Manhattanu
niczego nowego, co jednocześnie trzymałoby poziom znany z serialu. Jedno co
jeszcze warto podkreślić to fakt, że panie i w ogóle cała obsada spotkały się
na planie bez żadnych głosów sprzeciwu. Dla porównania, aktorki grające
tytułowe „Gotowe na wszystko” podobno bardzo się nie lubią, a zmuszone są grać
najlepsze przyjaciółki. Co prawda producenci tego serialu definitywnie
zarzekają się, że nie mają w planach kontynuacji filmowej, to jednak gdyby taki
film miał powstać, być może zabrakłoby w nim którejś z kluczowych postaci.
Tymczasem panie z „Seksu…” chyba żyją ze sobą świetnie również poza planem i
mam wrażenie, że tę chemię widać na ekranie, bo ich dialogi wydają się być
całkowicie naturalne, a nie wystudiowane (ciekawe, czy zdarzało im się
improwizować i wprowadzać do tekstu swoje własne pomysły?).
To, że nie może
nie być kolejnego filmu, nie oznacza, że twórcy serialu przestaną odcinać
kupony od swojego sukcesu. Jeszcze w tym roku mają ruszyć zdjęcia do serialu
będącego prequelem perypetii Carrie w Nowym Jorku. Produkcja powstanie w
oparciu o książkę Candance Bushnell (to na podstawie jej książki powstał także
serial, co pewnie wiecie) „Pamiętniki Carrie”.
Z serialu dowiemy się, jak wyglądało życie Carrie, gdy po raz pierwszy
pojawiła się w Nowym Jorku. Serial rozpocznie się w 1980 roku, czyli w
momencie, gdy Carrie chodzi do ostatniej klasy liceum, po czym wyjeżdża na swą
pierwszą podróż do Nowego Jorku. Za serial odpowiedzialni będą producenci
„Plotkary”, nadawanej przez stację CW. Autorka książki także ma być
zaangażowana w produkcję, a scenariusz napisze Amy Harris, która pisała także
scenariusz do pierwowzoru HBO. W serialu nie pojawią się Sarah Jessica Parker
ani jej filmowe koleżanki. Trwają natomiast spekulacje która młoda aktorka
wcieli się w rolę Carrie. Początkowo mówiło się o Blake Lively, najbardziej
znanej właśnie ze wspomnianej „Plotkary” i byłby to moim zdaniem bardzo dobry
wybór.
SJP i Blake Lively - pewne podobieństwo jest |
Niestety, coraz częściej mówi się, że w młodszą Carrie miałaby się
wcielić – o zgrozo! - Miley Cyrus czyli gwiazdka Disneya, znana bardziej jako
Hannah Montana. Szczerze mówiąc, nie widziałam jej nigdy na ekranie, ale już sam
jej wygląd mi do tej roli nie pasuje. Chyba każdy inny wybór będzie lepszy od
wyboru Miley. Ale umówmy się też na jedno – to już nie będzie serial dla tej
widowni, która oglądała oryginał. Sam fakt, że serial „robi” stacja CW
wystarczy by wyobrazić sobie jak będzie on wyglądał. Kto zna „Plotkarę” czy
„90210” wie o czym mówię. Schematy, intrygi, stereotypy i jeden wielki pokaz
mody – tego można się spodziewać. Ale mam nadzieję, że się mylę.
Gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda panna Miley |
I tak oto
miałam napisać dosłownie kilka linijek, a wyszedł mi esej. Czy wniosek z niego
jest taki, że „Seks w wielkim mieście” to jeden z moich ulubionych seriali?
Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić, bo obejrzałam go hurtem, nie zdążyłam
się przyzwyczaić tak jak to się dzieje, gdy oglądamy serial co sezon, śledząc
go na bieżąco. Na pewno jest to jeden z najlepszych seriali, jakie oglądałam,
więc szczerze polecam.
Nie lubię niczego związanego z tym serialem, a niedawno powstałe filmy przyprawiają mnie o ból głowy! Uważam, że te przebrane, wymalowane kobiety, których problemy są błahe tak jak one same, są nieautentyczne. Po prostu.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie. www.pochylonanaddzielami.blogspot.com
Mnie nigdy nie ciągnęło do "Seksu w wielkim mieście", który ma dziś chyba miano kultowego. Tak samo było z "Przyjaciółmi". Może ja nie jestem stworzona do oglądana babskich seriali? :) Jeżeli już wracam do dawnych produkcji, to do takich z lat mojego dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńMiałam podobnie jak Ty :) na początku nic mnie nie pociągało, a potem zobaczyłam cały! Płakałam, śmiałam się :) super. A na filmie zasnęłam... ;p
OdpowiedzUsuńUwielbiam SATC! Chociaż nie zgodzę się, że są one takie jak my tj. Polki. Nasze bohaterki [Amerykanki] są wyluzowane, nie mają zwykle problemów finansowych ( jakby na to nie patrzeć wszystkie mają świetną pracę), mają gdzieś facetów i resztę społeczeństwa co sobie o nich pomyślą ( u nas byłyby już dawno starymi pannami). I co najważniejsze mają siebie i Nowy Jork. A może to właśnie to, że mieszkają w NY czyni je takimi jakie właśnie są. Chociaż z ich "problemami" można się czasami utożsamiać. Nie chce żeby to zabrzmiało jak krytyka, bo to 1 z moich ukochanych seriali. Uwielbiam wszystkie panie i ich perypetie!
OdpowiedzUsuńPisząc, że w każdej z nich jest coś z nas miałam na myśli pewne cechy charakteru. Wiadomo, że Polki nie są tak wyzwolone i że taka przyjaźń nie istnieje, a bohaterki SATC mają błahe problemy. Ale jednak różne takie rozterki duchowe bliskie są chyba każdej kobiecie, umiłowanie do ciuchów, wątpliwości odnośnie facetów itd. Tyle, że tu jest wszystko podane w takim nowojorskim anturażu glamour i dlatego jest taką odskocznią od naszej codzienności ;)
Usuń