Dziś zupełnie nieprzewidziany, niezaplanowany, spontaniczny wpis. A to dlatego
że jeden dobry polski film raduje me serce bardziej niż dziesiątka
amerykańskich, czy nawet europejskich.
Niektórzy czasami zarzucają mi w komentarzach, nie wprost,
ale w domyśle, że odbieram filmy zbyt emocjonalnie. Trochę w tym racji, ale nie
oceniam filmu wysoko tylko dlatego że opowiada o romantycznej miłości. Film to
dla mnie całość składająca się zarówno z fabuły jak i z obrazu, muzyki i gry
aktorskiej i zawsze przy ocenie biorę pod uwagę te wszystkie elementy. Czemu to
piszę? Bo spodziewam się, że moja bardzo pochlebna opinia o filmie Big Love
wkrótce spotka się z kontrastującymi do niej komentarzami. Cóż, nie zawsze
zachowanie bohaterów musi być dla nas zrozumiałe albo logiczne, żeby film się
podobał. Można na siłę szukać nieścisłości w fabule, ale mi one nie są nigdy w
stanie przesłonić ogólnego dobrego wrażenia, które wynosi się z oglądania
danego filmu. Ono po seansie automatycznie albo jest albo go nie ma. Po Big Love było. Drugi dzień po seansie a
ja nadal nie mogę przestać o nim myśleć, nie mówiąc już o tym, że nie mogę
wybić sobie z głowy tytułowej piosenki.
Już na początku filmu dowiadujemy się, że doszło do
tragedii. Jak i dlaczego – to odkrywamy minuta po minucie wraz z psychologiem sądowym,
którego gra Robert Gonera. Dobrze, że postać ta została wprowadzona – jest ona
łącznikiem między wydarzeniami współczesnymi a retrospekcjami. Takie
rozwiązanie trzyma w napięciu i potęguje w widzu ciekawość. Psycholog prowadzi
nas za rękę, abyśmy nie pogubili się w meandrach opowieści. Jak bardzo jest ona
złożona dotarło do mnie dopiero po seansie, gdy zaczęłam czytać opinie innych
widzów i sama analizować pewne sceny. Konfrontacja swoich wrażeń z innymi jest
fantastyczna, bo ci inni mogą nam otworzyć oczy na coś na co zupełnie nie
zwrócilibyśmy uwagi. Stąd tez czasami wydaje mi się że strasznie nieuważnie oglądam
filmy. A teraz mogę stwierdzić, że każda scena w Big Love ma znaczenie, jest
niezbędnym elementem zaserwowanej nam przez debiutującą reżyserkę, Barbarę
Białowąs, układanki. By dowiedzieć się dlaczego związek Maćka i Emilki
zakończył się tak, a nie inaczej i aby zrozumieć ich „miłość” trzeba wziąć pod
uwagę każdy najdrobniejszy szczegół filmu. Pani reżyser miała wszystko doskonale
przemyślane. Nawet kolor paznokci Emilki w danym momencie nam coś mówi.
Druga sprawa, zasługująca na uznanie – naturalistyczne
pokazanie życia dwójki młodych ludzi. Czyli seks, przekleństwa, narkotyki –
zero ograniczeń czy powściągliwości. Zgodzę się, że nie każdy tak żyje – ja
osobiście też nie – ale myślę, że jednak tam wygląda świat całkiem sporej grupy
młodych ludzi. No i cóż, gdyby nasi bohaterowie spotykali się co wieczór i
grzecznie oglądali filmy na dvd raczej nie zaciekawiłoby to widza. I przy okazji tu odpowiadam od razu na zarzut,
który się z pewnością pojawi – że nielogiczne jest np. że matka Emi ot tak
pozwoliła jej się wyprowadzić z domu i potem się nią nie interesowała – film rządzi
się swoimi prawami i nie da się wszystkiego pokazać, ale na pewno jakieś próby
dotarcia do Emi były, tylko widocznie nie było to zasadniczo ważne dla głównego
wątku filmu, poza tym jej matka była trochę zapatrzoną w siebie osobą; że za
dużo dziur w fabule – reżyserka stawia nas przed faktami dokonanymi nie
tłumacząc jak do danej sytuacji doszło – to akurat jest moim zdaniem zabieg
celowy.
Wracając do meritum,
świetnie zostało pokazane rodzące się uczucie (bo jednak jakieś uczucie między Emilką
a Maćkiem było, choć nigdy nie wyznali sobie miłości) – gdybym nie była
zakochana to zaczęłabym o nim marzyć. Potem świetnie pokazane, jak trudno z
czasem jest być ze sobą – i tu zaczęłam się „przestraszać” że i mnie to kiedyś
dosięgnie.
Pewnie nie byłoby tego całego oddziaływania na widza, gdyby
nie przekonywująca gra pary głównych aktorów czyli Oli Hamkało i Antka
Pawlickiego. Jest między nimi chemia, ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że
do siebie nie pasują. Ola po prostu jest Emilką w 100 %. Antek natomiast mnie
zaskoczył, bo gdzieś tam w głowie miałam jego obraz jako słodkiego miłego
chłopca, a tu wcale nie jest taki. A jaki jest? To właśnie trudno rozgryźć, a
więc gratulacje i dla aktora i dla pani reżyser. Big Love na długo pozostaje w pamięci właśnie dlatego, że nie
serwuje nam oczywistości. Zgodzę się, że psychologia postaci mogłaby zostać tu
bardziej pogłębiona. Trudno zrozumieć co kieruje głównymi bohaterami, nie mówią
oni o swoich uczuciach, za mało wiemy też o ich przeszłości. Ale można w tej
wadzie filmu spróbować znaleźć jakiś pozytyw – daje nam ona możliwość gdybania,
własnej interpretacji tego, co mogło zaważyć na ich zachowaniu względem siebie.
Z filmami jest trochę tak jak z wierszami omawianymi w
szkole – wszyscy głowimy się „co autor miał na myśli” a może w rzeczywistości
zielona tapeta w pokoju jakiegoś bohatera X wcale nie oznacza, że potrzebował
wyciszenia tak samo jak nie oznacza nic motyl, którego zabił Maciek. Ale chyba
tak już z nami jest, że chcemy upatrywać symboli i kluczy do rozwiązywania
zagadek po prostu wszędzie. Ten film daje nam ku temu ogromne możliwości.
Jedno wypowiedziane zdanie czy słowo może nam zburzyć
przyjętą do tej pory wersję wydarzeń, wzbudzić wątpliwości, przynieść nowe
pytania. I choć teraz wydaje mi się, że najważniejszą odpowiedź już znam, to
jednak kilka kwestii wciąż mnie nurtuje.
Elektryzujący może być tez fakt, że film był inspirowany
prawdziwą historią. A więc takie „big love” bez happy endów się zdarzają.
Smutny to film, ale opakowany przystępnie: trochę teledyskowy montaż, sporo
nagości, dobra muzyka, piękni aktorzy. Dlatego też sporo go w mediach. Pani
reżyser pewnie się nie spodziewała, że jego premiera odbije się tak dużym echem
– w moim mniemaniu film ten miał bardzo udaną kampanię marketingową. Czy to
dobrze? Trochę odziera to go z tej niezależności, artystyczności i wyciąga z
niszy, w jakiej normalnie byłoby jego miejsce. A tak, spokojnie można go
obejrzeć w pierwszym lepszym multipleksie. No ale jeśli dzięki temu nie
przemknie przez kina niezauważony to chyba dobrze. O.S.T.R. kiedyś pytał w swojej
piosence, co zrobić by uratować hip hop i nie doczekał się odpowiedzi. Ja wiem,
co zrobić by uratować polskie kino – kręcić więcej takich filmów :) Polskie kino będzie się mieć dobrze, jeśli
przestaniemy produkować komedie romantyczne i durne remake’i. Jak pokazują
takie filmy jak Sala samobójców,
Wszystko, co kocham czy Big Love, nie
to nam wychodzi najlepiej.
Cóż, polecam obejrzeć i wyrobić sobie własną opinię. Moja ocena to 8/10
A widzisz, ja z kolei uważam, że emocjonalne pisane to zaleta, bo wtedy czuję co film czy książka robi z odbiorcą.
OdpowiedzUsuńI choć przeczytałam już kilka recenzji "Big love", to dopiero po Twojej umówiłam się z koleżankami na wieczorny seans. :) I już się nie mogę doczekać. :)
Miło mi :) Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. Po seansie koniecznie wpadnij podzielić się wrażeniami ;)
OdpowiedzUsuń;) ja też jestem bardzo emocjonalna i zwykle moje pisanie jest pełne emocji... czy to o filmach czy o czymkolwiek innym...
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o ten film... to jako, że jest polski nie zamierzam go oglądać... z Twoich słów wywnioskowałam, że nie różni się od innych polskich filmów niczym: seks, przekleństwa, nagość - z tym kojarzą mi się polskie filmy... a ani jedna z tych składowych mnie w filmach nie kręci... zupełnie! Dlatego mijam szerokim łukiem... czasem mi szkoda (tak jak w tym wypadku), bo zapowiada się super... ale jeśli jakaś jedna scena gwałtu lub innych takich ma mi zepsuć cały film... to ja dziękuję :)
P.S. Malwino :) gdybyś przeczytała całość mojego bloga musiałabym zacząć Cię podziwiać ;p a tak? Nie mam problemu ;P dziękuję za miłe słowa :)
Miłego dnia :)
Przepraszam, ale muszę to napisać - robisz bardzo duży błąd nie dając szansy polskim filmom. Seks i przekleństwa są równie mocno, a nawet bardziej obecne w zagranicznych produkcjach. U nas to jest na ogół seks "pod kołderką" albo w domyśle, a przekleństwo jedno na cały film. I tutaj akurat Big Love idzie o krok dalej, więc rzeczywiście patrząc z tego punktu widzenia film Ci się nie spodoba. Szczerze mówiąc nie rozumiem Twojego podejścia - seks i przekleństwa to część naszego życia, a film - przynajmniej jak dla mnie - powinien odnosić się do otaczającej nas rzeczywistości, pokazywać ludzkie życie bez zakłamania, zaciemniana, pomijania jakichś oczywistości. Big Love czy wspomniane już Wszystko co kocham to nie są jednak jakieś pornosy, a mam wrażenie że tak traktujesz tego typu filmy. Ok, nagość i wulgaryzmy w nadmiarze też mnie rażą, ale wydaje mi się że ich obecność w większość polskich filmów, i filmów w ogóle, nie jest tak ogromna, mieści się raczej w normie.
UsuńNaprawdę, jest to dla mnie bardzo intrygujące co napisałaś ;) Ale cóż, każdy ma inną wrażliwość ;)
Przypomniały mi się słowa Stefana Friedmana, który po obejrzeniu filmu "Pierwszy dzień wolności" (1964) Aleksandra Forda doszedł do ciekawego wniosku. Dlaczego w polskim filmie lat 60-tych, w którym żołnierze gwałcą i zabijają, nie ma ani jednego przekleństwa? Czyżby w latach 60-tych nie wynaleziono jeszcze wiadomego słowa na k? Mnie się wydaje, że realizm można również uzyskać bez nadużywania w filmach wulgaryzmów. Oczywiście dotyczy to nie tylko polskiego kina, bo w filmach zagranicznych używa się znacznie więcej przekleństw (np. w "Człowieku z blizną" słowo "fuck" pada ponad 200 razy). Polscy tłumacze filmów zagranicznych często cenzurują tekst, usuwając wulgaryzmy, zaś w polskim kinie nie ma takiej cenzury i dlatego można odnieść wrażenie, że w polskich filmach jest więcej przekleństw. Ale ja oczywiście rozumiem krytyczne podejście do kina polskiego, sam unikam polskich filmów, nie mam ochoty oglądać "Róży" ze względu na dużą ilość gwałtów. Chociaż z drugiej strony wysoko cenię twórczość Sama Peckinpaha, znanego z filmów pełnych przemocy.
Usuńhmm.. coś jak "wszystko co kocham" :)
OdpowiedzUsuńTroszeczkę tak, bo to też kino zwłaszcza dla widza młodego, ale tematycznie nie bardzo zbliżone. I klimat zdecydowanie cięższy. Ale film równie godny polecenia :)
UsuńWrażenia czy to po obejrzeniu filmu, czy po odsłuchu płyty- uwielbiam, gdy autor kieruje się emocjami. O wszelkich kwestiach technicznych przeczytam w branżowym piśmie czy też w materiałach prasowych dystrybutora. Głębsze spojrzenie na bohaterów, na atmosferę filmu, przekazanie swych odczuć, subiektywnych wrażeń (przecież i tak każdy z nas ma prawo do osobistego odbioru, kwestia życiowych doświadczeń, odnosimy do rzeczywistości fikcję)- to właśnie te czynniki są w stanie zachęcić mnie skutecznie do udania się na konkretny seans. Zatem- emocje są jak najbardziej ok! Część Twojego wpisu pominęłam, wybieram się do kina i skonfrontuję już po obejrzeniu :)
OdpowiedzUsuńZatem gratuluję dobrego wyboru i życzę udanego seansu ;) A z tymi emocjami to jest tak, że mimo że staram się pisać troszeczkę jakbym się na tym znała, to prawda jest taka, że się nie znam, krytykiem filmowym niestety nie jestem i cóż, emocje w recenzji przeważają, bo o nich mogę pisać z łatwością ;)
UsuńMnie cholernie nurtuje Dlaczego on ją zabił, skoto tak mocno kochał? :( Przecież jego życie kręciło się tylko wokół tej chorej miłości.. może to ona się zabiła, a on wziął winę na siebie..? I ten motyl.. najpierw on zabija motyla, a później kupuje jej pierścionek z motylem...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie pokochałam ten film! Jest fantastyczny (i niech krytycy mówią co chcą)!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńUwielbiam filmy o miłości. Ten motyw w kinie chyba nigdy mi się nie przeje.
OdpowiedzUsuń