"The Walking Dead" to adaptacja
kultowego ponoć komiksu Roberta Kirkmana. Był to jeden z najbardziej
wyczekiwanych nowych seriali 2010 roku, a jak się okazało po zakończeniu emisji
pierwszego sezonu, także jeden z najchętniej oglądanych i przez wielu okrzyknięty
nie tyle najlepszym debiutem, co najlepszym serialem roku w ogóle. Ja się do
tych zachwytów nie dołączę, ale też serialu nie skreślam. A więc po kolei (zaznaczam, że pojawiają się spoilery).
Zombie, żywe trupy, czy jak ich sobie nazwiemy,
to nie to samo co będące na fali piękne i szarmanckie wampiry. Zombie są groźne
i obrzydliwe, co skutecznie może zniechęcić co wrażliwsze osoby od oglądania
tej produkcji. Należy sobie uświadomić, że to nie jest lekki, mniej lub
bardziej głupawy serial, przy którym się zrelaksujemy. "TWD" nie ogląda
się łatwo i przyjemnie. To najprawdziwszy dramat, który od widza wymaga
skupienia. Jak tu się jednak skupić, kiedy momentami jest strasznie nudno?
Historia jest w gruncie rzeczy prosta. Rick
Grimes (Andrew Lincoln, kojarzony pewnie przez wielu z "Love Actually"),
policjant, zostaje ranny na służbie i zapada w śpiączkę. Kiedy się budzi, jest
sam. Nikogo nie ma w szpitalu, ani na ulicach, ani też w jego własnym domu.
Przypadkowo napotkany mężczyzna uświadamia mu, że, krótko mówiąc, świat został
opanowany przez zombie. Celem Ricka jest dostać się do obozu dla uchodźców w
Atlancie, gdzie schronili się jego żona i syn. Nie wie, że przeświadczona o
jego śmierci żona, wdała się w romans z jego przyjacielem. Kiedy Rickowi udaje
się odnaleźć rodzinę, wraz z całą grupą postanawia dotrzeć do Centrum
Zapobiegania i Zwalczania Chorób.
Choć postaci w serialu występuje niewiele, żadna
z nich nie jest ciekawie napisana. Ciężko sympatyzować z którąkolwiek z nich,
ale to być może dlatego, że sześć odcinków to za mało czasu. Przeciętnie serial
po sześciu odcinkach dopiero się rozkręca, a widz zaczyna faworyzować wybrane
postaci. Póki co charaktery bohaterów dopiero się kształtują i trudno wyrokować
o sympatiach i antypatiach.
Jak na razie poza bezpośrednimi starciami z
zombie, zainteresowały mnie szczególnie dwa wątki. Pierwszy to uczuciowy trójkąt
między Rickiem, jego żoną i przyjacielem, Shanem. Naprawdę ciekawie może się
zrobić, kiedy Rick dowie się o romansie Lori i Shane’a. Interesujący był też
wątek, który już się chyba definitywnie zakończył, ale odkrył przed widzami
potencjał postaci Andrei. Ta początkowo marginalnie traktowana bohaterka
musiała zmierzyć się ze śmiercią siostry, zaatakowanej przez zombie (a kto
zostaje przez nie ugryziony sam zostaje jednym z nich). Scena ich pożegnania
była jedną z najlepszych scen tego serialu. Swoją postawą Andrea wiele zyskała
w moich oczach i myślę, że scenarzyści powinni dać możliwość jeszcze większego
wykazania się grającej ją aktorce, Laurie Holden. Inni aktorzy swoją grą nie
porywają. Andrew Lincoln daje radę, ale nie są to wyżyny aktorstwa. Zawodzi
znana ze „Skazanego na śmierć”, Sarah Wayne Callies w roli jego żony. Nikt się
nie wybija ponad przeciętność, co jeszcze bardziej potęguje bezbarwność
postaci.
Na niekorzyść serialu działa też to, że
przedstawia on pewną wizję apokalipsy, a mi w ogóle nie udzielił się klimat
przerażenia czy niepokoju. Za mało jest w nim napięcia, zaskoczenia, nie czuć
żadnych emocji ze strony bohaterów. Dużo jest kiepskich, nic nie wnoszących
dialogów, a mało scen, które budziłyby grozę. Nie jestem fanką horrorów, ale do
diaska, to jest jednak serial o zombie. Gwoli uczciwości, muszę napisać, że
sceny krwawych jatek też są, ale zdecydowanie w mniejszości. Tak jakby wysyp
żywych trupów był tylko tłem i to właściwie nie wiadomo dla czego. Na
szczęście, choć jest ich mało to sceny ćwiartowania trupów czy wypruwania z
nich flaków robią potężne wrażenie (warto docenić charakteryzację odtwórców
postaci zombie). Nie chcę przez to powiedzieć, że potrzeba nam krwi i mięsa na
ekranie, ale jak na razie w "TWD" nie ma niczego, z czym byśmy się nie mieli do
tej pory okazji zetknąć. Serial przygodowy, z elementami science fiction,
jakich pewnie było i będzie wiele. No dobrze, nie było serialu o zombie i to
jest ta innowacyjność, ale sama tematyka to nie wszystko. Liczy się sposób
wykonania, a ten mnie rozczarował. Dlatego też niezrozumiały jest dla mnie
zachwyt zarówno widzów jak i krytyków (choć ich chyba jednak jest mniejszy).
Fakt, z odcinka na odcinek serial coraz bardziej wciąga i idzie ku lepszemu,
ale jak na razie jest dla mnie tylko przeciętny. A szkoda, bo jego czołówka
jest jedną z lepszych, jakie widziałam. Nadzieję na poprawę daje jednak
obiecujące zakończenie pierwszego sezonu. Pozostawiło mnie ono z nieodpartym
wrażeniem, że ta historia tak naprawdę dopiero się zaczyna i jeszcze wiele może
się zdarzyć. Dlatego prawdopodobnie dam serialowi AMC drugą szansę i obejrzę
przynajmniej początek kolejnego sezonu. Jak na razie serial oceniam na 6/10
czyli jako niezły.
Ciekawe jak będzie w drugim sezonie, bo pierwszy jest raczej prologiem, który przez 6 odcinków i tak dobrze się sprawdził.
OdpowiedzUsuńMnie się bardzo dobrze oglądało i widzę, że lepiej niż Tobie.
Scena śmierci siostry Andrei była naprawdę porażająca. I na wstępie dobrze jest dać informację o spoilerach. ;)
Och, faktycznie, dobry pomysł z tym ostrzeżeniem przed spoilerami, dzięki za zwrócenie uwagi :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że drugi sezon będzie lepszy. Liczę na więcej emocji. Ale biorąc pod uwagę, że sf to nie moje klimaty to i tak nieźle mi się oglądało.
W sumie elementy s-f nie były pierwszoplanowe i stąd udane oglądanie. Nie mam nic przeciwko pustej rozpierdusze, ale w formie filmowej.
OdpowiedzUsuń