5.01.2011

O czym mówię, kiedy mówię o Murakamim (1Q84, H. Murakami, 2010))

Pamiętam, jak parę lat temu urzekła mnie okładka książki "Norwegian Wood" nieznanego mi wówczas japońskiego pisarza. Ładnie wydana, w twardej oprawie, z interesującym opisem z tyłu okładki zachęcała "weź mnie!". A rzecz działa się w bibliotece, więc nie mając nic do stracenia, wzięłam i wypożyczyłam. I tak zaczęła się moja przygoda z Murakamim (a wiecie, tak na marginesie, że Murakami to nie nazwisko lecz imię?). Wszystkim, którzy chcą rozpocząć znajomość z jego twórczością polecam zacząć właśnie od "Norwegian Wood". To moja ulubiona z jego książek i "1Q84" nic w tej kwestii nie zmieni.
Książek tego autora przeczytałam już dużo, szybciej byłoby wymienić tytuły których nie przeczytałam niż te, które "zaliczyłam". Ale z jego książkami nie jest tak, że się je zalicza i zapomina. Cytaty z nich co niektórzy fanatycy, tacy jak ja, skrzętnie notują. Czasami myśląc o Murakamim i jego fenomenie przychodzi mi do głowy porównanie z Paulo Coelho. Obaj wykorzystują w swoich powieściach elementy fantastyczne, magiczne, u obydwu znajdziemy chwytliwe sentencje, swego rodzaju życiowe mądrości i obaj też, przynajmniej takie odnoszę wrażenie, piszą ciągle o tym samym. A jednak zarówno stosunek mój, jak i krytyków do obydwu panów jest zgoła odmienny. Przyznaję, kiedyś czytałam Coelho i lubiłam, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że jego łatwe odpowiedzi na pytanie "jak żyć?" mnie nie satysfakcjonują, a wręcz irytują. No i wiedziałam, że jego kolejna powieść nie będzie niczym odkrywczym ani zaskakującym. Zniechęciłam się. I dlatego, w świetle podobieństw do Brazylijczyka, sama się sobie dziwię, że mnie ciągnie do Murakamiego. Co mnie jeszcze przy nim trzyma? Chyba to, że tworzy bardzo ciekawe , oryginalne postaci, których psychikę dokładnie poznajemy. Są na ogół samotni, wyobcowani, nieprzystający do otaczającego ich świata, wiecznie za czymś tęskniący. Lubię takie postaci, sama trochę taka jestem. Poza tym autor opisuje szczegółowo ich życie,  codzienne czynności, wygląd ich domów czy ich samych, a nawet proces przygotowywania posiłków. I robi to bardzo umiejętnie. Jego styl jest przystępny, ale nie prosty, a największe wrażenie robią błyskotliwe dialogi. Daną sytuację możemy sobie wyobrazić niemalże jak scenę w filmie. W każdej jego książce pojawiają się też liczne odwołania, czy to do historii, czy to do muzyki, którą pisarz uwielbia, czy też do religii. Jego elokwencja aż bije po oczach. Jego książki tym samym wzbogacają nas w jakąś dodatkowa wiedzę. Niosą też zawsze z sobą jakieś przesłania, napełniają nadzieją bądź skłaniają do refleksji. Pod ich wpływem uświadamiam sobie wiele rzeczy. Nie są może nadmiernie optymistyczne, bo światy, które tworzy Japończyk są na ogół ponure. Ale dobrze mi w tych światach. Jednak nie potrafię rozgryźć, co w nich jest lepszego od światów Coelho. Może więcej prawdy?

Miałam jednak pisać o ostatniej książce Murakamiego, "1Q84". Pojawiły się już głosy, że jest przełomowa w jego karierze. Zgodzić się z tym nie mogę. Rzeczywiście o Murakamim mówi teraz cały świat, przynajmniej takie odnoszę wrażenie, a przy okazji cała Polska. To chyba apogeum jego popularności. Ale czy ta książka jest jego największym dokonaniem trudno mi ocenić. Na pewno jest jego najbardziej monumentalnym dziełem, bo podzielonym aż na trzy tomy. I dalszy ciąg zapowiada się bardzo obiecująco. Co mnie bardzo uderzyło podczas lektury to problem przemocy wobec kobiet, który jest tu motywem przewodnim. Bohaterka powieści, Aomame, mści się na mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet. Brzmi znajomo? Ano tak, skojarzenia z inną trylogią też mi się nasunęły. Japończyk radzi sobie z tematem nie gorzej niż Larsson, ale jeszcze ciekawszy jest dla mnie wątek drugiego bohatera, Tengo, którego Aomame znała i pokochała w dzieciństwie. Jest on swego rodzaju "autorem widmo", że tak nawiąże tym razem do pewnego filmu. Poprawia on od początku do końca książkę siedemnastoletniej Fukaeri, która swego czasu uciekła z rąk sekty. Dziewczyna ma wyobraźnię, ale nie potrafi przelewać myśli na papier. Oficjalnie to ona jest autorką książki, ale faktycznie jest ona w znacznej mierze dziełem Tengo. Tymczasem na niebie pojawiają się dwa księżyce...Aomame czuje, że dzieje się coś niedobrego, że świat w którym żyje to jakaś fikcja. Tengo ma podobne odczucia, słysząc o Little People, którymi straszy go Fukaeri. I to prawdopodobnie ponownie ich połączy...
Akcja powieści dzieje się w roku 1984, znanym z powieści Orwella. Kto nie czytał, niech nadrobi zaległości, bo znajomość tej pozycji będzie bardzo przydatna podczas lektury nowego Murakamiego. Little People nie nazywają się tak w końcu bez powodu...
Więcej zdradzać nie będę. Mnie ta książka usatysfakcjonowała. Jest tu wszystko co u Murakamiego  lubię, a o czym już wspomniałam. Może nie rzuciła mnie na kolana, ale na następny tom czekam z niecierpliwością. Bo mam wrażenie, że ten pierwszy to tylko prolog do czegoś naprawdę nieziemsko dobrego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...