Nędznicy dopiero co obejrzani, więc refleksje spisane naprawdę
na gorąco. Przed obejrzeniem filmu przeczytałam książkę, do której
przymierzałam się już od dawna, a teraz miałam słuszny pretekst, bo filmowi Nędznicy reklamowani byli jako wielkie
wydarzenie. Czy nim są? Czy to nie jest wiele hałasu o nic? Cóż, najogólniej
mówiąc – jako ekranizacja książki film wypada słabo, ale jako samodzielny twór
– całkiem dobrze.
Nie
zapominajmy jednak – co trzeba podkreślić dla ścisłości - że film jest w rzeczywistości ekranizacją
musicalu wystawianego na West Endzie i Broadwayu, a którego początki sięgają
roku 1980. A więc narzekanie, że film traktuje powieść Victora Hugo bardzo
wybiórczo, jest trochę nie na miejscu. Jednak tak właśnie jest – musical bardzo
spłyca bohaterów, ich losy pokazuje szczątkowo, wiele pomija i wielokrotnie
idzie na skróty (np. w przypadku wątku Cosette i Mariusza, których pierwsze
spotkanie w książce poprzedzone było długą wzajemną „obserwacją”, a w filmie
widzimy ich kiedy po pierwszym ujrzeniu się nawzajem czują już do siebie
miłość). Nie wiem jak wygląda odbiór tego filmu z perspektywy osoby, która nie
czytała książki, jednak sądzę że podobne uproszczenia mogą być jeszcze bardziej
irytujące. Bo kto książkę czytał, ten sobie sam wszystko dopowie. Z drugiej
strony, nie ma się co dziwić takiemu potraktowaniu literackiego pierwowzoru,
wszak powieść ma ponad 700 stron. Czy zatem wyłuskano z książki najważniejsze
wątki? Tutaj mam właśnie wątpliwości. Książka jest powieścią prawdziwie epicką,
wielowątkową, napisaną z rozmachem. Nie wiem czy tak jest odbierana przez
Francuzów, ale to swego rodzaju epopeja narodowa. Hugo najpierw wspomina o
jakimś bohaterze, niby mimochodem, potem, za kilkadziesiąt stron jego rola
urasta do rangi jednego z ważniejszych bohaterów. Porzuca ich, by potem po
kilku rozdziałach do nich wrócić. Psychikę każdego bohatera, jego punkt
widzenia, jego motywację, poznaje czytelnik bardzo dokładnie. Siłą powieści
jest umiejętne łączenie wątków oraz swego rodzaju suspens. Otóż czytelnik
wielokrotnie jest stawiany w sytuacji, kiedy dalece bardziej wie co czeka
bohatera, niż on sam. I radość czytania polega tu na trwaniu w stałym napięciu.
Tematycznie Nędznicy są powieścią o
społecznych nierównościach, losie najniższych warstw społecznych, zbrodni i
karze, odkupieniu win, napiętnowaniu społecznym…Także o miłości, ale nie jest
to wątek najważniejszy. Tymczasem musical od ok. połowy filmu obiera sobie
właśnie wątek romantyczny jako wątek przewodni. Moim zdaniem zbyt dużo miejsca poświęcono uczuciu Cosette i Mariusza. Rozbudowany został też wątek
miłości Eponiny do Mariusza (co akurat ma swoją dobrą stronę, bo aktorka ją
grająca ma świetny głos). Nie mówię, że wątek miłosny jest tu niepotrzebny, ale
mam wrażenie, że za bardzo wybija się na pierwszy plan i sens całej powieści
zostaje wypaczony. Wygląda, jakby twórcy chcieli pokazać po trochu z każdego
wątku: trochę o Janie Valjeanie, trochę o Javertcie, trochę o rewolucji
francuskiej, trochę o miłości, a o niczym nie opowiedzieli satysfakcjonująco. I
w gruncie rzeczy film się trochę też przez to dłuży. Ale jak mówię, jest to
wina twórców musicalu teatralnego, a nie filmu.
Jeśli
chodzi o samą realizację filmu, wrażenia mam znacznie bardziej pozytywne.
Przede wszystkim, formuła posługiwania się wyłącznie śpiewem, praktycznie bez
dialogów, całkiem się sprawdziła. Początkowo może irytować, że nawet najkrótsze,
najbardziej błahe kwestie są odśpiewane, ale to kwestia przyzwyczajenia. Choć
osobiście wolę musicale, gdzie piosenki są jedynie uzupełnieniem dialogów. A
jak poradzili sobie aktorzy w nietypowych, śpiewających rolach? To duża sztuka śpiewać i jednocześnie wyrażać
ekspresję, jak podczas normalnego grania. Trzeba przyznać, że z tym obsada nie
miała problemu. Jedyne zastrzeżenia mam do Hugh Jackmana, który moim zdaniem
śpiewać nie umie (skąd zatem oscarowa nominacja dla najlepszego aktora i za
piosenkę?). Znacznie lepiej wypadł Russel Crowe. Rola w musicalu kompletnie mi
do niego nie pasuje, ale ze śpiewaniem poradził sobie chyba najlepiej z całej
męskiej obsady. Choć ceną za wokal była dość słaba interpretacja granej przez
niego postaci, inspektora Javerta. Nie podobał mi się również Eddie Redmayne,
za to bardzo pozytywnie zaskoczył mały Daniel Huttlestone, grający Gavroche’a.
Z kolei Samantha Barks grająca Eponinę, może chyba poszczycić się najlepszym
głosem spośród obsady żeńskiej. Śpiewać umie także Amanda Seyfried, która
jednak znalazła się w tym filmie chyba tylko dlatego, że jej talent wokalny
znamy z Mamma Mia. Do zagrania dziewczyna nie miała tu bowiem wiele. Moje
wątpliwości budzi Anne Hathaway. Jej I
Dreamed A Dream poruszył mnie najbardziej, podczas tych kilku minut aktorka
przekonała mnie, że jej Fantyna naprawdę cierpi z powodu życia, jakie wiedzie.
Hathaway jest jednak na ekranie mało i jak dla mnie chyba za mało, żebym mogła
powiedzieć, że za tę role chciałabym jej dać wszystkie najważniejsze aktorskie
nagrody. Jej występu faktycznie się nie zapomni, ale chyba wyłącznie ze względu
na wspomnianą piosenkę. Dla mnie największymi aktorskimi perełkami Nędzników są
Helena Bonham – Carter i Sasha Baron Cohen (którego nie byłam pewna, myśląc
sobie że to niemożliwe, żeby ten etatowy skandalista dostał rolę w takim
poważnym filmie). Co najważniejsze, para została świetnie dobrana. Tworzą na
ekranie zgrany duet, który się doskonale uzupełnia. Swoje komiczne, ale i nieco
odpychające w założeniu role budują z drobnych gestów, wyrazistej mimiki,
podszeptów, kuksańców i śpiewu naprawdę pełnego ekspresji. Ich obecność w filmie
jest oddechem od poważnej tematyki, dobrym i potrzebnym kontrastem z patosem,
jakim przesiąknięty jest cały film. Generalnie, oceniając film od strony
muzycznej, trzeba przyznać, że nie ma w nim właściwie utworów słabych.
Kompozycje są w większości naprawdę piękne i poruszające, a słowa dobrze je
uzupełniają. Świetne jest rytmiczne Look
Down, otwierające film, Master Of The
House śpiewane przez Baron – Cohena, wspomniane I Dreamed A Dream, Castle On
A Cloud małej Isabelle Allen czy On
My Own w wykonaniu Samanthy Barks.
Soundtrack godny polecenia, choć jak dla mnie bez wizji to już nie to samo.
I Dreamed A Dream w wersji audio
Zdecydowanie
tym elementem Nędzników, do którego
nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, jest scenografia. Nie kostiumy, nie
charakteryzacja, ale właśnie scenografia i zdjęcia robią największe wrażenie
wizualne. Tak właśnie wyobrażałam sobie XIX – wieczny Paryż, zwłaszcza we
wnętrzach. Oczywiście widać, że niektóre miejsca są wytworem speców od grafiki
komputerowej, ale to dziś przecież norma. Uwagę zwraca także kadrowanie, w tym
częste ustawianie aktora w jednym rogu kadru, na samym jego skraju. Nie wiem
czemu to ma służyć, ale bardzo to lubię.
Nędznicy budzą we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony –
ładne widowisko, z drugiej – film ubogi w treść. Scenariusz ustępuje muzyce,
scenografii i zdjęciom. Trudno nie docenić tych oczywistych atutów filmu,
jednak dlaczego mielibyśmy zadowalać się tylko nimi? Filmowi brakuje tego
czegoś, co sprawiałoby, że po 2,5 godzinach chcemy jeszcze więcej, albo
przynajmniej czujemy satysfakcję. Tymczasem po seansie przychodzi jedynie ulga,
a po niej pojawia się nutka rozczarowania.
Moja
ocena: 6/10
ja też dopiero po seansie. i powiem że mam mieszane uczucia... Do sztuki toto się nawet nie umywa, nie te emocje
OdpowiedzUsuńNie lubię musicali, nie lubię filmów kostiumowych i nie lubię Anne Hathaway. Nie muszę zapewne dodawać, że Tw. recenzja i ocena filmu bardzo mi odpowiadają. Tym bardziej, że dotychczas widziałam same zachwyty nad tym filmem ... Tw. recenzja daję nadzieję, że Oscara nie będzie i dobrze! [Wiem, że nie powinnam się nawet wypowiadać w tym temacie, bo nie widziałam Nędzników i oceniam go tylko przez pryzmat swoich uprzedzeń]
OdpowiedzUsuń"Nędzników" jeszcze nie widziałam i chyba długo nie zobaczę. Głównie dlatego, że chcę wpierw przeczytać książkę, a potem zobaczyć wcześniejsze ekranizacje.
OdpowiedzUsuńZ tego, co przeczytałam to film ma bardzo mieszane recenzje. Nie dziwię się, że i Tobie spodobała się Samantha Barks - ma głos i występowała na Broadwayu. Słyszałam, że Hugh Jackmana ma bardzo dobry głos, tylko w tym filmie mu nie wyszło. Anne Hathaway jednak zgarnęła Oscara - poświęcenie do roli robi swoje :) Chociaż jej piosenka jest raczej zagrana niż zaśpiewna - widziałam ten fragment.
Najlepszy film nie został, ale myślę że wielu osobom na długo zostanie w pamięci. Ciekawe czy również mnie :)