19.12.2012

Z notatnika kinomanki, cz. XV


Dzisiaj starocie.

Memento [brak oceny]

Nie wiem czy to niedyspozycja dnia, ale pogubiłam się w fabule tego filmu, choć z reguły lubię takie niestandardowo opowiedziane historie i nie mam z nimi problemu. Wiem, że Memento jest rozkładane na części pierwsze przez fanów Christophera Nolana i widzą oni w nim prawdziwy majstersztyk. Ja muszę chyba spróbować drugiego podejścia. Ale sam fakt, że jestem na nie gotowa, świadczy o tym, że film jest interesujący. Doceniam fantazję i precyzję Nolana – scenariusz jest misternie skonstruowany, pisany był zresztą z tego co kojarzę przez lata. Ten film to zagadka, układanka, puzzle. Jeśli ktoś lubi takie kino, to polecam.



Sin City 5/10

Film piękny wizualnie. I na tym kończą się jego plusy. Ok., wiem, że jestem zbyt surowa. Tak naprawdę, doceniam jego wielkość, ale raczej z wrodzonej uczciwości. Sin City, żeby było śmiesznie, oglądałam już kilka lat temu (3? 4?) i zasnęłam na końcówce, choć właściwie przez cały film zamykały mi się oczy i chyba nie wiele z niego wyniosłam. Tłumaczyłam sobie to sennością, ale dziś, po drugim obejrzeniu powiem inaczej – „ten film jest nudny i głupi”. Tak powiedziałam mojemu chłopakowi jeszcze w trakcie oglądania. Oczywiście, to był taki skrót myślowy. Ale jest w nim jednak pewna esencja tego, co myślę o Sin City. Nudny jest, z tego się nie wycofam. O ile pierwsza część (a film składa się z trzech opowieści, które łączą wspólni bohaterowie, którzy w zależności od historii są na pierwszym lub drugim planie) jest jeszcze całkiem interesująca, o tyle następne strasznie wieją nudą. Tu oczywiście można mieć wyrzuty tylko w kierunku twórcy komiksu, którego adaptacją jest film. Film jest bardzo brutalny, ale mam do tej brutalności stosunek podobny jak do filmów Tarantino (który zresztą maczał w Sin City swoje palce) – nie biorę jej na serio, ponieważ występuje ona w rzeczywistości, która jest zupełnie odrealniona, a więc nie jest prawdziwa. I właśnie to zbyt duże odrealnienie (jednak u Quentina nie jest ono aż tak ogromne) powoduje, że nie potrafiłam się zaangażować w opowiadane historie. Co jeszcze mi się naprawdę nie podoba? Chyba zbyt wolne tempo, zbyt mało interesujących zwrotów akcji i brak możliwości nawiązania jakiejś nici porozumienia z bohaterami. Dialogi niczym się nie wyróżniają, żadna z postaci nie posiada szczególnej charyzmy. Fabuła jest dla mnie płaska i przewidywalna. Nie mogę jednak nie docenić, że udało się stworzyć mroczny klimat czarnego kryminału noir. Największą zaletą jest jednak rysunkowa kreska nadająca filmowi stylistykę komiksu. Świetnym zabiegiem jest wyeksponowanie kolorem jedynie pojedynczych elementów na tle czarno-białej tonacji. Scena otwierająca, z kobietą w czerwonej sukience jest zapowiedzią naprawdę niezłego filmu. Duże wrażenie robi też głębia błękitnego spojrzenia Alexis Bladel. Od strony aktorskiej film prezentuje się całkiem nieźle. Mickey Rourke ma najwięcej do zagrania i robi to świetnie. A w sumie jest trudny do rozpoznania. Znakomity jest też Benicio del Toro. Ja osobiście cieszę się, że film ten ma w obsadzie wspomnianą Alexis Bladel, którą polubiłam za rolę w serialu Kochane kłopoty. Niestety, nie wykorzystała ona szansy danej jej przez tak wybitnych twórców, bo nie zagrała jak dotąd w niczym równie głośnym. Natomiast zainteresowała mnie Jaimie King i jej filmowe poczynania mam zamiar śledzić z nadzieją, że rozwinie skrzydła, bo potencjał ma.
W moim przekonaniu Sin City to przerost formy nad treścią. Można obejrzeć, patrząc na niego jako na eksperyment, ale oglądać go dla rozrywki to dla mnie niemożliwe.


Naprawdę nie wiem, co to miało być. Po co Polańskiemu taki film? W jego dorobku znajduje same dzieła wybitne (przynajmniej te, które oglądałam), mniej lub bardziej, ale jednak na wysokim poziomie. A Dziewiąte wrota to chyba była jego fanaberia zekranizowania książki, która mu się spodobała. Film jest adaptacją (ekranizacją?) Klubu Dumas Perez – Reverte’a. Zagadka kryminalna w środowisku antykwariuszy i bibliofilów – to sedno i książki, i filmu. O ile w lekturze może to się sprawdzić, o tyle na ekranie nie wciąga przeglądanie pierwodruków, porównywanie egzemplarzy, tropienie różnic. Ale to nie wszystko. Motywem przewodnim jest tu szatan. Bohater grany przez Johnny’ego Deppa, Corso, dostaje od swojego zleceniodawcy za zadanie sprawdzenie czy Księga Lucyfera, którą posiada, jest oryginałem. Aby to zrobić, Depp musi znaleźć pozostałych dwóch posiadaczy Ksiąg – księgi są trzy, a oryginał może być tylko jeden. Podczas swojej podróży, Corso staje się uczestnikiem wydarzeń, które znajdują swoje odbicie na rycinach w Księdze. Do tego jego cieniem staje się blondwłosa, anielsko piękna dziewczyna…
Myślę, że dużym błędem Polańskiego było pozbawienie filmu istotnych wątków z książki. Nie pojawia się np. w ogóle tytułowy Klub Dumas. Myślę, że bez znajomości książki trudno ten film zrozumieć. Nie wiemy przede wszystkim jakie są relacje i jaki jest stosunek Corso do diabła. Nie wiemy, jak interpretować zakończenie. Potrzeba też odrobiny wyrozumiałości, by zaakceptować kilka kuriozalnych scen, jakie wymyślił sobie reżyser.
Cóż, oglądałam ten film w Halloween licząc na to, że będzie umiarkowaną dawką grozy. Okazał się w ogóle nie być straszny, a raczej śmieszny. Dla mnie to może i lepiej, bo nie lubię się bać, ale raz w roku na Halloween jestem skłonna obejrzeć horror. No, ale tak widocznie miało być, bo ja już swoje Halloween w tym roku miałam – pod koniec lata, oglądając Lśnienie.


Dojmująco smutny film. Chyba nikt z nas nie chciałby być takim Gilbertem. Większość z Was pewnie go zna (film, nie Gilberta). To prosta historia dziejąca się na prowincji, której bohaterami są bardzo przeciętni, a jednak wyjątkowi ludzie. Ta prostota właśnie jest w filmie Lasse Hallstroma najbardziej ujmująca. Bazując na powieści Petera Hedgesa, reżyser zabiera nas w opowieść o kilku dniach z życia Gilberta, młodego chłopaka, który wiedzie sobie nudne życie w małej miejscowości o nazwie Endora. Na jego barkach leży odpowiedzialność za cały dom a przede wszystkim – grubą matkę, której waga uniemożliwia wychodzenie z domu i nastoletniego upośledzonego brata, Arniego. Życie Gilberta powinno wyglądać zupełnie inaczej, tymczasem chłopak pracuje w sklepie spożywczym, wikła się w nie do końca mu odpowiadający romans ze starszą kobietą, a zamiast spędzać beztrosko wolny czas, pomaga siostrom w prowadzeniu domu. Gilbert na pewno chciałby uciec, ale nawet gdyby miał dokąd, poczucie obowiązku by mu na to nie pozwoliło. Film za pomocą prostych obrazów i dialogów uzmysławia po pierwsze, jak wygląda wciąż jeszcze na pewno życie ludzi w zapyziałych miasteczkach, podobnych do Endory, a po drugie jest hołdem dla elementarnych wartości takich jak miłość, przyjaźń i rodzina. Dużym sukcesem jest scenariusz. W filmie niewiele się dzieje, ale nie mamy wrażenia, że film się ciągnie. Powiedziałabym nawet, że umiejętnie jest w nim stopniowane pewne napięcie. Niemniej, jest to kameralne, ciepłe kino nie dla każdego. Miłośnicy bardziej dynamicznych historii mogą być zawiedzeni, ale osoby ceniące sobie senne klimaty powinny sobie zaserwować Gilberta w jakiś jesienno-zimowy wieczór, bo to opowieść właśnie na taki czas, kiedy nasze serca są wyziębione. Dodatkowo film daje niepowtarzalną szansę powrotu do przeszłości i spojrzenia z perspektywy ich dzisiejszych karier na pierwsze aktorskie kroki, jakie stawiali Johnny Depp, Leonardo DiCaprio i Juliette Lewis.

P.S. Czy tylko ja i mój chłopak uważamy, że Juliette Lewis jest raczej brzydka i nazywanie jej w tym filmie pięknością to duża przesada?

10 komentarzy:

  1. Swego czasu 9te wrota bardzo mi się podobały haha, teraz widzę jednak, że to raczej kiepski film. Albo może po prostu Depp mi się podobał :> I jak *Lśnienie* ? Ja widziałam ten film ostatnio 4 raz ( a drugi raz w całości) i w nocy nie mogłam spać, a w czasie seansu miałam dość. I też nie lubię się bać, dlatego zawsze sobie obiecuje, że nigdy więcej Lśnienia już nie obejrzę, ale nie mogę odmówić sobie obejrzenia genialnego Jacka Nicholsona :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, moje trwałe i niezmienne zadurzenie w Johnnym nie zmieniło faktu, że ten film oceniam negatywnie ;)A o Lśnieniu miałam napisać, ale stwierdziłam, że jestem zbyt maluczka, żeby pisać o tak genialnym filmie. Jako horror nie powinien mi się podobać, bo jest naprawdę straszny, ale wizualnie i technicznie to jest wielkie dzieło sztuki filmowej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde, ostro :)

    Spoko, że spróbujesz jeszcze raz z Memento. Wprawdzie widziałem już dawno, ale dobrze wspominam, a historia wcale nie jest aż taka skomplikowana.

    No come on, przecież 9th Gate jest fajne.

    Co do Sin City to ja jestem fanem komiksów i Franka Millera (twórcy Sin City), ale z twoją oceną bym się zgodził. Ten film jest słaby, chociaż to nie jest wina millerowskiej historii, tylko właśnie filmowców.

    Nawet dobrze kombinujesz, świat, który tworzy Miller to czarny kryminał, ale maksymalnie odjechany i jednoczenie zupełnie na serio. Przez ten zabieg jego komiksy, to taka męska literatura macho. Ale tego macho jest 200% ponad normę i w konsekwencji robi się z tego satyra na męska literatura macho. Mniej więcej na tym - w dużym uproszczeniu - polega millerowski styl. Fani komiksów też czasami mają problemy z zaakceptowaniem takiego klimatu, stąd miażdżące opinie (moim zdaniem nie słuszne) w stosunku do jego późniejszych dzieł - The Dark Knight Strikes Again i All-Star Batman and Robin the Boy Wonder.

    Ok, to wracając do (filmu) Sin City, słaby jest, bo twórcy postanowili przenieść komiks na taśmę filmową w skali jeden do jednego. Zanim obejrzałem Sin City to zawsze się bulwersowałem jak filmowcy szli na odstępstwa w stosunku do materiału źródłowego. Mówiłem sobie, przecież komiks to jak storybordy, powinni kalkować i będzie dobrze. Ale nie! Reżyser, auteur, twórca powinien mieć swoją wizję jakiejś historii i starać się ją osiągnąć. Jeśli będą tak kopiować to wychodzi śmiesznie. To tak, jakby dać pianiście dziecięcego syntezatora z ruskiego targu i kazać mu Szopena grać. Z tego samego powodu adaptacje 300 i Watchmenów to też straszne crapy (może nawet bardziej niż Sin City).

    ... a może rzeczywiście po prostu ci się historia nie podobała, eee, ok, to zapomnij o tym, co tu popisałem. :b

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzałam na Twojego bloga i muszę przyznać, że nieźle pojechany z Ciebie bibliotekarz ;) [to jest komplement ;)] Czemu u mnie tacy nie urzędują ;)
      A co do filmu to cóż- komiks też by mi się nie spodobał, więc chyba racją jest to co napisałeś na końcu - nie podobała mi się sama historia i postaci. Oglądałam 300 i ponownie - wizualnie bardzo ładny, ale z treścią to już gorzej. Może to po prostu nie są rzeczy dla dziewczyn. W dodatku nie lubię macho ;)

      Usuń
  4. Ja "Memento" jeszcze nie oglądałam, ale Twoje spostrzeżenia mnie trochę zraziły, bo nie należę do osób chwytających wszystko 'między wierszami'.
    "Sin city" być może nie jest jakimś wybitym dziełem, ale chwilami mnie wciągał. Takie detektywistyczne, brutalne klimaty chyba są w moim guście. Plus najbardziej podobał mi się wątek z Clivem Owenem i Rosario Dawson. Ale Rourke też daje radę.
    Tych dwóch słynnych produkcji z Deppem nie widziałam, albo raczej nie pamiętam, żebym widziała- i szczerze mówiąc jestem coraz mocniej rozczarowana samym aktorem, by sięgnąć po oba te filmy (no chyba, że z powodu Di Caprio).
    A co do dygresji to tak, Juliette Lewis dla mnie osobiście do ładnych nie należy;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zrażaj się! "Memento jest genialne w swej prostocie.

      Usuń
    2. Pewnie Memento wcale nie jest takie trudne w odbiorze, tylko ja po prostu nie trafiłam na dobry dzień. Chcę ten film docenić, więc na pewno obejrzę ponownie.
      Mnie też Sin City wciągał, ale jednak za mało. Właśnie sama się sobie dziwię, że mi się nie podobał, bo przecież filmy Tarantino też są brutalne a je uwielbiam.
      Dziękuję za poparcie w sprawie Lewis ;) Nie żebym ja była pięknością, ale przynajmniej do tego miana nie aspiruję. Zdecydowanie ona wyglądem nie pasuje do swojej roli. Ale film polecam, chociażby dla DiCaprio właśnie. Natomiast nie widzę powodów by sięgać po Dziewiąte wrota.

      Usuń
  5. "Memento" oglądałm i jako miłośniczka filmów Nolana muszę stwierdzić, że zrobił na mnie spore wrażenie. Nie miałam raczej problemu z jego przyswojeniem. Polecam Ci ponowny seans.
    "Dziewiąte wrota" to moim zdaniem dobry, ale nie rewelacyjny film. Dla mnie okazał się również zaskakujący, choć na pewno trochę się zawiodłam.
    "Co gryzie..." tylko zaczęłam, jak na razie mi się podoba.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przeczę, że Memento jest dobre. Byłam nawet świadkiem akademickiej dyskusji o tym filmie, więc musi być wartościowy. W stosunku do "Dziewiątych wrót" być może miałam ciut za wysokie wymagania, ale jednak film ten mnie i tak znużył i zirytował. Nie lubię takich niewiarygodnych historii. W dodatku liczyłam jednak, że będzie chociaż ciut straszny.
      CO gryzie Gilberta - zaczęłaś książkę czy film oglądasz na raty? To by było dość zaskakujące ;) Pozdrawiam również :)

      Usuń
    2. film, bo obiecałam przyjaciółce, że razem obejrzymy, ale tylko zdążyłyśmy zacząć :)

      Usuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...