24.09.2012

Samotny mężczyzna (reż. T. Ford, 2009)


O Samotnym mężczyźnie pisałam już dawno temu, na filmwebie. A właściwie to dla filmwebu – moja recenzja znajduje się na filmwebowej stronie filmu w dziale recenzji od użytkowników. Spotkałam się z bardzo miłymi komentarzami pod nią, co sprawiło mi wiele radości. Dziś wracam do tego filmu, bo miałam ostatnio okazję obejrzeć go ponownie, podczas spotkania DKF-u, którego hasłem była tego wieczoru „Moda i film”. Film ponownie mnie bardzo poruszył, tym razem jednak, przygotowana na zakończenie, powstrzymałam łzy. Niemniej jednak, jest to doskonała okazja, by Samotny mężczyzna, jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam, zagościł na moim blogu. Do recenzji z filmwebu wniosłam trochę poprawek (bo szczerze mówiąc, gdy ją teraz czytałam, byłam średnio zadowolona), a także nowych spostrzeżeń. Coś w tym jest, że oglądając film po raz drugi dostrzegamy w nim więcej detali, znaczeń i niuansów niż za pierwszym razem. A zatem miłej lektury i oczywiście zachęcam do obejrzenia!




To jeden z tych filmów, podczas oglądania których człowiek zamiera. Film, który odejmuje mowę. Wzrusza. Zastanawia. Coś sprawia, że kiedy znikają napisy końcowe, nadal siedzimy ze wzrokiem wbitym ekran. W takich chwilach nie mam wątpliwości, że obejrzałam właśnie film wybitny.

Samotny mężczyzna jest piękny pod każdym względem. Na pierwszy plan wysuwa się piękno wizualne tego obrazu. To, że jego reżyser, Tom Ford, jest projektantem, widać na pierwszy rzut oka. Scenografia, kostiumy, charakteryzacja - wszelkie detale są tu wysmakowane, dopracowane pod każdym względem. Aktorzy są wymuskani, ufryzowani, ubrani w markowe stroje. Julianne Moore ozdobiona świecidełkami, Colin Firth w designerskich okularach, pojawia się też chłopak ucharakteryzowany na Jamesa Deana i wierna kopia młodej Brigitte Bardot. Każda scena jest niemalże wystylizowana, niczym z zdjęcie z żurnala, dlatego film ogląda się ogromnie przyjemnie, z czysto estetycznego punktu widzenia. Do tego piękne, wysmakowane zdjęcia, na przemian kolorowe i czarno-białe (gdy bohater sięga pamięcią do wspomnień o zmarłym kochanku). Kolory odzwierciedlają nastrój George'a. Ekran spowijają szarości, ale barwy ożywają za każdym razem, gdy ożywa George – gdy się czymś lub kimś zachwyca, gdy zapomina o swoim smutku i trawiącym go egzystencjalnym bólu, nabierając ochoty do życia. Estetyczny wymiar filmu zasługuje na najwyższe uznanie, ale na szczęście walory wizualne nie są jedynymi i nie przesłaniają jego treści.


Opowiedziana przez Forda historia (której podstawą jest książka autorstwa Christophera Isherwooda, swoją drogą nie zachwyciła mnie aż tak bardzo jak film, może dlatego że pozbawiona jest wizji) porusza swoją pozorną prostotą, kryje się w niej jednak wiele życiowych mądrości, a najbardziej oczywista i zarazem najsmutniejsza to ta, że człowiek potrzebuje do szczęścia drugiego człowieka. Kiedy umiera wieloletni partner George’a, profesora uniwersyteckiego, ten załamuje się i nie chce dłużej żyć. Na ekranie oglądamy ostatni dzień jego życia: precyzyjne przygotowania do popełnienia samobójstwa, od napisania pożegnalnych listów, poprzez wybór stroju, w którym chce być pochowany (krawat każe zawiązać na węzeł zwany podwójnym windsorskim), kończąc na wzbudzającym groteskowy śmiech, przećwiczeniu sposobu, w jaki pozbawi się życia. Colin Firth przez większą część filmu praktycznie sam bryluje na ekranie. To jego rola życia, niesłusznie niedoceniona Oscarem. Firth doskonale oddaje rozpacz i determinację swojego bohatera, który pozorami normalności karmi swoje otoczenie, choć w głowie ma przemyślany plan samobójstwa. Świetna jest jedna z początkowych scen, w której dowiaduje się on o śmierci swojego ukochanego Jima. Przez chwilę nie mówi nic, ale widz rozumie go bez słów. Warto zobaczyć ten film, choćby dla tej z lekka teatralnej sceny. 


Znacznie mniejszą rolę miała w filmie do zagrania Julianne Moore, ale również i ona wypadła bardzo przekonywująco i wyraziście jako dojrzała, osamotniona kobieta, spędzająca całe dnie na paleniu papierosów, piciu ginu i użalaniu się nad sobą przed lustrem. Jedyny mężczyzna, którego prawdziwie kocha, nie będzie dla niej nigdy nikim więcej, jak tylko przyjacielem. Wspólnym dramatem George i Charley jest poczucie osamotnienia i złamane serce. Tymczasem otaczają ich całe szeregi ludzi, którzy nie doceniają wartości miłości czy rodziny. Można się pokusić o stwierdzenie, że Ford wraca do odwiecznego pytania: mieć czy być. Tytułowy bohater, jak mówi, nie chce żyć w świecie, w którym nie ma miejsca na współczucie. Ludzi, których widzimy w tle Samotnego mężczyzny interesują tylko pieniądze, kariery, dobre posady, a zabawy ich dzieci przepełnione są przemocą. Film Toma Forda ma uświadamiać, że życie bywa piękniejsze, kiedy zwracamy uwagę na pozornie nic nieznaczące drobiazgi: gest sympatii, uśmiech, widok przystojnego człowieka, banalną rozmowę, przypadkowo spotkanego psa. To są te chwile, bardzo krótkie i ulotne, kiedy wydaje nam się, że wszystko jest tak jak powinno. Że doświadczamy właśnie szczęścia. Ale ono ulatuje. Trwałe szczęście jest jednak niemożliwe bez miłości, to chyba chce nam uzmysłowić Tom Ford. Niby prawda stara jak świat, ale sposób przekazu lepszy i piękniejszy niż zwykle. A kropką nad „i” jest poruszająca muzyka Abla Korzeniowskiego. W połączeniu ze zwolnionymi ruchami kamery jest ona nie tyle uzupełnieniem treści, lecz wyrazem tego, czego nie da się ubrać w słowa. Tak dzieje się np. w scenie, gdy George zafascynowany przygląda się młodemu mężczyźnie na korcie tenisowym. W tym momencie w oczy rzuca się kadrowanie męskich ciał, przez które przebija admiracja i zachwyt. Nie ma wątpliwości, że innego mężczyznę w taki sposób widzi tylko mężczyzna gej. Warto zwrócić też uwagę na taki szczegół jak upodobanie Forda do zbliżeń oczu. Przyznam, że sama wciąż jeszcze próbuję zgadnąć intencję autora tkwiącą w tym zabiegu. Być może w oczach swoich bohaterów szuka on strachu, o którym mówi do swoich studentów George w jednym z ważniejszych momentów filmu. Oczy to przecież zwierciadło duszy.


Trzeba jeszcze powiedzieć, że Samotny mężczyzna w bardzo subtelny, wyrafinowany sposób mówi o homoseksualizmie. Może to dlatego,  że tak naprawdę to nie jest film o miłości gejowskiej. To film o miłości w ogóle, trzeba więc go oceniać w znacznie szerszym kontekście. Uczucie, jakie rodzi się między profesorem, a jednym z jego studentów, zupełnie widza nie gorszy, gejowska miłość nie jest tu przedstawiona jako wulgarna czy oparta wyłącznie na seksie. Ekranowe emploi Colina Firtha dalekie jest zresztą od stereotypowego przedstawiania gejów, a jego osobista tragedia od początku przysparza mu naszej sympatii. A seksu w filmie w ogóle nie ma, co w filmach o gejach wydaje się nie do pomyślenia. Dzięki połączeniu brawurowej gry aktorskiej, ciekawego, pozbawionego schematów scenariusza i przemyślanych obrazów, nie ogląda się tego filmu jak filmu o i dla gejów.


Zakończenie Samotnego mężczyzny to prawdziwy majstersztyk, wyciskający, co wrażliwszym, łzy z oczu (jak mi podczas pierwszego seansu). Myślę, że to nawet jedna z najlepszych filmowych „końcówek” w historii, pozostawiająca po sobie moc emocji tak silnych, że trzeba im dać w jakiś sposób upust. Ja żeby się ich pozbyć musiałam napisać tę recenzję. Ale pisać o takich filmach to czysta przyjemność.

Moja ocena filmu to 10/10.

9 komentarzy:

  1. Widziałam, świetny film. Dobrze, że czasem udaje się trafić na taką perełkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja obejrzę taki film, to się cieszę jakbym prezent jakiś co najmniej dostała ;)

      Usuń
  2. Film jest porażająco piękny na wielu poziomach. Cudowny Firth, drugi plan, emocjonalna gra kolorów. Muszę zrobić sobie powtórkę, kiedy będę w odpowiednim nastroju.

    Świetna recenzja. Chylę czoła. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) Nie przesadzałabym ;)
      Ja muszę sobie go kupić, bo też jestem pewna, że będę do niego jeszcze wielokrotnie wracać.

      Usuń
  3. "Single man" to iście estetyczna wisienka na torcie;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciągle odkładam obejrzenie tego filmu, gdyż wymyśliłam sobie, że najpierw przeczytam książkę.
    Ale że po raz drugi kusisz mnie tym filmem, wiec chyba ulegnę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy nie myślałam, ze projektant [choćby nie wiem jak zdolny] może stanąć [z sukcesem] za kamerą :> Miałam okazje wczoraj obejrzeć "kawałki" jego dzieła. W przerwach DEXTERA. Podobała mi się bardzo gra świateł, stylizacje, zdjęcia. Tyle zdążyłam zobaczyć. Następnym razem będzie całość ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi osobiście książka podobała się bardzo. Oczywiście nie jest tak wystylizowana jak film, ale dużo bardziej eksponuje osobowość George'a. Jest także świetnym zapiskiem dnia mężczyzny dla którego ubranie to coś więcej niż dzianina w szafie - myślę że to kolejny powód (poza subtelnym przedstawieniu homoseksualizmu) dla którego Ford skusił się na jej ekranizacje. Oczywiście zaznaczam, że film jest dużo lepszy ale książce nie można odbierać jej wartości :)

    Wiele osób starałem się przekonać do tego filmu, niestety temat większość odstrasza. A szkoda w końcu to film przede wszystkim o stracie bliskiej osoby.

    Też kiedyś o nim pisałem, jeśli masz ochotę przeczytać to zapraszam ;)

    http://devil-is-in-the-details.blogspot.com/2012/03/film-zacmienie-samotny-mezczyzna.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Uurzekająca opowieść o rozterkach sercowych, świetnie wykształconego, homo. Gdyby nie wylewająca się bokami homo-propaganda to może dałbym temu pozytywną notę.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...