źródło: ritasalesluis.blogspot.com |
Trudno wystawić Allenowi ocenę, kiedy ma się do niego
po prostu słabość. Lubię co prawda zróżnicowane kino, ale filmy, w których, mówiąc
wprost, po prostu dużo się gada podobają mi się chyba najbardziej. A jak wie
nawet dziecko, takie właśnie są filmy Allena. O Zakochanych w Rzymie
powiedziano już pewnie prawie wszystko, dlatego ja tylko wypunktuję kilka moich
uwag, z których mam nadzieję, wyłoni się jakaś ocena filmu:
- Przewodnia myśl
filmu, główna jego tematyka, są mi dość bliskie, ze względu na studia
jakie ukończyłam. Krytycznym okiem patrzę na medialne zjawisko „5 minut
sławy”, jakie opanowało także nasz kraj i swoim spojrzeniem na tę sprawę,
Allen ma u mnie plusa na wstępie. Dlatego też będę go bronić przed atakami
tych, którzy mówią że reżyser nie ma już nic nowego do powiedzenia, a ten
film jest o niczym. Moim zdaniem w zabawny i lekki sposób Allen pokazał
jak wygląda robienie kariery w show-biznesie, pokazał też różne aspekty
sławy i różne do niej podejście. Na tej płaszczyźnie film zdaje się być
nie tylko krytyką, ale i przestrogą.
- Film reklamowano
jako komedię, ale wiele osób w nim komedii nie dostrzega. Cóż, wszystko
zależy chyba od poczucia humoru. Allen nie kręci komedii, podczas
oglądania których wybucha się śmiechem. Jest raczej cynikiem. Jego dowcip
jest subtelny, ze swoją ironią zawsze trafia w punkt. Kto zna jego filmy,
ten nie wyjdzie z kina z niedosytem śmiechu, bo wie, że tak miało być. A
momentami jest przecież bardzo śmiesznie – śmieszy cały wątek ze
śpiewaniem pod prysznicem, śmieszy wątek z Penelope Cruz – prostytutką,
która w wyniku splotu różnych okoliczności musi udawać żonę cnotliwego,
prostego chłopaka, śmieszy też sama postać typowo allenowskiej neurotyczki
Monici…
- „Zakochani w Rzymie|
to cztery historie, które łączą dwa tematy: miłość i wspomniana już sława,
której jedni pragną, inni wręcz przeciwnie. Każda z tych historii jest
interesująca, żadna nie odbiega poziomem w żadną ze stron. Trzeba
przyznać, że film jest równy, a w przypadku tak skonstruowanej fabuły,
jest to niewątpliwie sukces. Każdy oczywiście będzie mieć swój ulubiony
segment – dla mnie jest nim historia Jacka, studenta architektury, który
zakochuje się w fascynującej koleżance swojej dziewczyny, Monice. Ta
początkująca aktorka swoim nonszalanckim zachowaniem niby od niechcenia i
nieświadomie, uwodzi go. Jej wyrachowanie obnaża Allen wprowadzając swego
rodzaju alter ego Jacka, doświadczonego (także uczuciowo) architekta
Johna, którego głos tkwi w głowie Jacka i mąci w niej, ostrzegając przed
Monicą. Te sceny ogląda się dobrze, bo po pierwsze jest w nich naprawdę
wiele, wiele prawdy, a po drugie są po prostu dobrze zagrane, gdyż ten
segment filmu został świetnie obsadzony. Choć początkowo można mieć
wątpliwości co do seksapilu Ellen Page, w trakcie oglądania przekonamy
się, że seksowny trzeba mieć przede wszystkim umysł.
- Czy można zakochać się w Rzymie Allena? Cóż, tak naprawdę tego Rzymu jest tu niewiele, nie czuć go jakoś szczególnie mocno i nie jest on pokazany w żaden inny sposób niż jesteśmy przyzwyczajeni. Ot, pocztówka z widokiem na najciekawsze miejsca. Na miejscu rzymian (zwłaszcza tych, którzy dali na film pieniądze) byłabym nieco rozczarowana.
- Podsumowując, Zakochani w Rzymie to przyjemny film, miły dla oka, płynący sobie nieśpiesznie i oferujący ironiczne spojrzenie na świat, przy jednoczesnym wrażeniu pewnej naszej wyższości nad bohaterami. Spodoba się tym, którzy lubią słuchać, którzy lubią zagłębiać się w prozie życia innych ludzi, obserwować i uczyć się od nich lub na ich błędach. Nie skłoni może do jakichś mega głębokich refleksji, ale spełnia swoją rolę, czyli jest dobrą rozrywką. Trzeba jednak powiedzieć, że jest to film raczej przeciętny i być może, gdyby jego reżyserem nie był tak uznany artysta, krytyka w jego kierunku byłaby bardziej miażdżąca. Ale nie jest, bo znajdziemy tu dobrze znane cechy stylu Allena, wypracowanego przez lata, chwyty i motywy, którymi od zawsze zachwyca i one będą niezmiennie się podobać, choćby całość wypadała nieszczególnie oryginalnie.
Nie jest to może film wart wydawania pieniędzy na
obejrzenie go w kinie (przykro mi, czuję się w obowiązku tak kalkulować,
zresztą myślę, że szczęśliwców mogących pozwolić sobie na nieograniczoną liczbę
kinowych seansów w miesiącu, jest wśród nas niewielu), ale kiedy wyjdzie na DVD
pamiętajcie o nim. Na pewno nie będzie to czas stracony ;)
Moja ocena to 7/10.
Uwielbiam Allena! :)
OdpowiedzUsuńTen film na pewno obejrzę, ale tak jak napisałaś na końcu, poczekam na dvd.
Jak lubię Allena, tak po obejrzeniu zwiastuna tego filmu jestem sceptycznie nastawiona. Nie spieszy mi się do oglądania, ale w swoim czasie nadrobię.
OdpowiedzUsuńNie za bardzo przepadam za Allenem. Czasem przekona mnie jednym, czy drugim swoim filmem, ale najczęściej zupełnie, zupełnie jego dzieła mi nie podchodzą. ale akurat ostatnio "O północy w Paryżu" całkiem mi się spodobało. Wobec czego liczę, że nowym filmem Allen też mnie nie rozczaruje. Ale zobaczymy jak to będzie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja nadal wdrążam się w twórczość Allena. Niestety nie idzie mi to dość sprawnie, ale staram się.
OdpowiedzUsuńNa razie nie oglądam jego nowszych produkcji, gdyż wolałabym nadrobić stare.
Myślę, że z pewnością najlepiej nadrobić te stare produkcje, ale nowych bym nie skreślała. W sumie jeśli spodobają Ci się te starsze, to nowsze pewnie też, bo są bardziej, powiedzmy, przystępne.
UsuńJa bardzo lubię Allena, najnowszego filmu jeszcze nie widziałam, ale na pewno nadrobie go w domowych pieleszach. Jeśli chodzi o chodzenie do kina, jestem centusiem. Najgorzej to wyjść z kina z poczuciem zmarnowanych pieniędzy!
OdpowiedzUsuńW sumie nie zdarza mi się wyjść z kina z poczuciem zmarnowanych pieniędzy. Zawsze dość skrupulatnie wybieram na co pójdę, czytam recenzje i się nimi sugeruje. Oczywiście, często film nie okazuje się kompletnym arcydziełem, ale nigdy nie poszłam też na nic co okazałoby się kompletnym dnem. Na szczęście :)
UsuńJestem jedną z tych, co lubią Allena i dlatego nie mogłam obiektywnie spojrzeć na "Zakochanych w Rzymie". Z tego, co pamiętam, też dałam 7/10. Allen to Allen i nic tego nie zmieni, niech kręci i do końca świata!
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą absolutnie w zupełności. Taka mogłaby być właśnie puenta mojej recenzji ;)
UsuńWoody Allen i jego najnowszy film już pojawiał się tyle razy wokół mnie - na plakatach w mieście, w internecie, w telewizji, nawet koleżanki na niego poszły...Tak samo miałam z ,,O północy w Paryżu''- film, który był tak bardzo promowany, że miałam go dość na co najmniej parę miesięcy zanim w ogóle obejrzałam. Obejrzeć ,,Zakochanych w Rzymie" to obejrzę - akurat na to szkoda mi kasy do kina(wyłącząc główny powód zwany ,,przesytem reklamowania danego filmu". Lubię jego ironię i dowcip, historie opierające się na problemach damsko-męskich, czasem aktorstwo podoba się mniej lub bardziej, ale całość zawsze oceniam na plus. Wszystkich jego filmów nie widziałam, ale polecam np. ,,Drobne cwaniaczki" z Hugh Grantem jako znawcą sztuki(już samo określenie jak dla mnie jest świetnym pomysłem, a rola wyszła mu świetnie). No i na koniec taka moja refleksja - Allen może i stary,i niektórzy mówią ,że się ,,wypalił i nie robi nic ciekawego", ale łeb ma nie od parady. Biorąc pod uwagę ilość miast, w których może kręcić te swoje ,,cyniczno-śmieszne-życiowe" filmy, to chyba prędko pomysły mu się nie skończą :p
OdpowiedzUsuńJa postanowiłem czekać na DVD, jednak przyznam, że już się nie mogę doczekać. Mam nadzieje, że jest tak jak piszesz - tego typu film ma być przyjemny i miły... Pozdrawiam i zapraszam do siebie :))
OdpowiedzUsuń