15.05.2012

Wstyd (reż. S. McQueen, 2011)



Wstyd. Pojawia się wtedy, gdy robimy coś złego w oczach otoczenia. Coś, czego robić nie powinniśmy, bo sami wiemy, że jest to niewłaściwe. Ale, co ważne, wstyd pojawia się dopiero wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że nasze zachowanie jest złe. Na takim etapie jest Brandon, główny bohater filmu Steve'a McQueena. Wydaje się być człowiekiem sukcesu – przystojny, pracujący za biurkiem w dużej nowojorskiej korporacji, mieszkający w przestronnym, nowocześnie urządzonym mieszkaniu. Ale Brandon skrywa sekret – jego życie zdominowane jest przez seks. I on wie już że to choroba, która zjada go od wewnątrz, uniemożliwiając normalną egzystencję. Każdy dzień to obowiązkowa porcja pornografii, masturbacji, seksu przypadkowego tudzież seksu z prostytutką. To uzależnienie, które Brandon zaspokajać musi nawet w pracy. Jak każde zaawansowane uzależnienie, a Brandon bynajmniej nie jest nowicjuszem, tak i cielesne doznania nie wywołują już nawet na jego twarzy błogiego uśmiechu zadowolenia. To rutyna, schemat, w którym zamyka się jego życie, niezbędne mu do niego jak tlen. W tę rutynę nagle wkracza i burzy mu ją jego siostry Sissy, nieco niezrównoważona emocjonalnie początkująca piosenkarka. Ich wspólna koegzystencja nie ma szans na powodzenie, bo Sissy na każdym kroku przypomina Brandonowi o tym, czego tak bardzo się wstydzi. A więc wrzeszczy na nią, jest agresywny, odpycha ją, gdy ta chce się przytulić. Dlaczego jeszcze? Czy dlatego, że ona jest w stanie go „przejrzeć”? Czy przypomina mu o jakimś wydarzeniu z przeszłości? Czy dlatego, że boi się, że nie powstrzyma przed nią swojej żądzy? 


To niedopowiedzenie w ich relacjach jest bodajże największym atutem filmu. Co więcej, jest dla nas kluczem do zrozumienia problemu Brandona. A nie jest nim bynajmniej seksoholizm. Ten film mógłby równie dobrze traktować o alkoholizmie czy narkomanii, o każdym innym uzależnieniu (może poza papierosami, bo to inna bajka). Problemem Brandona jest bowiem lęk przed bliskością, niemożność angażowania się w relacje uczuciowe. Seks jest dla niego sposobem zabijania w sobie emocji. Podobnie jak dla Sissy samookaleczenie się. Widz czuje, że źródła tych nawyków tkwią w ich dzieciństwie, a myśl o traumie jakiej musieli wtedy zaznać (molestowanie? kazirodztwo? jakaś inna krzywda z rąk rodziców?) podsycana jest brawurowo przez sceny, w których między Sissy a Brandonem pojawia się cielesna bliskość. To, co wydarzyło się w przeszłości sprawia, że dziś dla Brandona miłość i seks nie idą w parze. Brandon nie chce uczuć w swoim życiu, a Sissy wręcz odwrotnie – łaknie choćby chwili zainteresowania. Ten konflikt musi skończyć się tragedią…


Wstyd składa się z wielu wymownych scen. A może nawet tylko z takich? Trudno nie wzruszyć się, kiedy Sissy śpiewa New York, New York, obarczając miasto winą za to, jakim jest człowiekiem. Trudno nie współczuć Brandonowi, kiedy świadom, że sięgnął dna i upodlił się do granic wstydu, prosi się o wymierzenie kary, na którą w swoim mniemaniu zasługuje. Trudno nie zastanawiać się nad tym, dlaczego z takim upodobaniem operator pokazuje nam bohaterów rozmawiających tyłem. Mistrzostwem jest jednak spięcie filmu klamrą w postaci scen w metrze, w którym zarówno na początku jak i na końcu filmu Brandon spotyka tę samą kobietę. Z tymże jego zachowanie w stosunku do niej jest w dwóch tych scenach różne. A może jednak to tylko pozory? Otwarte zakończenie daje miejsce naszej interpretacji. Czy człowiek jest w stanie wyzwolić się ze szponów nałogu kiedy widzi, że krzywdzi nim nie tylko siebie, ale i innych? Czy chorym człowiekiem coś jest w stanie tak bardzo potrząsnąć? Reżyser zostawia nas z nadzieją, że może tak być. Co zrobił Brandon dalej ze swoim życiem? Odpowiedź zależy od naszej wiary w człowieka.

Carrey Mulligan jest moim zdaniem nie tylko dodatkiem do Fassbendera, ale równorzędną dla niego partnerką
Wstyd nie ma słabych momentów. To świetnie pomyślana i zagrana historia. Fassbender oddaje się Brandonowi w całości, Mulligan wchodzi na szczyty swojej wrażliwości. Oboje są prawdziwi i przejmujący w tym, co pokazują na ekranie. Na klasę Wstydu pracują też znakomite zdjęcia oraz muzyka. A seks? Czy nie ma go na ekranie za dużo? Moim zdaniem nie. Film na pewno nie ociera się o pornografię. Choć oczywiście Fassbender przechadza się przed naszym nosem jak go pan Bóg stworzył, a jego kochanki prężą się na wszystkie strony, seks nie jest sednem tego filmu. Reżyser nie chce nas ani zniesmaczyć, ani podniecić. Wyjątkowo wulgarna jest tylko jedna scena, stanowiąca wręcz moment kulminacyjny Wstydu. I wstydu Brandona. I naszego zdaje się także, a czyż nie to właśnie chciał osiągnąć reżyser? Ale choć wielu będzie się ta scena nie podobać, ja jej będę bronić, bo jest potrzebna, by lepiej pokazać klęskę bohatera. Poza tym, trudno mówić o seksie nie pokazując go. A McQueen pokazuje go akurat tyle, ile konieczne w tym wypadku.

Wstyd wydaje mi się być jednym z najważniejszych filmów traktujących o problemach współczesności. Jednym z najbardziej autentycznych. Chyba już wszedł do kanonu filmów, powiedzmy ostatniego dziesięciolecia, które znaczą coś więcej niż dobrą rozrywkę. To obraz, który warto obejrzeć, by stanąć oko w oko z wcale nie odosobnionymi problemami. O tym filmie, jak czuję, będzie się mówić przez długie lata. Czy więc „wstyd nie znać”? Może nie wstyd, ale duża strata.

Moja ocena filmu to 9/10


10 komentarzy:

  1. A mnie film tak nie wkręcił,tzn. jest to dobre kino, ale nie rewelacyjne. Za dużo szumu, za dużo gifów z gołym Fassbenderem i człowiek podchodzi do tego jak bohater do swojego problemu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami zbyt dużo szumu może tak wywindować nasze oczekiwania, że rozczarowanie bywa bolesne. Ja akurat byłam bardzo zaciekawiona przymierzając sie do tego filmu, byłam też przygotowana na to, że może mi się nie spodoba.

      Usuń
  2. Ja muszę koniecznie obejrzeć, od premiery się na niego napalam - i wszystko mi mówi, że mi się spodoba :) świetna recenzja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Ja też byłam na niego napalona (hmm, w kontekście tego filmu to brzmi dwuznacznie;) i na szczęście się nie zawiodłam, czego Tobie życzę również.

      Usuń
  3. Chciałabym się kiedyś zmierzyć z tym filmem, choć nie jest on na liście filmów, które koniecznie muszę zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Negatywne nastawienie dobrze nie robi, nic na siłę ;)

      Usuń
    2. Ależ nie jestem negatywnie nastawiona :) Po prostu to nie jest pozycja "już teraz muszę, bo wszyscy to oglądają". Czekam na jakiś właściwy czas.

      Usuń
  4. odważne i w formie i w treści. Czy to wystarczy by uznać to za kino wielkie? Ale widać po drugim filmie tej pary, że warto ich obserwować - nie boją się iść pod prąd modom...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, muszę obejrzeć Głód. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam, ale po Wstydzie nabrałam apetytu ;)

      Usuń
  5. nie wiem czy wszedł już do kanonu, film jakich wiele, ładny wizualnie, ale czy na pewno aż tak treściwy w środku? mi czegoś w nim brakowało i nie licząc piosenki NYNY chyba nic nie jest tu warte zapamiętania ;))

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...