16.03.2012

Lana Del Rey, Born To Die (2012)


Gdzie jest Lana? Bo na pewno nie w polskich mediach. Tyle było szumu,że zaczyna jak debiutantka, choć ma już na koncie płytę, do której się nie przyznaje; że nie jest zwykłą dziewczyną z gitarą, która postanowiła zamieszczać na YouTube swoje teledyski i która czasami nie miała co do garnka włożyć, tylko produktem wytwórni fonograficznej i w dodatku córką bardzo bogatego człowieka; no i że usta sobie zrobiła (o tym pisano najwięcej, jakby to była zbrodnia przeciwko ludzkości). 27 stycznia wydała płytę Born To Die i słuch o niej w polskich mediach (elektronicznych, bo tradycyjne, z nielicznymi wyjątkami, raczej nie zauważały faktu jej istnienia) zaginął. Czyżbym więc miała zacytować klasyka – wiele hałasu o nic? Nie, z pewnością nie. Bo głosu i talentu Lanie odmówić nie można, co na szczęście również dostrzegali autorzy rozlicznych artykułów na jej temat. Po płytę sięgnęłam niedługo po jej premierze, ale jakoś ciągle były pilniejsze rzeczy do umieszczenia na blogu niż niezbyt wydumana recenzja tej produkcji. Bo ja o płytach pisać nie umiem jeszcze bardziej niż o książkach i filmach. I zastanawiam się czy w obliczu tej (chwilowej?) ciszy medialnej (no dobra, odnotowałam dwa teksty - że Lana zaprzecza jakoby jej usta były sztuczne i drugi o tym, że jej teksty są szczere, ale mam tu na myśli doniesienia o podbijaniu list przebojów, o znakomitych lub mniej znakomitych występach, bywaniu na galach itd. a w tej kwestii naprawdę cisza) kogoś w ogóle jeszcze interesuje Lana, ale co tam, te kilka impresji na temat tego krążka poczyniłam już dawno, więc nie szkodzi mi się nimi podzielić.


            Na Born To Die można wyróżnić trzy rodzaje piosenek. Pierwszy to podobne do singlowych Video Games i Born To Die utwory wolne, utrzymane w podobnym melancholijnym klimacie, ale z bujającym refrenem. Drugi to piosenki w stylu r&b z elementami funky i rapu, z którymi ja musiałam się osłuchać, bo nie wpadły mi w ucho od razu, spośród których szybko moim faworytem stało się „gangsterskie” Off To The Races. I jeszcze kilka piosenek, które są mieszanką tych dwóch poprzednich rodzajów, jak np. Radio. Po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty ma się wrażenie, że każdy ze znajdujących się na niej kawałków mógłby zostać potencjalnym hitem (a już na pewno Dark Paradise), bo wszystkie są melodyjne i mają w sobie jakiś łatwy do nucenia fragment (w ich zapamiętaniu pomagają też często stosowane rymy). Jednocześnie nie da się ukryć, że wszystkie one zlewają się w jedną całość. Trochę tak jakby słuchało się cały czas jednej piosenki. Monotonię tę zaczyna się czuć koło dziewiątej piosenki (na krążku jest ich piętnaście). Lana już niczym nie zaskakuje, każda następna piosenka brzmi jak któraś z poprzednich. Wyróżnia się jedynie świetne Summertime Sadness z refrenem obliczonym na pozostanie w głowach słuchaczy na wiele tygodni. Nie zrozumcie mnie jednak źle – płyta bardzo mi się podoba, bo nawet jeśli ciągnie się jak jedna nieskończenie długa piosenka to jest to piosenka, do której chce się wracać. Jedynie fani różnorodności mogą trochę wybrzydzać. Ale zrównoważyć tę wadę może niewątpliwy atut Lany jakim jest jej głęboki, aksamitny głos, dzięki któremu nie sposób pomylić jego właścicielki z żadną inną wokalistką. I ciekawy sposób śpiewania – Lana wyrzuca z siebie słowa, przy czym nie jest to rap, ale z nim się właśnie kojarzy. Teksty na krążek Lana napisała sama i traktują one oczywiście o miłości i o jej własnych przeżyciach. Wiele z nich opowiada jakieś historie i to jest fajne, niemniej nie są one zbyt odkrywcze.
            Podsumowując, Born To Die to płyta mimo wszystko popowa, ale wnosząca do popu dużo świeżości, wyłamująca się obowiązującym w tym gatunku schematom. Płyta obok której nie sposób przejść obojętnie, bo jest świetnie wyprodukowana, z uwzględnieniem wszystkich wabików, na które można „złapać” słuchacza. Ja się dałam złapać i jak sobie płytkę w odtwarzaczu włączę to potrafię ją wałkować kilka godzin ;) Warto poznać, zwłaszcza, że może to być ostatnie dzieło panny del Rey, która w jednym z wywiadów stwierdziła, że tą płytą powiedziała już wszystko, co miała do przekazania. Ale kto wie, czy to nie kolejny chwyt marketingowy. Choć rewolucji Lana nie dokonała, warto by jej 5 minut sławy potrwało jednak trochę dłużej.  

15 komentarzy:

  1. popieram! http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2012/02/lana-del-rey-born-to-die-czyli-rogrzewa.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Przekonałaś mnie do przesłuchania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, mam nadzieję, że nie będziesz żałować :)

      Usuń
  3. Lana Del Rey... słyszałam jej dwa pierwsze single w radio. Nie często ale jednak :) Ja z Laną mam pewien problem. Słucham bardzo różnorodnej muzyki (do której się nawet nie przyznaję ;)), zdarza mi się słuchać non stop monotonnych utworów, do których co jakiś często wracam. Ale czuję, że z płytą Lany tak nie będzie. Przesłuchałam ją kilkanaście razy.
    Z 15 pozycji, spodobała mi się mniej więcej połowa, ale nie za pierwszym razem :) Wiele recenzji chwali Off To The Races i Radio, a mnie się te utwory wybitnie nie podobają.
    Do moich faworytów należą: Summertime Sadness, Dark Paradise, Without You, Lucky one oraz Born To Die.
    Jednak w pewnym momencie przestałam słuchać, przerzuciłam się na innych wykonawców i nie ciągnie mnie do ponownego usłyszenia głosu Lany. A w przypadku innych wykonawców (np. Florence + The Machine)często powracam do ulubionych utworów. Może muszę jeszcze poczekać by bardziej zatęsknić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, w radio to ja jej nie słyszałam. Ale może to dlatego, że już prawie wcale go nie słucham...Jednak myślałam że w radiu jej nie grają. Ja też w pewnym momencie miałam dość tej płyty, po kilku przesłuchaniach. W ogóle to mam takie fazy, że albo ciągle coś słucham i najczęściej właśnie jednej płyty albo jednego wykonawcy, a potem przez długi czas nie słucham niczego. I ostatnio właśnie miałam taki zastój, ale przy okazji tego wpisu wróciłam do Lany i cały czas ta płyta mnie kręci i nie miałam serca jej wyłączyć ;) Myślę, że Ty też jeszcze zatęsknisz za nią. Nie można ciągle słuchać tego samego. No chyba że jednak na płycie przeważają utwory, które Ci się nie podobają. Mi na dzień dzisiejszy podoba się większość, co oznacza, że dla mnie Lana jest naprawdę wartosciowym odkryciem :)

      Usuń
  4. Nie wiem dlaczego nie spodziewałam się po Lanie dobrej w zasadzie muzyki :) Tymczasem barwa jej głosu jest bardzo pociągająca i skłaniająca do słuchania. Płyta utrzymana w podobnym klimacie, ale pomimo tego świeża.

    OdpowiedzUsuń
  5. :) muszę przyznać, że "Video games" mnie hipnotyzuje... zatrzymuje w miejscu, wzrusza...


    Udanego poniedziałku :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie tez Video Games się ogromnie podoba i jeszcze Born to die http://onaczylija139.blogspot.com/ polecam mojego bloga również ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, Video Games zostało bardzo dobrze dobrane jako pierwszy singiel, bo jest najlepszą wizytówką tej płyty. Mnie też wzrusza w pewnym sensie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też uwielbiam Lanę. Fascynuje mnie. Uważam, że poza nietuzinkowym głosem, niebanalnymi tekstami, ma też bardzo ciekawe teledyski - utrzymane w klimacie lat 60tych, zawsze są w nich jakieś odniesienia do polityki/religii. Zresztą słyszałam, że Lana celowo wybrała studia ścisłe (nie pamiętam już dokładnie, jaki kierunek), by matematycznie udowodnić (lub nie) istnienie Boga.
    A do moich ulubionych kawałków należą: wspomniane już Video Games, Blue Jeans, Smarty, Kinda Outta Luck i Carmen (słyszałaś tą ostatnią?). Zresztą Lana ciągle u mnie 'na tapecie' więc lista faworytów wkrótce pewnie się powiększy. Pozdrawiam i zapraszam do siebie! Ja Twój blog dodaję do 'ulubionych' :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://www.youtube.com/watch?v=2I62I3r2f-8&feature=relmfu jeśli ona -ładnie śpiewa... to posłuchaj tych fałszów... a tu są odnośniki do religii http://www.youtube.com/watch?v=bGGUWe1RZLo http://www.youtube.com/watch?v=-iDq0Tdja4A&NR=1&feature=endscreen POLSKA WERSJA O PRZEMYŚLE MUZYCZNYM http://www.youtube.com/watch?v=rcUJmdmeFzg

      Usuń
    2. uważam,że jej muzyka potrafi pociągnąć ludzi do samobójstwa i brania narkotyków-sam styl lat 60tych wykopany nagle spod ziemi?! ten ruch już przeszedł-ona wygląda jak przebrana lalka-jest to ładne,ale wszystko razem tu nie gra!

      Usuń
  9. Jak dla mnie "Off to the Races" jest jednym ze słabych numerów z płyty, ale to chyba kwestia gustu :) Poza wyżej wymienionymi kawałkami, bardzo dobrze (jak nie najlepiej) prezentuje się "Nathional Anthem" i zmysłowe "Blue Jeans". Fajna recenzja :) Zapraszam również na mojego bloga http://re-cenzje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Ciekawie opisany temat. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...