Olive
Kitteridge to 4-odcinkowy
miniserial, którego akcja dzieje się w małym amerykańskim miasteczku Crosby.
Tytułowa bohaterka jest nauczycielką w średnim wieku, jej mąż prowadzi aptekę,
jest farmaceutą. Serial przedstawia nam codzienność tej pary i otaczających ją
ludzi. Nuda? Bynajmniej. Wyreżyserowany przez Lisę Cholodenko serial powstał w oparciu o książkę Elizabeth Strout, nagrodzoną
Pulitzerem. Strout powołała do życia niezwykle intrygującą, wyrazistą postać
Olive (w tej roli znakomita Frances McDormand), która jest cyniczna,
bezpośrednia i bezkompromisowa. Chłodna dla rodziny, surowa dla uczniów. Zero w
niej życzliwości, dużo złośliwości. Jej małżonek (Richard Jenkins) wprost
przeciwnie – pogodny, otwarty, zawsze chętny do pomocy i służący dobrym słowem.
Ich wspólne życie - trudne, pełne niewypowiedzianych słów, rozczarowań - to tylko
jeden element serialu. Poprzez relacje Kitteridgów z otoczeniem poznajemy też
historie innych mieszkańców miasteczka, ich małe i większe dramaty. Zdrady, choroby,
tajemnice, nieudane związki…Nie ma tu nic czego byśmy nie znali. Najlepsze więc
określenie dla tej produkcji to „życiowa”. Nie ma tu wartkiej akcji, intryg,
zagadek. Jest realistycznie i bardzo emocjonalnie. Przedstawione wycinki z
życia Olive i jej najbliższych poruszają, bo dotykają kwestii, które są bliskie
każdemu z nas. Mogłoby się wydawać, że tak opisywany przeze mnie serial jest
zwykłą obyczajówką, utrzymaną w nostalgicznym klimacie. Na szczęście twórcy są
dalecy od popadania w przeciętność. Olive Kitteridge potrafi zaskoczyć
zmianami tonacji, od humoru do dramatu, a także dostarczyć wrażeń wizualnych i
zmysłowych (muzyka). Mocną stroną są dialogi, właściwie powiedziałabym, że są
największą – obok aktorstwa – zaletą serialu. Bo w takim serialu jak ten – gdzie
nie mamy w sumie szczególnej akcji – dialogi zawsze są najważniejsze. To one
mają być ową „akcją”. I tutaj zdecydowanie są, a dzięki odpowiednim zdjęciom i
świetnej grze aktorskiej (fenomenalna nie tylko Frances McDormand, ale też
Richard Jenkins, Bill Murray i młoda Zoe Kazan) niektóre z nich mogą zostać w
pamięci na długo. Niektóre z nich boleśnie szczere, inne zostawiające nas z
dającą do myślenia konkluzją, wiele mówiące o życiu i nas samych.
Nie
mogę pominąć, że kwestią, która jest jakoby wątkiem przewodnim serialu HBO jest
przemijanie. Tak, najkrócej mówiąc, Olive Kitteridge to serial o
przemijaniu. 25 lat życia Olive, od momentu gdy jest kobietą w średnim wieku,
matką nastolatka, do momentu gdy zostaje wdową, której wydaje się, że nie ma
już dla kogo żyć, to opowieść o jej starzeniu się. O starzeniu się i o tym jak
sobie z nim radzić. W tym miejscu brawo dla Frances McDormand, która w tym
serialu daleka jest od ideałów piękna i pokazuje, że aktorka, żeby być dobrą i
dostawać ciekawe propozycje nie musi poprawiać sobie urody, ani nawet nakładać
makijażu. Nie znam całej filmografii McDormand, ale zdecydowanie może to być
rola jej życia (no, może zaraz po Fargo). Jej Olive pod pancerzem z
cynizmu i podłości skrywa dobre serce, bezwzględność, złośliwość to jej sposób
na życie, na walkę z jego przeciwnościami, ale to częściowo maska. Gdy Olive
zostaje sama, nie musi nic mówić, byśmy wiedzieli, że w głębi duszy czuje coś
innego. McDormand pokazuje tu tak naprawdę całą skalę emocji, w pełni
eksponując swój talent.
Olive
Kitteridge to prostota i
subtelność w formie idąca w parze z mocnym przekazem treści. Serial, który
oczarowuje klimatem i zachwyca przemyślaną konstrukcją. Takie seriale –
pozornie zwykłe, a tak naprawdę wybitne – zdarzają się rzadko. Dlatego Olive
Kitteridge warto poznać. A nadchodzące święta i kilka wolnych dni to ku
temu doskonała okazja.
Moja
ocena: 8+/10
Jestem ciekawa, czy czytałaś książkę? A jeśli tak to co myślisz porównując ją z serialem?
OdpowiedzUsuńSerial widziałam, mówiąc szczerze spodziewałam się więcej, dla mnie to była właśnie taka obyczajówka.
Ale dalej jestem zainteresowana książką, możliwe, że to czego mi zabrakło na ekranie znalazłabym w pierwowzorze.
Nie, niestety nie czytałam, ale też jestem nią teraz zainteresowana. Ja akurat jestem serialem usatysfakcjonowana, nie miałam konkretnych oczekiwań. Życzyłabym sobie, że każda obyczajówka była tak dobra ;)
Usuńto było odkrycie i przyjemność chyba nawet większa niż Detektyw! Więcej takich seriali!
OdpowiedzUsuńTrudno w sumie porównywać Olive i Detektywa bo to dwa różne gatunki. Ale masz rację, duża przyjemność płynie z oglądania Olive. W podobnym klimacie jest podobno miniserial z bodajże 2005 roku, Empire Falls.
UsuńMiniseriale to chyba coś dla mnie :) O tym dowiedziałam się od pani, która zamawiała książkę Elizabeth Strout w języku angielskim. Polecała mi ten serial, więc jak ogarnę czas, który za szybko leci, to się skuszę.
OdpowiedzUsuńTak, miniseriale są o tyle dobre, że mają mało odcinków. Takie, które są zamknietą całością, mają jedną serię, to już w ogóle są super ;) Myślę, że Olive Ci się spodoba :)
UsuńCzytałam książkę i z tego co piszesz o serialu, wynika, że jego twórcom udało się oddać w pełni jej klimat i treść. Być może obejrzę, bo wcześniej wydawało mi się, że to nie jest powieść, którą da się zekranizować.
OdpowiedzUsuńO, to dobrze wiedzieć, że serial udał się także pod tym względem. A więc zachęcam do obejrzenia, a sama dopisuję książkę do listy "chcę przeczytać" :)
UsuńFrances McDormand to świetna, bardzo charakterystyczna aktorka, nie zagrałaby w kiepskiej produkcji;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, to fakt ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNajpierw przeczytam książkę. Dzięki ;)
OdpowiedzUsuńWitaj, interesujący serial, muszę go obejrzeć. Bardzo podoba mi się Twój blog, dlatego dodałem Cię do mojej listy blogów pod adresem firkat.pl
OdpowiedzUsuńZajrzyj jeżeli masz ochotę:)