Chciałam
być taka jak ona. Przyznaję. Będąc nastolatką, kiedy jeszcze marzyłam, żeby
mieć swój własny program muzyczny w telewizji, a potem także program filmowy,
marzyłam, żeby żyć jej życiem. Ładna, mądra i pracuje w telewizji. Na pewno ma
mnóstwo przyjaciół, chodzi na świetne imprezy, ludzie się z nią liczą, nie może
się opędzić od chłopaków. Jak ja ją lubiłam! Gdybym tylko wiedziała, co
przechodziła Małgorzata Halber, kiedy tak szczerze jej zazdrościłam fantastycznego,
jak mi się wydawało, życia! Kiedy teraz o tych jej przeżyciach czytałam, było
to naprawdę dziwne doświadczenie. Odkryć, że ten wizerunek znany mi z telewizji
nie miał wiele wspólnego z jej prawdziwym życiem. Ale zacznijmy od początku. O
Małgorzacie Halber ponownie chyba wszyscy – to znaczy raczej ci bywający na
facebooku - usłyszeliśmy za sprawą jej
profilu na instagramie, na którym zamieszcza swoje zdjęcia w ubraniach z
lumpeksu, a dokładnie z bazaru Banacha – ubraniach za kilka złotych. Ponownie,
bo odkąd Halber odeszła z Vivy, to mimo, iż wciąż można było gdzieś ją
przeczytać/zobaczyć, dla przeciętnego widza – zniknęła. A tu nagle, chyba
dzięki temu, że ktoś inny znany zalinkował jej instagram, o Małgorzacie znowu
zrobiło się głośno. Zaczęłam zatem obserwować jej profil na facebooku i dowiedziałam
się, że napisała książkę, która czeka na wydanie. Dowiedziałam się też, że jest
autorką Bohatera – którego nie znałam, ale z miejsca pokochałam, za to, że
dosłownie czyta mi w myślach. Aż w końcu pojawiły się pierwsze szczegóły
dotyczące książki – że jest o alkoholiczce, terapii, wychodzeniu z
uzależnienia. No ok., myślałam, ciekawy temat, ale to chyba nie oznacza, że
Halber sama miała takie doświadczenia? A jednak. Pojawiły się statusy na
facebooku, a potem wywiady, które jednoznacznie potwierdzały to, co – nie
wiedzieć czemu – wydawało mi się tak nieprawdopodobne. No i już wiedziałam, że
muszę tę książkę przeczytać. Bo Halber była kiedyś poniekąd moją idolką, a jej
stany emocjonalne – o których z facebooka można się dowiedzieć naprawdę
sporo - były i są mi szalenie bliskie.
fot. tygodnikpowszechny.pl |
Dlaczego
Małgorzata Halber napisała tę książkę? Odpowiedź znajdziemy w środku i brzmi
ona: żeby oswoić słowo „alkoholik”. Słowo, które jest wciąż stygmatem i oznacza
„Gorszość. Bezdomność. Smród. Przegrane życie”.
A przecież przykład autorki
(czy nawet Ilony Felicjańskiej) świadczy o tym, że nie, nie tylko tak wygląda
alkoholizm. Alkoholizm może mieć też twarz ładnej, wykształconej dziewczyny z
dobrą pracą, chłopakiem i mieszkaniem. Ale co ważniejsze, Halber wskazuje, co jest
przyczyną tego, że ktoś zaczyna pić, sięga po narkotyki czy popada w jakieś
inne uzależnienie. I robi to niezwykle dobitnie, a dla czytelnika wręcz
boleśnie. Bo według niej alkoholizm bierze się z braku:
„Bo kiedy nie dzieje
się nic, to poprzez zmianę świadomości możesz się oszukać, że coś się jednak
dzieje. Rozpacz bezruchu i nudy przestaje istnieć”.
Książka Halber uświadamia
te pozorne oczywistości, o których zapewne nikt z nas nie myśli sięgając po
kolejne piwo. Podczas lektury zaczęłam się jednak nad tym zastanawiać –
dlaczego lubię sobie wypić piwo oglądając mecz, sączyć wino oglądając serial i
czemu w kawiarni wybieram czekoladę z rumem, a nie bez. Czy naprawdę po to,
żeby coś sobie ułatwić? Czy naprawdę nie jest możliwe, że ktoś pije dla smaku?
Czy to oznacza, że jestem na prostej drodze do uzależnienia? Na te pytania po
lekturze Najgorszego człowieka na świecie jeszcze nie znam odpowiedzi. Ale wiem
już teraz, że jednak nie chciałabym być na miejscu autorki. Bo uzależnienie
odbiera trzeźwość, a co za tym idzie rozum, godność, radość z życia. Chodzi
tylko o to żeby przetrwać z dnia na dzień, od niedzieli do piątku. A w trakcie
terapii trzeba stawać na głowie, by nie zwariować, gdy dopada głód. A powroty
się zdarzają. Halber uzależniła się nie tylko od alkoholu, ale i od marihuany,
której nie waha się nazywać tak jak powinno się to robić – czyli narkotykiem. Niestety,
powszechnie panuje przekonanie, że marihuana prawdziwym narkotykiem nie jest. Po
tym, co tu przeczytacie, stwierdzicie, że raczej na pewno jest. Halber pisze o
swoich doświadczeniach – co do tego nie ma wątpliwości. Choć bohaterka jej
książki ma na imię Krystyna, wydaje się, że tylko to ją różni od autorki, bo
życiorys mają identyczny. Zastanawiające jest więc, po co to kreacja,
sprawiająca, że nie bardzo wiadomo, czy mamy do czynienia z biografią czy
powieścią. Sama autorka nie lubi pytań o to, czy Krystyna to ona, ale przecież
świadomie się na nie naraziła. I skoro szczerze mówi w wywiadach o swoim
uzależnieniu i swojej terapii, której odbiciem jest książka, nie powinna się
tym pytaniom dziwić. Nie mniej, początkowo książkę miała zamiar wydać pod
pseudonimem, co niejako uzasadniałoby postać Krystyny – o której mówi, że jest
hołdem dla linii kobiecej w jej rodzinie. Wróćmy jednak do sedna. Gdybym
chciała zacytować Wam jeszcze jakieś fragmenty książki, musiałabym zacytować
Wam ją od pierwszej do ostatniej strony. Bo od pierwszej do ostatniej strony to
są objawienia, szczera, bolesna prawda. Zero owijania w bawełnę, w czym przede
wszystkim pomaga język. Wiarygodność tej i tak niezwykle prawdziwej historii
podnosi styl, jakim posługuje się autorka. Może powinnam zacząć od tego, że
Najgorszy człowiek na świecie przypomina coś na kształt pamiętnika – nietrudno
o skojarzenia, że mógłby to być przedruk prawdziwego pamiętnika autorki. Pamiętnik
jak to pamiętnik – pisany jest w pierwszej osobie, językiem potocznym i
bezpośrednim. Książka Halber też taka jest. Autorka posługuje się językiem,
jakim mówimy na co dzień, językiem żywym, nie pozbawionym przekleństw, z
elementami slangu. Potok jej myśli jest wartki, czego efektem długie zdania z
masą przecinków, zdania które uwielbiam, bo najpełniej oddają emocje, uczucia i
obserwacje, którymi Halber się z nami dzieli. A trzeba przyznać, że obserwatorką
jest uważną i bardzo spostrzegawczą. Bo jej książka tak naprawdę wykracza
daleko poza problem alkoholizmu. To, że Najgorszy człowiek na świecie spotkał
się z tak pozytywnym odbiorem czytelników – a że tak jest, to już wiemy choćby
po komentarzach na Facebooku – to zasługa tego, że to w dużej mierze po prostu książka
o nieradzeniu sobie w życiu. O poczuciu beznadziejności, które ma w sobie wielu
z nas (może każdy?). O tym, że często czujemy, że robimy za mało, marnujemy
czas, zamiast się rozwijać, mamy w sobie niemoc, przekonanie że musimy się
bardziej starać, stawiać sobie poprzeczki, dążyć do czegoś…I wstydzimy się.
„KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY. ŻE NIE JEST ŁADNY. ŻE ZA MAŁO WIE. I ŻE
NIEWYSTARCZAJĄCO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU. KAŻDY”.
Jest tego strasznie dużo i
to jest w nas – a Małgorzata Halber ma odwagę powiedzieć: to jest ok.
„Ponieważ
tak jest właśnie. Ponieważ oprócz chwil idealnych i doskonałych, których jest
naprawdę mało, życie składa się z wtorków, czwartków i godziny trzynastej”.
źródło: https://www.facebook.com/bohater |
Ta
książka była potrzebna. Mnie, chociaż nie jestem alkoholiczką ani narkomanką, i
setkom, a może tysiącom innych uzależnionych czy też nie, ludzi, którzy nie
czują się ze sobą i swoim życiem okej. To było potrzebne, żeby ktoś powiedział,
że to żaden wstyd. Że nie tylko ty i ja tak mamy. Zrobiła to pani z telewizji
(wiem, że Małgorzata Halber nie lubi tego określenia, więc z góry przepraszam),
która wie o czym pisze, a nie pani psycholog, która może tylko teoretyzować.
Fajne w tej książce jest to, że ona do niczego nie aspiruje, nie jest
poradnikiem, nie ma motywować. Ale to robi. Bo jest najprawdziwszym zwierzeniem
i pokazuje wszystko, dosłownie wszystkie odcienie alkoholizmu i terapii. Jednocześnie
jest to książka, od której nie można się oderwać. Małgorzata Halber otwarcie
mówi o tym, że chce zostać pisarką i że w tej dziedzinie chciałaby się
spełniać. Pisze już zresztą drugą książkę. Po lekturze Najgorszego człowieka na
świecie niestety dość trudno jest mi stwierdzić, czy Halber jest dobrą pisarką.
Z jednej strony jest, bo nawet najciekawsze przeżycia i refleksje trzeba umieć
ubrać w słowa i umiejętnie przekazać, tak żebyśmy czytając nie mogli się
oderwać. To się udało. Z drugiej strony, jest tu trochę zbędnych powtórzeń, a
narracja jest czasem chaotyczna, można stracić momentami orientację w czasie,
gdyż autorce zdarza się skakać po chronologii wydarzeń. Ale w gruncie rzeczy to
tylko niuanse, drobnostki, które nie zmieniają faktu, że jest to jedna z
najbardziej wartościowych książek jakie przeczytałam w ostatnich LATACH. Tak,
nie tygodniach, nie miesiącach, ale latach. Debiut bardzo udany, debiut który
mnie nie zawiódł. Plus także za to, że Halber konsekwentnie promuje swoją
książkę tylko w wybranych mediach. Nie zobaczycie jej w telewizji śniadaniowej,
nie przeczytanie wywiadu w Gali. Halber nie stanie się nagle kolejną
celebrytką, która będzie wyskakiwać nam z lodówki. Jestem o to spokojna. I czekam
na kolejną jej książkę, mając nadzieję, że z czystą fikcją poradzi sobie równie
dobrze.
Moja ocena: poza oceną
P.S. Wyszperałam taki oto ciekawy felieton Halber, "felieton bezalkoholowy", w którym otwarcie przyznaje się ona do swojej kilkuletniej abstynencji i uderzyło mnie, że wówczas na nikim nie zrobiło to wrażenia. Potrzebna była do tego ta książka.
Przecudowna recenzja... Ja akurat jestem w połowie tej książki i moje wrażenia nie są aż tak pozytywne jak Twoje, jednak niemniej jest to dobre studium uzależnienia.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Chętnie zapoznam się z Twoją opinią po lekturze.
UsuńJa o tej książce dowiedziała się od mamy :) Bardzo ją zaciekawił ta książka, więc kupiłam dla niej egzemplarz. Po Twojej rewelacyjnej recenzji na pewno ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Pisałam tę recenzję bardzo od serca. Polecam Ci książkę, a nuż Ci się spodoba. I jestem ciekawa czy spodoba się Twojej mamie.
UsuńDało się odczuć to pisanie od serca. Też mnie ciekawi, czy mojej mamie spodoba się książka. Dam znać, jak ją przeczyta ;)
Usuń