26.10.2014

Kącik polskiego filmu: Miasto 44 (reż. J. Komasa, 2014)/ Służby specjalne (reż. P. Vega, 2014)

Chyba już nigdy nie uda mi się recenzować filmów obejrzanych w kinie na bieżąco. Pisząc więc dziś o dwóch polskich filmach, które ostatnio święciły triumfy w kinach, zdaję sobie sprawę, że raczej nikogo już nie zachęcę do pójścia na dany film, a wpis raczej będzie jedynie wyrazem mojej opinii. Nie do końca o to chodzi w blogach, ale mea culpa. Wszyscy blogerzy zabrali już głos, dorzucę więc jedynie swoje trzy grosze. A kto przegapił w kinie, może się skusi na DVD. Warto, bo obydwa filmy to produkcje, których jako Polacy nie musimy się wstydzić.

Miasto 44 



Kto nie słyszał o tym filmie? Mówiło się o nim od roku, a może nawet dłużej. Projekt życia (trzydziestoletniego zaledwie) Jana Komasy w końcu ujrzał we wrześniu światło dzienne. Widownia w większości zachwycona, krytycy także. Ogromny sukces kasowy? Czy zasłużony? Mnie jak zwykle trudno zadowolić. Niby uważam, że Miasto 44 to film bardzo dobry, ale po obejrzeniu zwiastunów i przeczytaniu dziesiątek tekstów na jego temat, nie jestem w pełni usatysfakcjonowana. Trudno powiedzieć, czego brakuje, więc może po prostu to ja się czepiam. W każdym razie Miasto 44 uważam za film ogromnie udany, choć nie potrafię się pozbyć myśli, że cały proces jego powstawania obliczony był na to, by jak najwięcej zarobić. To dlatego jest taki widowiskowy, nowoczesny i przełomowy (dla polskiego kina). By przyciągnąć do kin jak najwięcej osób. Tak, doszukuję się złych intencji, których twórcy prawdopodobnie nie mieli. Bo wyszedł im film poruszający i godnie upamiętniający powstańców, a to chyba jednak najważniejsze.


Widowiskowość Miasta 44 to jego spory wyróżnik na tle polskich produkcji. Do tej pory widowiskowe, nakręcone z rozmachem, mieliśmy tylko ekranizacje lektur, które nie były jednak filmami udanymi (w większości). W kinie amerykańskim filmy o wojnie zawsze kręcone są „na bogato”, z licznymi efektami specjalnymi i dużą ilością statystów. Doczekaliśmy się takiego filmu na naszym podwórku. Mało tego – Jan Komasa tę widowiskowość zbudował za pomocą elementów popkultury. Pojawia się u niego slow motion, w tle leci dubstep, a w jednej ze scen otrzymujemy złudzenie komputerowej gry. Kule z pistoletów zataczają kształt serca, a ludzie idący kanałami przybierają wygląd zombie. Wrażenie robi dosłowny deszcz krwi, niczym z horroru. Reżyser uznał, że do współczesnego widza trzeba przemawiać językiem popkultury i miał rację – nie zapominajmy, że gros osób, które zobaczyły ten film to nastolatki, których trudno dziś zainteresować. Oczywiście nie każdy kupi ten popkulturalny sznyt Miasta 44, przez który cały film ociera się o kicz. Ten kicz to jednak narzędzie do odmitologizowania wojny jako czegoś świętego i nienaruszalnego. Miasto 44 udowadnia, że o wojnie nie trzeba mówić stereotypowo i grzecznie. Można mówić odważnie i śmiało, a przy tym zachować szacunek dla tych, którzy walczyli. Bo to właśnie oni – zwykli ludzie, którzy zaangażowali się w postanie – są bohaterami Miasta. Wątkiem przewodnim jest miłosny trójkąt bohaterów, co czyni film poniekąd wzruszającym melodramatem. Komasa pokazuje to co już wiemy chociażby z Czasu honoru: wojna wojną, ale młodzi ludzie chcieli kochać, marzyć i bawić się. Bohaterowie Komasy chcą walczyć o wolność, kompletnie nie spodziewając się tego, co nastąpi. Sądzą, że w 2-3 dni będzie po powstaniu, są pełni zapału i radości i tę atmosferę doskonale udało się Komasie uchwycić. Przejście od hiper entuzjazmu do brutalnego zderzenia z prawdziwym piekłem jest wstrząsające tak dla widza, jak i dla samych bohaterów. Uświadamia jednocześnie, że my dziś także nie bylibyśmy wcale lepiej przygotowani do walki.


To na co jeszcze warto zwrócić uwagę w filmie Komasy to mitologizowanie miłości, do czego właśnie wykorzystuje on takie narzędzia jak muzyka czy zwolnione tempo obrazu. Za pomocą tych środków idealnie udało mu się oddać wszelkie emocje związane z zakochaniem – gwałtowne i piękne. Trafnie pokazuje jak zachowuje, ale przede wszystkim, jak czuje się człowiek zakochany. Jego film tym samym po raz kolejny przypomina, że wojna nie sprawiła, że ludzie przestali się zajmować tak przyziemnymi rzeczami jak miłość. Zresztą, co tu dużo mówić – hasłem promocyjnym (baaardzo chwytliwym) było przecież "Miłość w czasach apokalipsy".


Aktorsko film może jakoś szczególnie nie zachwyca, ale o niektórych nazwiskach koniecznie trzeba wspomnieć. Dobre są zwłaszcza panie – młodziutka Zofia Wichłacz, na której barkach ciąży właściwie cały film, bo to ona staje się najbliższą widzowi bohaterką. I daje radę – jest wiarygodna w przekazywaniu wszelkich emocji. W ogóle od młodych aktorów, których nie brakuje na ekranie bije duża autentyczność, luz i naturalizm. Bardzo fajnie wypada Anna Próchniak w roli swego rodzaju famme fatale. Średnio przekonał mnie jedynie odtwórca głównej roli męskiej – Józef Pawłowski był jak najbardziej ok., ale niestety dziewczyny go przyćmiły. A trzeba jeszcze wspomnieć o Monice Kwiatkowskiej grającej jego matkę. Ta niedoceniana aktorka bardzo zapadnie Wam w pamięć po tym filmie, jestem tego pewna.

Ok., czy wobec tego film ma same plusy? Na pewno nie. Niektóre sceny czy też sama konstrukcja bohaterów są dla mnie mało wiarygodne (np. cała relacja Stefana z matką i bratem) i trochę to rzutuje na całość. Na pewno ludzie kiedyś wcale nie byli tak idealni jak przedstawia ich Komasa. Nie mniej jednak wiele rekompensuje zakończenie – niedosłownie, nie wprost (proponuję dobrze się przyjrzeć ostatniemu ujęciu) i bez happy endu.

Podsumowując, Miasto 44 to film, który trzeba obejrzeć – nie tyle ze względu na tematykę, co na samą jego jakość. Uważam, że generalnie polskim filmom coraz częściej nic nie brakuje w porównaniu z zagranicznym kinem, jednak Miasto 44 jest światową półką jeśli chodzi o superprodukcje (nie bójmy się tak nazwać tego filmu). Co prawda Komasa uczynił z wojny dzieło sztuki, ale to tym bardziej przemawia za tym, że jego dzieło życia (póki co) warto zobaczyć.

Moja ocena: 8+/10


Służby specjalne 


Mieliśmy film o zdarzeniach sprzed 70 lat, a teraz dla odmiany film o wydarzeniach jak najbardziej współczesnych. Do Służby specjalnych Patryka Vegi nie mam w zasadzie większych zastrzeżeń. Mój problem z tym filmem polega na tym, że jest on – niemal w całości – jedną wielką teorią spiskową, do której nie potrafię się ustosunkować. Ta aktualność tematu sprawia, że trochę trudno odbierać ten film jako film fabularny. Ma się wrażenie obcowania raczej z jakimś paradokumentem. To z jednej strony plus – Vedze udało się stworzyć coś czego do tej pory w polskim kinie nie było. Zupełnie wyjątkowy sposób narracji, przedstawienie postaci, podział na części, no i oczywiście plansze i stopklatki. Kto widział już jakieś filmy Vegi skojarzy, że reżyser ten lubi bawić się w ten sposób. Co jak co, ale można śmiało powiedzieć że Vega ma swój styl. Można go lubić lub nie, ale dzięki niemu jego film faktycznie jest „jakiś”. Reżysera należałoby przede wszystkim pochwalić za odwagę. Podjęcie się tak delikatnej, politycznej tematyki było dużym ryzykiem. Analogii do medialnych wydarzeń takich jak śmierć posłanki Barbary Blidy czy samobójstwo Andrzeja Leppera nie brakuje. Podobnie jest z podobieństwem wizualnym niektórych bohaterów filmu do prawdziwych postaci. Choć oczywiście Vega odcina się od wszystkiego ładnym sformułowaniem, że wszelkie podobieństwo jest przypadkowe. Jednocześnie nie kryje, że przez dwa lata gromadził materiał do filmu kontaktując się z byłymi pracownikami służb specjalnych, którzy stali się pierwowzorami trójki głównych bohaterów. A jeśli o bohaterach mowa, film zbudowany jest na mocnej aktorskiej podbudowie. Olga Bołądź, Wojciech Zieliński, a przede wszystkim kradnący show Janusz Chabior dali z siebie wszystko i zbudowali naprawdę wiarygodne postaci. Vega swoich bohaterów przedstawił na dwóch płaszczyznach – jako bezwzględne maszyny do zabijania i jako zwykłych ludzi, którymi w głębi duszy są. To dlatego jeden z bohaterów zmaga się z rakiem i kwestią wiary w Boga, inny jest na etapie adopcji dziecka, a podporucznik Białko ma kilka scen, które przedstawiają ją jako zwykłą dziewczynę potrzebującą czułości.


Choć film utrzymany jest w ciekawej konwencji, o czym już wspomniałam, momentami trudno się na nim skupić i można się pogubić w gąszczu slangowego słownictwa towarzyszącego szybkiej akcji. Widz od razu wrzucany jest na głęboką wodę, w samo centrum wydarzeń, a ponieważ wiele rzeczy nie jest powiedzianych wprost, wcale nie jest to film łatwy w odbiorze. Dodać oczywiście trzeba, że nie brakuje tu epatowania przemocą, a z ekranu lecą całe wiązanki przekleństw, co film ogromnie uwiarygodnia, ale może się nie podobać co bardziej wrażliwym widzom.


Dobre zakończenie (niekonieczne pozytywne) potrafi czasem uratować film. Służb specjalnych zakończenie nie musiało ratować, film broni się sam przez cały czas trwania, ale zakończenie zwieńczyło film w godny sposób, dowalając widzowi mocno na sam koniec. I tak wrażenia po seansie mam bardzo dobre, choć zdaję sobie sprawę, że nie jest sztuką zbudować wciągający film wokół teorii spiskowych i wywołać nim poruszenie. O wiele trudniej jest wywołać emocje filmem skromnym i kameralnym (co udowodnili ostatnio choćby twórcy Idy). Nie mniej jednak Służby… to produkcja, którą polecam i sądzę, że nie będziecie nią rozczarowani. Otwiera oczy, daje do myślenia, a przy tym porusza tak czysto emocjonalnie.

Moja ocena: 8/10


8 komentarzy:

  1. Nie bardzo rozumiem tych zachwytów nad "Służbami..". Niewiele rzeczy jest godnych uwagi w tym filmie. Bardziej mamy marketingowe podkręcanie wartości przez samo odnoszenie się do różnych teorii spisku i likwidacji WSI. Mnie samo pokazanie, że tak mogło być nie wystarcza, zabrakło jak na film sensacyjno-szpiegowski mimo wszystko - Napięcia! Suspensu! Przecież te historie poboczne(adopcja, rak, nawrócenie) są oprócz Bołądź mocno standardowe. I olano kompletnie wątek szefostwa, kto nimi kierował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie, ja czułam napięcie, choć fakt - w filmie nie ma jednej przewodniej intrygi. Bardziej się czeka na jakieś kolejne sprawy znane z tv. Wątek szefostwa nie został chyba tak do końca olany, bo zostało pokazane, że tak naprawdę oni nie wiedzą kto nimi kierował.

      Usuń
  2. Ja filmu nie przegapiłam, ale nie byłam na nim szczególnie ze względów finansowych. Jednak chętnie obejrzę tę produkcję, kiedy wyjdzie na DVD. Co do "Służb specjalnych" - bardzo, bardzo mnie intrygują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też selektywnie wybieram to na co idę do kina. Chciałoby się na wiele, ale zbankrutowałabym ;) Ostatnio jednak mogę sobie pozwolić na więcej, więc szaleję ;)

      Usuń
  3. Nie trzeba zachęcam do samego pójścia do kina, ale wgl do obejrzenia, jak już pojawi się w internetach, mimo że ja już zachęcona byłam, to mi to uczucie tylko pogłębiłaś i bardzo, bardzo chcę zobaczyć ten film, mówię o Miasto 44 :D
    Drugi tytuł nie do końca do mnie przemawia, ale jest kilka intrygujących rzeczy, więc może się jeszcze nad nim zastanowię :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje mi się cieszyć, że Cię zachęciłam ;)

      Usuń
  4. byłem na Miasto 44 i moja ocena to raczej 5 lub 6... tanie chwyty mające przyciągnąć ludzi do kina... potencjał był, ale moim zdaniem trochę przesadzili

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo chcę obejrzeć służby specjalne, natomiast miasto 44 nie zachęca mnie ani trochę

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...