Trudno
jest pisać o Orange is the New Black, bo pisać można mnóstwo, a mam
wrażenie, że i tak nie wyczerpie się tematu. Ja dość długo zabierałam się do
tego serialu, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się jednak dobrą decyzją –
nie musiałam czekać na drugi sezon, tylko obejrzałam dwa hurtem, no i czekanie
na kolejny sezon też się skróciło. A muszę przyznać, że bardzo mi już brakuje OITNB,
bo w trakcie oglądania choć jeden odcinek dziennie to była norma. Ten serial ma
wszystko, czego oczekuję od serialu – wciągającą fabułę, wyraziste postaci i to
takie, z którymi można się zżyć, jest zabawny, ale i smutny jednocześnie, a
przy tym świetnie zmontowany i zagrany. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że w
książce Dziewczyny z Danbury Piper Kerman tkwi taki potencjał. Książkę czytałam, a nawet
recenzowałam i podobała mi się, owszem, ale nie sądziłam, że można z tego
nakręcić tak dobry serial. Ale oczywiście trzeba przyznać, że produkcja
Netflixu jest tylko na motywach powieści, sporo zmienia i dodaje. Jednak nie ma
to absolutnie znaczenia. Serial jest po prostu lepszy od książki, co rzadko się
zdarza.
Dla
porządku na wstępie powinnam może napisać, że twórczynią serialu jest Jenji Kohan, która stoi też za Trawką,
której co prawda nie oglądałam, ale która cieszyła się dużą popularnością i
sympatią krytyków. Widać doskonale, że Kohan są po prostu bliskie tematy
związane z kobietami, zatem warto przyglądać się jej twórczości dalej. Orange…
to serial silnie sfeminizowany, jednak nie brakuje w nim mężczyzn, a wymowa
wcale nie jest szczególnie feministyczna. Chodzi tylko o to, że jest to serial,
który doskonale opisuje kobiety. Jest to możliwe, bo na ekranie przewija się
cała gama postaci ogromnie różnorodnych, są kobiety młode, starsze i w średnim
wieku, reprezentujące różne światopoglądy, różne religie, mające różne kolory
skóry. Są mniejszości etniczne, jest zakonnica czy też transseksualista. W tym
swoistym tyglu ścierają się więc charaktery, dochodzi do konfliktów, iskrzy.
Taka różnorodność bohaterek daje scenarzystom ogromne możliwości jeśli chodzi o
prowadzenie fabuły.
Główną
bohaterką serialu jest trzydziestokilkuletnia Piper – biała przedstawicielka
klasy średniej, zadbana, przyzwyczajona do wygód, prowadząca własny biznes,
mająca narzeczonego. Do więzienia na kilkumiesięczny pobyt trafia ze względu na
przestępstwo, którego dopuściła się 7 lat wcześniej – niefortunny przemyt narkotyków.
Piper jest początkowo wystraszona, zupełnie nie wie, jak się odnaleźć w nowych
warunkach, ale szybko zaczyna przyswajać więzienne reguły. OITNB świetnie pokazuje
właśnie te początki w więzieniu, ale trzeba po pierwsze przyznać, że nie
wszędzie znalazłyby się tak miłe więźniarki, które powitają cię całym
niezbędnym wyposażeniem, a po drugie – Piper trafia do więzienia o łagodnym
rygorze.
Niemal
każdy odcinek serialu zawiera retrospekcje, dzięki którym dowiadujemy się w
jaki sposób kolejne bohaterki trafiły do zakładu. Początkowo wydaje się, że
produkcja skupi się na kilku głównych postaciach, jednak szybko poznajemy losy
także postaci drugoplanowych. Można powiedzieć, że jest tu wiele bohaterek
pierwszoplanowych i wiele drugoplanowych. O żadnej się nie zapomina, do każdej
się wraca. Oprócz ich więziennej codzienności, śledzimy też losy narzeczonego
głównej bohaterki, Larry'ego. Do wątku Piper przypisana jest też jej
przyjaciółka, potem pojawi się też brat. No i jest Alex – dziewczyna, za sprawą
której wymiar sprawiedliwości upomniał się o Piper. Jako byłe partnerki, Alex i
Piper wciąż coś do siebie czują. Ich relacja stanie się z czasem jednym z
ważniejszych wątków serialu. Z czasem kamera coraz bardziej zaczyna się
interesować także więziennymi strażnikami i naczelnikami, co jest bardzo
ciekawym, udanym pomysłem urozmaicającym fabułę.
Pokuszę
się o krótki przegląd najciekawszych według mnie bohaterek serialu. Z pewnością
będą to:
Piper (Taylor Schilling)
Tak, Piper na początku bardzo irytuje, ale to się zmienia.
Z odcinka na odcinek poznajemy ją od innej strony, okazuje się być egoistką,
ale nie szkodzącą innym. Wręcz przeciwnie. Na jej przykładzie możemy
obserwować, jak więzienie zmienia ludzi. Nie wie czego chce, jest zagubiona,
ale mimowolnie się jej współczuje.
Alex (Laura Prepon)
Zabawna, inteligentna, seksowna. No i ten głos. Ma ciekawą
historię, jest intrygującą postacią – choć pewnie nie chcielibyśmy się z nią
przyjaźnić, a jej wypowiedzi są zawsze mega błyskotliwe.
Taystee (Daniele Brooks)
Urocza Murzynka z dużym poczuciem humoru. W ogóle trzeba
zauważyć, że serial w bardzo ciekawy sposób opisuje, klasyfikuje czy też może
stereotypizuje czarnoskórych i Latynosów. Czarnoskóre więźniarki są żywiołowe,
mają trochę głupie żarty i posługują się charakterystycznymi gestami. Latynoski
są trochę bardziej spokojne i zrzędliwe, ale również mają charakterek i trudno
je przegadać. A sama Taystee jest trochę jak duże dziecko – zawsze pozytywnie
nastwiona, dostrzegająca dobre strony, ale przy tym wcale nie głupia.
Nicky (Natasha Lyonne)
Dobry człowiek ze słabościami (do narkotyków, niestety).
Nicky to jedna z najbardziej barwnych postaci. Na razie raczej mało
eksploatowana – w dużej mierze jej obecność to rozmowy z innymi, niekoniecznie
o niej samej. Ma zabawne teksty, cięte riposty, jest dość szalona, a przy tym
dobra dla innych.
Sophia (Laverne Cox)
Czarnoskóra transseksualistka. Ma fajną historię i pozwala nam
przyjrzeć się z bliska ludziom takim jak ona – którzy sami wybrali sobie płeć.
Jako fryzjerka jest powierniczką zmartwień i doradczynią, która wie, że nowa
fryzura może zdziałać dla samopoczucia kobiety cuda.
Oczywiście,
mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, bo OITNB to same ciekawe
postaci. Także męskie. Mężczyźni głownie przedstawieni są jednak jako słabi i
popełniający mnóstwo drobnych i większych grzeszków. Trudno z nimi
sympatyzować, ale nie są to postaci skrajnie negatywne. Raczej pokazane dość
stereotypowo. Podobnie zresztą jest z bohaterkami – wiadomo: jak czarna, to
złodziejka pochodząca z ghetta; jak imigrantka to bawiąca się w przemyt itd. Mi
to jednak nie przeszkadza, bo przecież nie ma się co oszukiwać – te stereotypy
są stereotypami nie bez powodu i faktycznie w większości przypadków tak to
jest, że konkretne środowisko kształtuje konkretne postawy.
Więcej
kreatywności jest w twórcach serialu jeśli chodzi o poszczególne wątki
więzienne i zakończenia sezonów. Te są naprawdę emocjonujące. Wszystko to
jednak poszłoby na nic, gdyby nie obsada – nagrodzona zbiorowo w tym roku
nagrodą Emmy. Nie zagłębiałam się w to, ile z aktorek to debiutantki, jednak
wygląda to tak, jakby część z nich była naturszczykami – zwłaszcza Murzynki i
Latynoski, które są mega wiarygodne w swoich rolach. Poziom aktorski serialu
jest naprawdę równy, co niezwykle rzadko się zdarza.
Cóż,
nic dodać, nic ująć – Orange Is The New Black po prostu trzeba obejrzeć. Uwierzcie
mi, że nie pożałujecie. Nie wyobrażam sobie, żeby komuś ten serial nie przypadł
do gustu.
Moja ocena: 9/10
dzięki za ten wpis, akurat nie mam co oglądać, więc prawdopodobnie przetestuję tę możliwość :)
OdpowiedzUsuń