Kamieniom na szaniec wiele osób wystawiło ocenę na długo przed oficjalną
premierą. Paradoksalnie wyszło to filmowi na plus – rozgłos sprawił, że na
ekranizacji lektury (przyznajcie, że ta zbitka słowna nie kojarzy się
nadzwyczaj dobrze) w weekend w moim kinie pojawiły się prawdziwe tłumy. Przed
premierą z ust krytyków, a przede wszystkim środowisk prawicowych i harcerskich,
padały m.in. takie zarzuty:
-
że film jest antyharcerski, antyakowski i nie jest wierny ideałom harcerstwa
-
że bohaterowie są wymuskani, za ładni (rozumiem, że w tamtych czasach nie było
przystojnych mężczyzn?), mają pustkę w głowie, brak im charyzmy
-
że w filmie jest dużo zbędnej erotyki
Mój
ulubiony zarzut to jednak ten o hipsterskim wyglądzie bohaterów. Bo czy to
przypadkiem nie hipsterzy wyglądają jakby wrócili właśnie z przeszłości? Czy to
wina tamtych chłopaków, bohaterów filmu, że ich wizerunek kojarzy się dziś z
celową stylizacją? Czasem warto pomyśleć, zanim się coś napisze, niestety wielu
krytyków tego nie praktykuje.
Wszystkie
powyższe argumenty reżyser filmu, Robert Gliński, zbija, co chwilę pisząc
kolejne listy i oświadczenia. Mówi w nich, że kręcąc film oparł się o liczne
dokumenty i archiwa, a więc wszystkie postawy bohaterów są umotywowane i
udokumentowane. Co więcej, reżyser uważa, że jego film powinna oglądać
dzisiejsza młodzież. I o ile mam mieszane uczucia co do wdawania się reżysera w
dyskusje z krytykami i odbiorcami filmu, o tyle pod słowami Glińskiego się podpisuję.
Mało się u nas robi filmów dla młodzieży, ale ten ratuje nasz honor. Akcja Kamieni na szaniec jest dynamiczna, a
obraz uzupełnia doskonale komponująca się z nim muzyka, początkowo rockowa
(która, jak się domyślam, także nie podoba się harcerzom), natomiast
bohaterowie są po prostu ludźmi – ludźmi z krwi i kości, a nie pomnikowymi,
nieskazitelnymi herosami. Takich nie ma, o czym zdaje się nam przypominać
Gliński, nieco w kontrze do tego, co przekazywał Kamiński w swojej, pisanej ku
pokrzepieniu serc, wręcz propagandowej książce. Warto w tym miejscu dodać też,
że reżyser biorąc na warsztat jakąkolwiek książkę nie jest zobligowany jej
rekonstruować na ekranie. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, czy
bohaterowie filmu są tacy sami, jak bohaterowie książki, niech pomyśli o tym,
że reżyser zrobił co konieczne: przystosował treść do współczesnych realiów, by
dotrzeć tym samym do umysłów dzisiejszych nastolatków. Czy cnotliwi i skromni
bohaterowie byliby dla młodych ludzi przekonujący? Wątpię. A czy tacy byli Zośka, Alek i Rudy? Też wątpię.
Zwłaszcza, że Tadeusz Zawadzki, a więc Zośka, po przeczytaniu maszynopisu
powieści Kamińskiego sam miał zastrzeżenia do konstrukcji postaci. Do mnie więc
odbrązowienie bohaterów jak najbardziej przemawia. Są oni młodymi ludźmi,
którzy, pomimo wojny, chcą kochać, bawić się, cieszyć, śmiać, chcą żyć. Oni nie
zaprzeczają harcerskim ideałom – chyba, że przyjaźń, patriotyzm i poświęcenie
to nie są ideały godne naśladowania. Co się jednak nie podoba krytykom filmu to
to, że Gliński przedstawia harcerzy jako niewyszkolonych amatorów - którymi
przecież byli. Ich działaniami kierowały namiętności, porywy serca, one może nie
były do końca przemyślane, ale były szczere, wypływające z potrzeby ducha. Może
na ekranie brakuje bohaterom umiejętności czy dyscypliny, ale nie brakuje woli
walki.
Młodym
aktorom wcielającym się w role Zośki (Marcel Sabat) i Rudego (Tomasz Ziętek) udało
się stworzyć przekonujące, charyzmatyczne postaci. Świetnym posunięciem był
wybór do tych ról debiutantów, chłopaków wolnych od wszelkich łatek, których
twarzy nie kojarzymy z mniej lub bardziej głupich seriali. Na tle młodych
debiutantów dosyć bezbarwnie wypadli natomiast uznani aktorzy. Najbardziej w
pamięć zapada chyba Danuta Stenka. Podobnie jednak jak wszyscy pozostali –
Żmijewski, Łukaszewicz, Globisz czy Chyra – Stenka nie ma wiele do grania,
trudno więc mówić w tym wypadku o ocenie. Skoro przy bohaterach jesteśmy, jest
tylko jedno ale - Alek. W filmie niemal
kompletnie wykluczono postać Alka (Kamil Szeptycki). Książka nie zajmuje się
nim w takim stopniu jak Zośką i Rudym, ale jednak jest to postać widoczna,
jedna z trzech głównych. Przyznać się muszę bez bicia, że, niestety, do chwili
obecnej nie wiem, który z bohaterów pokazywanych na ekranie to był Alek. Co
chyba najlepiej świadczy o tym, że Alek został po prostu całkowicie usunięty w
cień. I dziwi mnie, że to właśnie ten fakt nie przeszkadza krytykom filmu
Glińskiego, bo względem książki to chyba największa rozbieżność.
Kamienie… ogląda się w maksymalnym skupieniu wywołanym przez
chwytające za gardło sceny, których w filmie nie brakuje. Tomasz Raczek w
swojej druzgocącej recenzji napisał, że powstały one z wyrachowania, bowiem
Gliński miał zamiar jedynie „dowalić emocjonalnie widzom”, zwłaszcza w scenie
przesłuchania Rudego. Argument ten jest dla mnie nie do zrozumienia, jak bowiem
inaczej uzmysłowić widzom piekło wojny i bohaterstwo Rudego, jeśli nie właśnie
przez sceny tortur? Brawa dla Tomasza Ziętka, który znakomicie udźwignął ich ciężar
i wypadł bardzo wiarygodnie wzbudzając w widzu niewymuszoną empatię.
Dawno
nie mieliśmy w polskim kinie tak dobrego filmu wojennego, zresztą nie powstaje
ich wiele z uwagi na wymagający budżet. Budżet Kamieni… też z pewnością nie był duży, co przekłada się na
oszczędność w scenach akcji, ta z kolei wcale nie odbija się na jakości filmu.
Gliński pokazał to, co pokazują też twórcy Czasu
Honoru: że można atrakcyjnie, mądrze i ciekawie mówić o wojnie bez
emanowania scenami akcji. Ponadto, reżyser z Kamieni na szaniec Kamińskiego wyciągnął ich esencję, uwypuklając
detale, które trafią do pokolenia współczesnych nastolatków. W żadnym miejscu
jednak nie przeszarżował. Sceny nagości (bo na pewno nie są to sceny
erotyczne), które tak bardzo niektórych uwierają, nie powinny być powodem
żadnego zgorszenia. Zostały przedstawione ze smakiem, a nie służą niczemu
innemu jak pokazaniu, że ci waleczni chłopcy byli zwyczajni jak każdy z nas. Nie
ma się więc co oburzać, że Zośka uprawia seks tuż po śmierci Rudego. On nie
lekceważy w ten sposób przyjaciela, on szuka ujścia dla swojego smutku.
Pokazanie relacji bohaterów z dziewczynami osadza ich losy w jeszcze bardziej
dramatycznym kontekście, który trafnie przemówi do każdego młodego człowieka. A
jestem przekonana, że właśnie młodzi ludzie będą stanowić co najmniej połowę
widzów Kamieni…Ale film „kupią” też
wszyscy z otwartymi umysłami, ludzie nie zamykający swego świata w archaicznych
schematach. Pozostałym współczuję. Wszystkim jednak polecam.
Nie miałam jeszcze okazji przeczytać żadnej opinii, choć od paru dni mówię sobie: "zajrzyj na filmweb i zobacz, co piszą". Cieszę się zatem, że pierwsza recenzja filmu, który bardzo chcę obejrzeć jest tak rzeczowa. I przy okazji - przychylna. Choć zaskoczyło mnie to zdegradowanie roli jednego z głównych bohaterów do niewidocznego epizodu - mimo wszystko jest on w książce widoczny i istotny.
OdpowiedzUsuńZastanawiają mnie te argumenty, o których wspominasz - że seks, że ładni chłopcy, że hipsterskie klimaty. Zaczynam mieć wrażenie, że takie sądy wygłaszają ci, którzy książki nie znają i nie potrafią wskazać jakichś konkretnych rozbieżności, więc czepiają się dla zasady.
Uwielbiam tę lekturę i cieszę się, że nareszcie ją zekranizowano. Zasługiwała na to od dawna!
No to ciekawa jestem jak Ty odbierzesz film. Bo przyznam, że ja książkę czytałam dawno, czyli w szkole, a i nie zyskała ona wtedy mojej jakiejś szczególnej sympatii, bo wówczas takie historie wojenne mnie po prostu nudziły. Odbierałam ją jako książkę dla chłopaków ;) Nawet nie sądziłam, że tkwi w niej taki potencjał filmowy!
Usuń