Świat
czekał na Wielkiego Gatsby’ego, jak zawsze, gdy rzecz dotyczy wybitnej
powieści, która w dodatku już kiedyś została zekranizowana. Gdy potem
oczekiwanie podsycają spektakularne trailery i co rusz wypuszczane do sieci
fragmenty ścieżki dźwiękowej, spodziewamy się czegoś wielkiego i wyjątkowego,
co będzie prawdziwą filmową ucztą. Niestety, takie filmy mają to do siebie, że
okazują się być rozczarowaniem. Wielki Gatsby też nie jest tak wielkim
filmem, jak miał być (miał w naszej wyobraźni). Jednak o rozczarowaniu nie ma
mowy – bo Baz Luhrmann dał nam to, czego mogliśmy się po nim spodziewać, mając
w pamięci jego Romeo i Julię czy Moulin Rouge, czyli oszałamiające wizualnie
widowisko, w którym narzędziami do opowiedzenia historii są nie tyle aktorzy, co
dekoracje, kostiumy i efekty specjalne.
Wielki
Gatsby Scotta F. Fitzgeralda to powieść uznawana za jedną z najważniejszych w
amerykańskiej literaturze. Wielki Kryzys (lata 20 XX wieku), Nowy Jork,
american dream, mieć czy być – hasła klucze, po których można zrozumieć, skąd
wziął się jej kultowy status. Książka zaiste jest doskonała i to nie tylko dla
czytelnika amerykańskiego. Powieść Fitzgeralda nie napawa optymizmem,
dekonstruując mity i rozwiewając złudzenia o prawdziwości jakichkolwiek uczuć.
Historia Jaya Gatsby’ego, wpisująca się w mit „od pucybuta do milionera” nie
pozostawia złudzeń, że pieniądze szczęścia nie dają. To najkrótsze podsumowanie
fabuły książki (i filmu) jest kwestią, która przyświeca i dzisiejszym czasom,
co jak mi się wydaje chciał swoim filmem przekazać Baz Luhrmann.
A
że do naszych czasów najbardziej przystaje forma teledysku to film Luhrmanna
jest kolorowym obrazkiem rodem z MTV, ilustracją muzyki wyprodukowanej przez
Jaya Z, który do współpracy zaprosił Florence & The Machine, Lanę Del Rey,
Will I Am, Beyonce czy Jacka White’a. Sam reżyser uzasadnia decyzję o takim, a
nie innym doborze ścieżki dźwiękowej słowami, że żyjemy obecnie w erze hip
hopu, a nie jazzu. Moim zdaniem, współczesna muzyka podkreśla ponadczasowość
opowiadanej historii. Nie jest jednak tak, że wszystkie kawałki są na wskroś nowoczesne
– jazz również w nich pobrzmiewa, a takie połączenie sprawia, że są to utwory
naprawdę wyjątkowe.
Party hard |
Film
Baza Luhrmanna to ekranizacja zupełnie różna od tej, którą kojarzy większość z
nas – filmu Jacka Claytona z Robertem Redfordem w roli tytułowej z 1974 roku. Co
nie znaczy, że jest to ekranizacja gorsza. Tamta była nastawiona na wywołaniu w
widzu emocji poprzez gęstą atmosferę, wyraziste kreacje aktorskie, zapadające w
pamięć mocne sceny czy dialogi. Ta używa zupełnie innych środków wyrazu. Gatsby Luhrmanna jest odpowiedzią na dzisiejsze potrzeby widzów, którzy w
kinie oczekują przede wszystkim rozrywki, pięknych obrazków i dobrej muzyki.
Film jest więc przesadnie wystylizowany i spokojnie może zostać nazwany
estetycznym cudeńkiem. Z ekranu wręcz wylewa się luksus, jakim otaczają się
bohaterowie. Aktorzy ubrani są w piękne kostiumy od Prady, na palcach noszą cenne
błyskotki, a ich wygląd dopracowany jest w każdym szczególe. Posiadłość
Gatsby’ego, ale także i dom Buchananów zachwycają przepychem. Przyjęcia
wydawane przez głównego bohatera to z kolei szczyt blichtru – z lejącym się
strumieniami szampanem, spadającymi z nieba cekinami i tańcami nad basenem
przypominają to, co możemy dziś oglądać choćby w Plotkarze i podobnych produkcjach.
Niestety,
w tym przepychu i wystawności, reżyser trochę zapomina o bohaterach.
Potraktowani są dosyć powierzchownie, ich rozterki i dylematy moralne nie są
uchwycone tak mocno, jak w książce Fitzgeralda. Scen, które wywoływałyby
prawdziwe dreszcze, emocje, scen pełnych dramatyzmu, w których aktorzy mogliby
się w dodatku popisać swoim warsztatem, jest tu niewiele. Z tego też względu
Leonardo DiCaprio raczej i za ten film nie doczeka się Oscara. Pojawiają się
za to sceny komediowe, które są całkiem zbędne i nie pasują do powagi tematu,
choć są nieźle zagrane przez Tobey Maguire’a.
A
skoro przy aktorstwie jesteśmy, trzeba powiedzieć że film ukradł Joel Edgerton
w roli Toma Buchanana. Jego postać niewiernego i zazdrosnego męża dała mu duże
pole do popisu, które aktor wykorzystał na maksimum swoich możliwości.
Pozytywnie zaskoczył mnie też wspomniany Tobey Maguire jako Nick, a więc
narrator całej opowieści (swoją drogą zastosowanie tej formy opowiadania,
zgodnie z książką, bardzo korzystnie wpływa na odbiór filmu). Za tym aktorem
nigdy nie przepadałam, ale tą rolą przekonał mnie do siebie, bo jego bohater
jest taki jak powinien być – zdystansowany, trochę oszołomiony bogactwem i całą
postacią Gatsby’ego oraz nowobogackim towarzystwem w jakim się nagle znalazł, a
do tego najbardziej ludzki ze wszystkich bohaterów. Wracając do DiCaprio, aktor
nie rozczarował, ale był jedynie poprawny. Czegoś zabrakło. Czegoś, co
pozwoliłoby mi uwierzyć, że Gatsby jest naprawdę tak charyzmatyczną postacią,
że lgną do niej tłumy. Poprawnie, ale nie znakomicie wypadła też Carey Mulligan
jako Daisy, czyli kobieta, dla której Gatsby jest w stanie poświęcić życie.
Aktorka dobrze oddała cierpienia kobiety, które jest nie z tym mężczyzną,
którego kocha, ale wydaje mi się, że potencjał tej roli był dużo większy. Zdecydowanie
bardziej zapadła mi w pamięć praktycznie nie znana jeszcze Elizabeth Debicki
(tak, ma polskie korzenie) w roli golfistki Jordan Baker, którą zagrała
idealnie – jako trochę zimną, dystyngowaną, ale jednak nie zepsutą kobietę.
Trzeba jeszcze dodać, że jeśli chodzi o aktorstwo, zabrakło jednej, ale za to
bardzo ważnej rzeczy – chemii między Mulligan a DiCaprio czyli Daisy i
Gatsby’m. Jak na parę, która przez lata marzyła, by ponownie się spotkać ich
spojrzenia są zaskakująco chłodne, a pocałunki niewiarygodne. Ale tu winą
niestety może być rzecz banalna – kilkunastoletnia różnica wieku między
aktorami.
Czy tylko mi trudno uwierzyć, że ten pan i pani są w sobie zakochani? |
Biorąc
pod uwagę wszystkie wspomniane aspekty, można powiedzieć, że Baz Luhrmann
zekranizował właśnie tę konkretną książkę, tylko po to, by mieć pretekst do
zachwycenia nas feerią barw, mocą dźwięków i efektów specjalnych, które do Wielkiego Gatsby’ego idealnie pasują. A Luhrmann na takim stylu opowiadania
dobrze się zna. Ale moim zdaniem tylko w ten sposób udało się odświeżyć tę
historię i wyciągnąć z niej coś nowego, a raczej utwierdzić nas, że ta historia
się nie zestarzała i dziś również mogłaby się wydarzyć. W nieco innych czasach,
w nieco innym kryzysie, ale z podobnie zepsutymi ludźmi.
Wielki
Gatsby zdecydowanie nie będzie faworytem do miana filmu roku, jak spodziewano
się na długo przed jego premierą. Ale w kategoriach takich jak kostiumy,
scenografia czy nawet dźwięk, ma spore
szanse na wyróżnienia. Nie jest to film wybitny (niestety), ale rozrywka na
bardzo wysokim poziomie. Pytanie tylko, czy ekranizacja tak ważnej i wielkiej
(choć krótkiej) powieści, powinna nią być.
Moja
ocena: 8/10
oj slyszalam ze film do obejrzenia ale...ale... Szkoda. Jednak i tak go obejrze:) tyle przeciez na niego czekalam....
OdpowiedzUsuńMam sporo podobnych spostrzeżeń, jedynie aktorów odbieram trochę inaczej. Myślę, że DiCaprio poradził sobie jak zawsze bardzo dobrze (jego uśmiech w pierwszej scenie w jakiej się pojawia, jego reakcje przed pierwszym - po kilku latach rozłąki - spotkaniem z Daisy są świetne,wybuch agresji w hotelowym pokoju). Chociaż jeszcze bardziej mi się podobał np. w "Django", "Incepcji", czy nawet "Infiltracji", to mam ogromną nadzieję, że w końcu zgarnie tego Oscara :D Natomiast rozumiem o co Ci chodzi z tym brakiem chemii pomiędzy Leo a Carey. Jakoś nie mogę się przekonać do tej aktorki, ciągle gdy na nią patrzę to widzę Jenny z "Była sobie dziewczyna". Mimo wszystko nie żałuję wydanych na bilet pieniędzy, ten film obrósł legendą jeszcze przed premierą, dlatego wypada go zobaczyć ;) Chociaż nie oceniam go aż na 8/10.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
P.S. Bardzo ciekawy blog!
Po raz pierwszy czytam bardzo podobne recenzje tego samego filmu. Jestem w szoku, że tak wiele osób zwraca uwagę dokładnie na te sam szczegóły: poprawny DiCaprio, niezły Maguire, rewelacyjny Edgerton, brak chemii między kochankami i świetna scenografia. Wiedziałam, że ten film będzie widowiskowy. I o to głównie chodziło - żeby nacieszyć oko w kinie. Ja się nadal waham czy się wybrać do kina (w ramach świętowania) czy poczekać na wydanie DVD. Muzykę już przesłuchałam i bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńJa nie mogę powiedzieć, że film mnie jakoś szczególnie rozczarował, bowiem nie wiązałam z nim żadnych nadziei. Ot poszliśmy i już. Pierwsza część (ta rozrywkowa) świetna. Ja już się przyjmie konwencję jest ok. Niestety druga część ta melodramatyczna była dla nas nie strawna. A w połączeniu z długością filmu katorgą totalną. Słowem wynudziliśmy się zdrowo, poirytowaliśmy, a na koniec obśmialiśmy. Jestem absolutnie nieczuła na śliczne zdjęcia barwy zachodu słońca i rzewny skrzypeczki w tle. No przykro mi. Pierwsza godzina dobra zabawa, reszta w domku owszem z możliwością przewijania:)
OdpowiedzUsuń