Na początek znowu się zareklamuję - gdyby ktoś był zainteresowany kupnem interesujących książek w korzystnej cenie - odsyłam na allegro - tu sprzedaję. A teraz porcja filmowych wrażeń:
I wszystko lśni 8/10
Kolejny
film w ramach nadrabiania filmografii Emily Blunt. Tym razem aktorka wciela się
w zbuntowaną młodą kobietę, Norę, która razem ze swoją bardziej odpowiedzialną,
ale również nie radzącą sobie z życiem, starszą siostrą zakłada firmę
sprzątającą miejsca zbrodni. Brzmi drastycznie? Film utrzymany jest w konwencji
komediodramatu i w mądry, momentami zabawny sposób oswaja temat śmierci. Tak
jak sprzątające po cudzych tragediach siostry same oswajają się z rodzinną
tragedią, której świadkami były w dzieciństwie. Pomysł na film niebanalny i za
to ogromny plus, bo jestem za tym, żeby nie udawać, że śmierci wokół nas nie
ma. Do tego tematyka kompleksów, samotnego macierzyństwa, bezinteresownej
przyjaźni czy braku pieniędzy. Mimo takiego ciężaru film nastraja
optymistycznie, daje nadzieję, zostawia z przyjemnym poczuciem ciepła w sercu.
To zasługa przede wszystkim głównych bohaterek, które się nie łamią, nie
poddają, mimo tego, że nie jest im lekko. Emily Blunt i partnerująca jej Amy
Adams tworzą udany duet, są bardzo naturalne i po prostu zaskarbiają sobie z
miejsca naszą sympatię. Za sprawą aktorstwa i scenariusza film ogląda się
naprawdę z ogromną przyjemnością.
No
niestety, ten film z Emily muszę zaliczyć do
jednego z najsłabszych. Nominacja do Złotego Globu (zarówno filmu jak i samej
Emily) zachęciła mnie by, mimo słabych recenzji, jednak ten film obejrzeć. Zawiodłam
się i bardzo się dziwię, że ktoś ten film postanowił tak wyróżnić. Również rola
Emily, mimo całej mojej sympatii nie porwała mnie – znam lepsze jej role, za
które mogłaby zostać doceniona. Ale cóż, wymęczyłam ten Połów… Film to niestety mało wciągający, z kiepskim scenariuszem
który kręci się właściwie właśnie wokół tytułowego połowu łososi, który ma być
umożliwiony w miejscu wydawałoby się zupełnie nieodpowiednim do tego –
pustynnym Jemenie. Pod powłoką historii o tym właśnie przedsięwzięciu kryje się
natomiast uniwersalna opowieść o dążeniu do szczęścia i wierze w to, że
marzenia mogą się spełnić. To wszystko już było, jednak najczęściej w ciekawszej otoczce. Połów jest
bardzo schematyczny jeśli rozpatrujemy go jako komedię romantyczną. Jest też
mało śmieszny. Zabawne akcenty wprowadza do filmu jedynie postać grana przez
Kirstin Scott Thomas, która jednak moim zdaniem powinna odpuścić sobie granie w
podobnych filmach. Również przedstawienie choroby Aspergera zostało
potraktowane tu po macoszemu, a myślę że rozbudowując ten wątek, film mógłby
tylko zyskać. Z drugiej jednak strony, można powiedzieć, że właśnie ze względu
na ten nieszczęsny połów łososi, film wyróżnia się na tle amerykańskich komedii
romantycznych. Nie uświadczymy tu typowych, mało zabawnych a jedynie
obrażających inteligencję widza gagów, co akurat jest dużym plusem. Ja jednak
nie zachęcam do spędzeniu czasu na Połowie
szczęścia… – to będzie czas tylko w połowie miło spędzony.
Na własne ryzyko 7/10
Może
niewiele zostaje w głowie po obejrzeniu tego filmu, ale znajdziemy w nim
przesłanie. To bardzo pozytywne, choć słodko-gorzkie kino niezależne ze
znakomitym Markiem Duplassem w jednej z głównych ról. To historia faceta, który
zamieszcza ogłoszenie, w którym poszukuje chętnego do odbycia z nim podróży w czasie,
do przeszłości. Odpowiada mu cyniczny dziennikarz lokalnej gazety, który wraz
ze swoimi praktykantami udaje się na spotkanie, z jak sądzą, dziwakiem, który
sobie coś roi. Na miejscu zaczną swego rodzaju podchody, udawanie, oczywiście
nie przyznając się, że są z mediów i nie bacząc na to, że mogą dotknąć
wrażliwego człowieka swoim oszustwem. Nie wychodzi z tego jednak idiotyczna
komedia pomyłek, lecz bardzo dobrze „oglądający się” komediodramat.
W drodze 8/10
Byłam
ogromnie ciekawa, jak twórcom filmu W drodze uda się przełożyć na język filmu
tak oryginalną książkę, jaką jest powieść Jacka Kerouc pod tym samym tytułem.
Szczerze mówiąc, kultowa dziś książka nie przypadał mi szczególnie do gustu. To
książka, w której generalnie niewiele się dzieje – seks, imprezy, rozmowy o
niczym pod wpływem środków odurzających, ciągła podróż donikąd. Bohaterowie
wciąż się przemieszczają, ale w sumie nie wiedzą za czym gonią. Nie wzbudzili
mojej sympatii, nie byłam w stanie ich zrozumieć. Poza tym książka zupełnie
mnie nie wciągnęła i czytało mi się ją bardzo opornie. Brakuje w niej jakichś
momentów zwrotnych, czegoś co wzbudziłoby w czytelniku jakieś większe emocje. W
drodze jest też moim zdaniem książką nieaktualną w dzisiejszych czasach. Być
może doskonale wpisała się w potrzeby młodych ludzi lat 50., którzy
potrzebowali takiego impulsu do afirmacji życia i doskonale oddaje nastrój,
jaki wówczas wśród nich panował. A jednocześnie mogła wywoływać zgorszenie,
budzić kontrowersje wśród reszty społeczeństwa. Dziś jednak życie, które wiedli
Sal, Dean i reszta ich kompanów nie wydaje się być możliwe, a być może nawet
młodych ludzi wcale do takiej wędrówki nie ciągnie (bez fejsa, smartfona, jak
to?). Jakkolwiek by jednak oceniać postawę ludzi, głównie bałam się że twórcom
ekranizacji nie uda się przełożyć strumienia świadomości Kerouc na linearną,
przyjemną w odbiorze opowieść. A jednak! Myliłam się. Rzadko się to zdarza, ale
film Waltera Sallesa podoba mi się znacznie bardziej niż dzieło słynnego
bitnika. Z chaosu literackiego narodziła się uporządkowana fabuła, w której
nawet widzę sens. Obraz Sallesa jest znacznie bardziej dynamiczny, nie tak
senny jak powieść Kerouc. Film autentycznie wciąga, za sprawą ciekawej
narracji, dobrze odegranych bohaterów (choć Dean za mało charyzmatyczny
względem książki), po których widać, że ta wieczna impreza jaką uczynili ze
swojego życia momentami ich męczy, a także dialogów (to zasługa autora
oczywiście, więc jak się okazuje dialogi przełożone na ekran brzmią ciekawiej)
i muzyki. Przede wszystkim jednak, wrażenie robią zdjęcia. Nawet jeśli oglądamy
tylko obrazki z niezrozumiałej dla nas podróży, to są to obrazki bardzo ładne.
Oczywiście, trzeba zaznaczyć, że film z pewnością nie oddaje całej wymowy
książki, pomija pewne wątki, a najbardziej może razić to, że właściwie nie wiemy
przeciwko czemu i dlaczego bohaterowie się buntują. W filmie brakuje podkreślenia
kontekstu, pokazania jak wyglądała Ameryka lat 40. i 50. Niemniej, ogląda się
go bardzo dobrze, a zderzenie z takim
hedonistycznym stylem życia jest wiele dającym doświadczeniem.
Noi albinoi 7/10
Kino
skandynawskie zawsze jest miłą odskocznią od wszystkich innych rzeczy, które
oglądam. Za każdym razem film skandynawski potrafi mnie czymś ująć, jest
przeżyciem nieporównywalnie głębszym do większości oglądanych przez mnie produkcji,
choć przecież nie wybieram byle czego. Podobnie było w przypadku Noi Albinoi.
To bardzo kameralna historia zamkniętego w sobie nastolatka, który trochę nie
pasuje do otoczenia, w dodatku nie bardzo tryska humorem, choć lubi sobie
stroić żarty z mieszkańców swojego małego miasteczka. Małe miasteczka mają to
do siebie, że wszyscy są w nich pod obstrzałem i nie inaczej jest z Noi, który
nie tylko zachowuje się, ale i wygląda inaczej. W małych miasteczkach wiedzie
się też raczej nudną i szarą egzystencję. Zwłaszcza w małych islandzkich
miasteczkach, w których wciąż panuje przygnębiająca zima. Nic dziwnego, że Noi
chce uciec – od sąsiadów, ojca alkoholika, dziwnej babci i wiecznego zimna.
Mamy tu do czynienia z historią nastoletniego buntu, która mogłaby mieć miejsce
tak naprawdę w każdych warunkach i w każdej części świata. Jednak przedstawiona
jest zdecydowanie po europejsku – akcja toczy się leniwie, wiele rzeczy nie
zostaje powiedzianych wprost, a niektóre sceny balansują na granicy humoru i
tragedii. Do tego dochodzi otwarte zakończenie, które każdemu pozwala na własną
interpretację. Warto udać się w tę podróż na daleką północ, by zobaczyć jak w
dobrze znaną problematykę można tchnąć sporo oryginalności.
"I wszystko lśni" fajny film, ale za pospolity, żeby dać mu więcej niż 7. "Połów szczęścia" miałam zamiar nedługo obejrzeć, bo chciałam zobaczyć jakiś nowszy film z McGregorem, więc trochę mnie zmartwiła taka ocena, a jeśli chodzi o "W drodze" dla mnie stracony potencjał (książki nie czytałam, nie znam, więc mówię o filmie) - jak na to o czym opowiada powinno być coś takiego, że czuję, że wchodzę w ten ich świat, a to wszystko niby ładne słówka, ale trochę płaskie i dla mnie generalnie po prostu wydmuszka (tylko krajobrazy dobrze wypadły). Gdyby nie Sam Riley wspominałabym wizytę w kinie bardzo kiepsko, a Kristen ma dużo lepszych ról - 6/10.
OdpowiedzUsuńKolejna mało zachęcająca opinia na temat filmu z Blunt. Chyba sobie daruję. Nigdy nie fascynowało mnie pokolenie beatników (dobrze piszę?), więc "W drodze" nawet nie chciałam specjalnie obejrzeć. Pewne gdybym wcześniej czytała książkę, sytuacja byłaby inna.
OdpowiedzUsuńA no i zgadzam się,co do tych stwierdzeń na temat skandynawskiego kina. Ostatnio dowiedziałam się, że w Norwegii ludzie popełniają najwięcej samobójstw- taka mała dygresja...
Taak, a z drugiej strony Skandynawia to najbardziej dogodne miejsce do życia, pod względem zaplecza socjalnego itd.
UsuńAkurat tych dwóch filmów z Emily Blunt nie widziałam (przez słabe recenzje 'Połowu ...' wciąż nie mogę się za niego zabrać), ale uwielbiam z nią Wild Target, ten film jakoś zawsze poprawia mi humor. Moja niechęć do Stewart jest za to tak duża, że jakoś zupełnie pominęłam 'W drodze', ale może w końcu sięgnę po ten film. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńA mnie się "Połów szczęścia w Jemenie" nawet podobał. Może dlatego, że obejrzałam go całkiem przypadkowo i w większym gronie, tak więc nie miałam wobec niego żadnych oczekiwań. Obejrzałbym natomiast "I wszystko lśni". Już dawno odkryłam ten tytuł, ale ciągle mi daleko do seansu.
OdpowiedzUsuńTeż Ci polecam "Wild Target" - ten film naprawdę poprawia humor.
O Wild Target już dużo dobrego słyszałam, tylko jakoś ciągle spycham go na dalszy plan, bo nie przepadam za komediami. Ale tę obejrzę. W końcu to brytyjski humor ;)
Usuń