16.03.2011

Pogrzebany (reż. R. Cortes, 2010)



Właściwie nie mam wiele do powiedzenia o tym filmie. Mistrzostwo świata to nie jest, ale jego prostota jest ujmująca. Mamy do czynienia z klaustrofobiczną sytuacją: akcja dzieje się głęboko pod ziemią, w jednym tylko miejscu, a dokładnie mówiąc w drewnianej skrzyni, w której został zakopany nasz główny (i właściwie jedyny) bohater. Jest nim Paul (Ryan Reynolds), Amerykanin pracujący w Iraku jako kierowca. Po napadzie na konwój zostaje uwięziony pod ziemią i ma trzy godziny, aby załatwić pieniądze na okup, którego żądają przestępcy. Zapytacie jak ma niby je załatwić. Otóż Irakijczycy byli na tyle sprytni, że zostawili mu komórkę. Przez telefon Paul kontaktuje się z wieloma instytucjami, na których pomoc liczy. Uderzająca jest biurokracja z jaką się spotyka. Zanim skontaktuje się z odpowiednią osobą, musi przejść przez kilkanaście irytujących rozmów z ludźmi, dla których liczą się tylko formalności i nie zważającymi na  goniący go czas. Ale Stany Zjednoczone i Iran dzielą tysiące kilometrów i generalnie i tak Paul wydaje się być skazany na śmierć. 

Przez te kilka godzin pod ziemią (a półtorej na ekranie) dzieją się rzeczy mniej lub bardziej prawdopodobne. Można się czepiać tego, czy to możliwe że Paulowi starczyło tlenu, że zapalniczka się nie wypaliła, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności miał akurat ołówek w kieszeni. Można się czepiać i nie będzie to bezzasadne, ale w gruncie rzeczy są to drobiazgi, niestanowiące sedna filmu. Bo chodzi chyba o to, żeby dać nam do myślenia, przestraszyć nas, zdołować. To, że miejsce akcji zostaje zawężone do skrzyni, a na ekranie widzimy tylko głównego bohatera, pozwala się wczuć w jego sytuację. Tym bardziej, że ekran na zmianę zalewa ciemność i rozświetla ogień. Podobała mi się ta gra świateł. A sam początek filmu byłby najlepszym, najbardziej zaskakującym otwarciem jakie widziałam. Byłby, gdy nie mój tata, który odpowiednio wcześniej mi je zdradził ;) 



"Pogrzebany" to film jednego aktora. Ryan Reynolds wypadł poprawnie, ale zabrakło mi tego czegoś, co pokazał Franco w "127 godzinach". Bohaterowi Reynoldsa jednak i tak się współczuje i kibicuje. Żyje się razem z nim nadzieją, że uda się go uratować. Świadomość, że moglibyśmy znaleźć się w podobnej sytuacji cały czas towarzyszy odbiorowi tego filmu. Jego bodajże najmocniejszą stroną jest zakończenie. Nie mogę o nim napisać więcej, bo zepsułabym niespodziankę. Ale na pewno nie tego się będziecie spodziewać na początku.

Nie spodziewałam się po tym filmie nic specjalnego, zwłaszcza ze świadomością, że gra tam Reynolds, który raczej wybitnych produkcji się nie chwyta. Ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Jest to coś innego, pomysł jest ciekawy, realizacja niczego sobie, a wrażenia bardzo intensywne. Warto obejrzeć. A dodam jeszcze, że jak pewnie nie trudno się domyśleć, jest to film niskobudżetowy. Takie filmy to często istne perełki. Polecam wam "Zagładę" (zakończenie średnie, ale sam film świetny).

2 komentarze:

  1. właśnie się przymierzam do oglądania :) razem z najnowszym Allenem i Czarnym Czwartkiem na ten weekend...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowego Allena obejrzę na pewno jak już nieraz tu podkreślałam, a Czarny Czwartek zbiera tak dobre recenzje, że chyba też wypada zobaczyć, choć sama tematyka mnie nie przyciąga...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...