Jest duże prawdopodobieństwo, że ta
"recenzja" jest spoilerem...I że macie już dość czytania o tym filmie…
"I felt it. Perfect. I was perfect" -
ostatnie słowa, które padają w najnowszym filmie Darrena Aronofsky'ego idealnie
oddają to, co czułam tuż po seansie i co trwa we mnie do teraz i będzie mi
towarzyszyć za każdym razem, gdy pomyślę o tym dziele. Z tymże, oczywiście, nie
ja byłam perfekcyjna, a Natalie Portman i Darren, który nią tak wspaniale
pokierował.
O tym filmie zostało napisane i powiedziane już
chyba wszystko, dlatego czuję kompletną pustkę, bo co ja mogę napisać
odkrywczego? Zresztą mam opory przed pisaniem o tak wybitnych dziełach, bo moje
słowa i tak będą niedoskonałe i nie oddadzą wielkości filmu. Ale spróbuję, „z
celnością męcząc się słów”, że tak zacytuję pewnego wokalistę.
Przyznam, że żadnego filmu nie wyczekiwałam
ostatnimi czasy, jak właśnie „Czarnego Łabędzia”. I miałam w sobie pewność, że
się nie zawiodę i dostanę naprawdę wspaniały film. Rekomendowałam go nawet w
ciemno wszystkim znajomym. Gdyby mnie zawiódł, rozczarował - nie wiem, co bym
tu napisała i boję się aż pomyśleć. Na szczęście mogę napisać o nim w samych
superlatywach. Przyznam, że początkowe minuty mnie znużyły, ogarnął mnie
niepokój, ale niepostrzeżenie, nie wiadomo kiedy zniknął. Świat Niny, głównej
bohaterki, wciągnął mnie bez reszty, do tego stopnia, że nie byłam w stanie
oderwać oczu od ekranu ani na sekundę. Pisząc te słowa, zakładam, że każdy z
Was wie o czym jest ten film, ale jeśli nie to pokuszę się o małe streszczenie:
Otóż jest sobie baletnica Nina, grana przez Natalie Portman, która chce dostać
główną rolę w „Jeziorze Łabędzim”. Nie będzie to jednak zwykły spektakl, bo
główna baletnica będzie musiała wcielić się zarówno w Białego jak i Czarnego
Łabędzia, a więc w dobrego i złego. Nina jest grzeczną dziewczynką,
podporządkowaną całkowicie apodyktycznej matce, która swoją dorosłą córkę
traktuje nadal jak dziecko. Dziewczyna jest jednak bardzo zdeterminowana, aby
dostać tę rolę. Kiedy jej się to udaje, zaczyna dążyć do absolutnej perfekcji,
zatraca się w ćwiczeniach i stara się odkryć swoją mroczną naturę, która
pozwoliłaby jej jak najlepiej zagrać Czarnego Łabędzia. A musi się mieć na
baczności, bo w balecie pojawia się nowa dziewczyna, Lily (Mila Kunis) łudząco
podobna do Niny i równie utalentowana. Nina zaczyna mieć obsesję już nie tylko
na punkcie własnej perfekcji, ale też na punkcie Lily...A Lily wydaje się
bardzo lubić Ninę, tak bardzo, że wydaje się być to podejrzane...A jak to się
wszystko skończy to już musicie zobaczyć sami. W każdym razie kończy się tak
jak powinno. No bo czy ktoś z Was, oglądających, jest rozczarowany tym
zakończeniem? Śmiem wątpić.
Darren Aronofsky w tym filmie wprowadza nas w
specyficzny świat baletu, pewien zamknięty do tej pory krąg, o którym niewiele
wiadomo. Osobiście zawsze czułam pewien szacunek do tego rodzaju sztuki, a
tancerze baletu wydawali mi się ludźmi niezwykłymi, jakimiś istotami wyższymi,
niedostępnymi. Pomijam fakt, że nigdy nie oglądałam w całości żadnego
przedstawienia baletowego (ale po tym filmie nabrałam ochoty). Wyrzeczenia,
determinacja, rywalizacja - to trzy najważniejsze cechy baletu, które wyłaniają
się z obrazu Aronofsky'ego. Warto zobaczyć ten film choćby po to, żeby zajrzeć
za kulisy tego świata. Jednak ma on nam do zaoferowania znacznie więcej.
Niezwykle ważną kwestią jest skomplikowana relacja Niny z matką (Barbara
Hershey w tej roli spisała się znakomicie). To przez jej wychowanie Nina jest
potulna, cicha, skromna, niewinna, posłuszna, słowem - jest uosobieniem
słodyczy, a Czarny Łabędź nie może nim być. Wspomniana już Lily rozbudza jednak
w Ninie ukryte pokłady zmysłowości, których potrzebuje ona by zagrać
uwodzicielkę.
Jak dla mnie ten film jest o trzech rzeczach:
O tym, że nie można nigdy dopuścić do tak
toksycznej relacji jak między Niną a jej matką.
O tym, że w każdym z nas tkwi jego druga natura,
która jest uśpiona, a kiedy zostaje obudzona, zaczyna się bardzo podobać i
przejmuje nad nami kontrolę (słowem każdy posiada w sobie białego i czarnego
łabędzia).
O tym, że dążenie do ideału jest zgubne.
Jednak po zapoznaniu się z interpretacją innych
widzów (np. że Nina była molestowana przez matkę) przyznam, że to, co ja
dostrzegłam w filmie, moje jego rozumienie, jest niewystarczające. Jak się
okazuje jest to film niezwykle wieloznaczny i niedopowiedziany, a te cechy są
dla mnie zawsze wyznacznikiem filmowego geniuszu. Nie ma chyba jednak sensu
dociekanie jaka jest prawidłowa interpretacja, bo takowej może nawet nie być,
reżyser sam mógł nie mieć konkretnej wizji i chciał zostawić furtkę na tyle
otwartą, aby każdy mógł doszukać się innego sensu.
Nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że cały
film na swoich barkach dźwiga Natalie Portman. Jednak robi to z mistrzowską
lekkością. A rolą bynajmniej nie należy do łatwych – wymagała od aktorki
drakońskiej diety (czego efektem są prześwitujące przez bluzkę żebra) i nauki
tańca (czego efektem jest obłędny taniec, i oczywiście nowy narzeczony). Natalie
jest jedną z moich ulubionych aktorek, ale muszę uczciwie przyznać, że nie jest
aktorką ani charakterystyczną ani charyzmatyczną. Często gra bardzo podobne do
siebie postaci, które nie wyróżniają się niczym szczególnym. Jednak kiedy
dostanie szansę, żeby móc w pełni wykorzystać swój potencjał, wychodzi jej to
znakomicie, czego dowodem jest Złoty Glob i nominacja do Oscara za rolę w „Bliżej”. Rola w „Black Swan”
bije jednak tamtą na głowę i pewnie długo aktorka nie zagra nic równie przejmującego.
Postać Niny to w ogóle jedna z ciekawszych filmowych bohaterek, jakie
kiedykolwiek ktoś powołał do życia. Bardzo skomplikowana psychologicznie,
trudna do rozgryzienia dla widza, a tym bardziej trudna do zagrania. Aronofsky zresztą
wszystkich swoich bohaterów uczynił bardzo interesującymi postaciami. Jacy są
tak naprawdę Lily, Thomas, Beth i matka Niny? Nie jestem w stanie nikogo z nich
jednoznacznie ocenić. To z pewnością też zasługa dobrej obsady. Nie znajdziecie
tu słabego punktu. Oprócz Portman i wspomnianej Barbary Hershey na pewno trzeba
docenić Milę Kunis. Nie wiem czy jest to rola godna nominacji do Złotego Globu
i SAG, ale przekonała mnie do siebie. Lily w jej wykonaniu to bardzo intrygująca
osoba, a o to chyba chodziło. Cieszy mnie, że kilka chwil na ekranie dostała
Winona Ryder. Szkoda, że tak mało, ale po tym co zobaczyłam wydaje mi się, że
jest w formie i liczę, że jeszcze kiedyś to ona będzie brylować na ekranie tak
jak teraz Natalie. O Vincencie Casselu nie zapomniałam, wzbudził we mnie
strach, idealnie pasował na wymagającego, despotycznego nauczyciela Niny.
„Czarny Łabędź” nie robiłby na pewno tak
wielkiego wrażenia gdyby nie perfekcyjna realizacja. Już od pierwszych sekund
praca kamery zachwyca, a potem jest tylko lepiej. Znakomite są zdjęcia i szybki
montaż, co charakterystyczne dla wszystkich filmów tego reżysera. Podoba mi się
ogromnie to, że film z biegiem czasu przechodzi z dramatu w niemalże horror. Napięcie
w trakcie seansu systematycznie wzrasta, zaciera się granica między prawdą a
fikcją, a niektóre straszne sceny zapierają dech w piersiach. I trudno nawet
orzec, co jest bardziej przerażające: takie akcje jak wbijanie pilniczka w
ciało innej kobiety czy może raczej to, co robi Nina z własnym ciałem.
Kolejny istotny element filmu to muzyka. Wiadomo,
skoro „Jezioro Łabędzie”, to muzyka Piotra Czajkowskiego. A do tego motywy,
które napisał i zgrabnie wplótł w ścieżkę dźwiękową nieoceniony Clint Mansell. W
ogóle myślę, że cały ten film można potraktować jako reinterpretację właśnie „Jeziora ...”, w końcu analogii między Królową Łabędzi, a Niną jest aż nadto. Z drugiej
strony, może też być tak, że film jest realizacją snu Niny, o którym mówi ona
na samym początku filmu.
Domniemywać, co chciał nam przekazać reżyser
można by bardzo długo. „Black Swan” nie jest więc tylko pustą rozrywką,
efektownym widowiskiem do podziwiania. Chyba największym sukcesem twórców jest
to, że po obejrzeniu ich filmu w głowie mnożą się pytania, pod powiekami wciąż znajduje się twarz Natalie
Portman, a w uszach dźwięczy „Perfection”. Perfect. It was perfect.
Moja ocena to 9/10
Zwierz tylko napomknie w ramach paskudnej potrzeby że Portman Oscara za Bliżej nie dostała jeno nominację. Co do opinii o filmie to zgadza się ona z większością przemyśleń z jakimi zwierz się spotyka. nie mniej zwierz nieco boi się tego filmu - ma obawy że reżyser za bardzo go przestraszy. No ale chyba trzeba będzie się zachować jak dorosły kinoman i film obejrzeć. Nawet jeśli miałby mi się śnić potem baletnice po nocach.
OdpowiedzUsuńCara
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że zwróciłaś uwagę, oczywiście dostała za "Bliżej" Złoty Glob, a nie Oscara, niestety. A filmu nie masz się co bać, to nie klasyczny horror, więc aż tak przesadnie strasznie to znowu nie jest. Choć wczoraj znowu przed snem myślałam o tym filmie i drugą noc z rzędu nie mogłam zasnąć.
Napiszę to jeszcze raz- świetna recenzja :)
OdpowiedzUsuńNa początek uchwycę się pewnego zdania. "Z drugiej strony, może też być tak, że film jest realizacją snu Niny, o którym mówi ona na samym początku filmu." Nie bardzo rozumiem, chodzi o to, że akcja filmu to tak naprawdę sen Niny? Ciekawa teoria ;)
Nie przejmuj się tym, że czytasz różne opinie i wydaje Ci się, że to jak Ty rozumiesz ten film jest niewystarczające. Ja wczoraj oglądałam Black Swan po raz drugi i teraz odebrałam go inaczej niż po pierwszym seansie. Wychodząc z kina nie byłam pewna, czy Nina była chora od początku, czy też oszalała w miarę przygotowań do roli. Teraz skłaniam się ku tej drugiej opcji, jednak w kinie wielu rzeczy nie wyłapałam. Np. oglądając wtedy nie zwróciłam uwagi na ten dziwny dźwięk, taki jakby chichot, który towarzyszy Ninie w różnych momentach, np. kiedy kradnie pomadkę Beth albo kiedy gryzie Thomasa w czasie pocałunku. Teraz widzę, że ciemna strona siedziała w Ninie od dawna, a te sceny pokazują, jak zaczyna wyłaniać się na wierzch.
Druga sprawa to scena w toalecie podczas przyjęcia, na którym Thomas zapowiada Ninę jako Królową Łabędzi. To zmywanie wyimaginowanej krwi z ręki przypomina mi Lady Makbet. Tak więc już wtedy musiała być chora. Spoglądając jeszcze raz na jej relacje z matką dochodzę do wniosku, że Nina od zawsze cierpiała na jakąś chorobę psychiczną. Nie wiem czy to schizofrenia, którą typuje tyle osób, ale coś w tym z pewnością jest.
I dopiero za drugim razem zwróciłam uwagę na scenę, która jasno pokazuje nam, że nie wszystko to co widzi Nina jest prawdziwe. Pamiętasz jak przyprowadza Lily do domu i kładzie po drzwi tą rurę? Kiedy budzi się następnego dnia wyraźnie widać, że rura wcale nie leży pod drzwiami tylko tam gdzie zwykle.
Jestem bardzo ciekawa, czy reżyser zostawił jakieś wskazówki co do interpretacji, trzeba będzie poszperać na youtube ;) I jednego jestem pewna, kupię dvd jak tylko się pojawi :)