Nie
będzie przesadą stwierdzenie, że Fortitude to serial inny niż wszystkie. Niby kryminał, brytyjski, dziejący się na
dalekiej Północy, więc wydawałoby się – nic nowego pod słońcem. Sama bym pewnie
po niego nie sięgnęła, gdyby nie wszechobecne pozytywne recenzje. Nagle okazało
się, że dużo osób go ogląda i chwali (teraz myślę, że może była to po prostu
część machiny promocyjnej). Na świeżo (Edit: pisałam te słowa jakieś 2 tygodnie
temu ;)) po obejrzeniu finału, podzielę się z wami moimi refleksjami na jego
temat. Uczucia mam mieszane, bo i serial jest bardzo nierówny. Nie ma szans, by
znalazł się w czołówce moich ulubionych seriali, ale na pewno jest jednym z
tych, które się pamięta.
Bo
Fortitude
się wyróżnia. Po pierwsze miejscem akcji – Fortitude to fikcyjne miasteczko na
skraju koła podbiegunowego, w którym mieszka zaledwie 800 osób. Do tej pory
uchodziło za jedno z najbezpieczniejszych miejsce na ziemi – nigdy nie
popełniono tu żadnego przestępstwa. Po drugie – klimatem. Jest tu mroźnie i
śnieżnie, ta zimowa sceneria może przywodzić nieco na myśl Fargo. Po trzecie – intryga kryminalna. Dość zagmatwana, długo nie
prowadząca do żadnych sprawców. Napisana na zasadzie: pojawiają się nowe
pytania, nie pojawia się zbyt wiele odpowiedzi. W dodatku, nie chcę zdradzać
zbyt wiele, ale momentami serial ociera się o horror i sci-fi, przy czym nie
jestem pewna, czy to dobrze. Ale na pewno to właśnie jego największy wyróżnik.
Jeśli
zabierzecie się za oglądanie Fortitude,
musicie się nastawić na taki schemat: początek nudny i chaotyczny, z dużą
ilością postaci i wątków, które nie wiadomo do czego zmierzają, następnie
środek dobry i wciągający, kiedy zaczyna się czuć sympatię do wybranych
bohaterów i rozgryzać o co w tym wszystkim chodzi, a na koniec rozczarowanie rozwiązaniem
zagadki i kilkoma konkretnymi scenami. Summa summarum, mnie Fortitude
raczej nie powaliło na kolana, ale nie mogę też powiedzieć, że jest to zły
serial. Bardzo ciekawie poprowadzone zostały postaci, choć jest ich na tyle
dużo, że nikogo nie poznajemy w pełni, co wydaje mi się być największym
niedociągnięciem. Brakuje mi jednego – dwóch głównych bohaterów, którym się
kibicuje. Tutaj mamy nadmiar bohaterów równorzędnych, a ci, którzy w jakiś
sposób wybijają się na pierwszy plan, nie budzą jakiejś ogromnej sympatii. Nie
są charyzmatyczni, to przede wszystkim. Z drugiej strony, Fortitude to pewna
odmiana po oglądaniu takich seriali kryminalnych jak The Killing, Broadchurch
czy The
Fall, bo mamy tu zupełnie inny schemat i oglądamy zupełnie inne
środowisko. Coś świeżego, pewien eksperyment, choć nie do końca udany. Jest
sporo scen zbędnych, za to brakuje trochę emocji między bohaterami. Wątek
medyczno – biologiczny, tak go nazwijmy, również nie porywa. Atutem serialu są
natomiast aktorzy. Najmocniejszy z całej obsady jest Stanley Tucci, klasą jest Michael
Gambon, z dobrej strony pokazał się nieznany mi wcześniej Richard Dormer, a wśród kobiet bryluje
znana z Forbrydelsen Sofie Grabol, kreująca postać
nieodgadnionej jak dla mnie pani gubernator, najbardziej tajemniczej z całego
serialu.
Niestety
tło dla historii kryminalnej jest dosyć ubogie. Poznajemy bardzo wielu
bohaterów, ale żadnego z nich zbyt dokładnie. Trudno więc poczuć z bohaterami
jakąś więź, nie mówiąc już o empatii. Fortitude ogląda się z dystansem do
bohaterów i całej tej dość nieprawdopodobnej historii, co dla mnie jest dużą
przeszkodą w czerpaniu całkowitej przyjemności z oglądania. Nie znaczy to
jednak, że serial odradzam. Ponieważ ma powstać drugi sezon, warto dać tej
historii szansę, być może będzie to dla Was przygoda na dłużej. Jeśli macie
ochotę na trochę odmiany w repertuarze oglądanych przez Was seriali, myślę, że Fortitude
będzie naprawdę dobrym wyborem.
Moja
ocena: 6+/10
Zgadzam się właściwie ze wszystkim, Pomimo wszystkich dorych rzeczy w serialu postaci były nie do końca udane, a zakończenie jest tak bardzo bez sensu, że wygląda jkby pochodziło z innego serialu.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam posta pobieżnie gdyż jestem w trakcie oglądania. Jak na razie serial podoba mi się bardzo. Siedzę ciągle jak na szpilkach, uwielbiam bać się w ten sposób. No i te skandynawskie wnętrza, które spędzają mi sen z powiek:). Uwielbiam także Stanley'a Tucci i każde jego pojawienie się na ekranie robi mi dobrze. Jestem z gatunku tych, którzy najlepiej czują się w śniegu, mrozie i kocu także moja ocena pewnie będzie wysoka...ale ale nie chwalę serialu przed zachodem słońca :)
OdpowiedzUsuńzapowiada się fajnie :) Na pewno go obejrzę, jak skończę oglądać mój obecny serial :)
OdpowiedzUsuńMI też wydaje się, że może być fajny :) i pewnie się skuszę na to żeby obejrzeć :)
OdpowiedzUsuń