Wakacje
to nie jest dobry czas na prowadzenie bloga. Bo wyjazdy, bo ładna pogoda, bo za
duży upał i brak chęci…Na szczęście zauważyłam, że aktywność kilku innych
odwiedzanych przeze mnie blogerów też ostatnimi czasy spadła. A zatem wyrzuty
sumienia nieco mniejsze. Ale czas zebrać się w sobie i coś napisać. O serialu TopOf The Lake miałam napisać oczywiście zaraz po jego obejrzeniu czyli
jakieś dwa tygodnie temu, ale różne rzeczy stanęły na przeszkodzie. Wrażenia
nie są już więc takie świeże, ale w kilku słowach postaram się opowiedzieć o
tym serialu, który wzbudził we mnie mieszane uczucia. Bo tak naprawdę nie wiem,
czy mam go polecić czy też nie. Z jednej strony, ma on pewien duszny klimat,
który wyróżnia go na tle podobnych produkcji, z drugiej jednak – momentami jest
nudny i przewidywalny.
Główną
bohaterką serialu, za którego kamerą stanęła Jane Campion (reżyserka Fortepianu czy Jaśniejszej od gwiazd; jest też autorką scenariusza), jest młoda
detektyw, Robin Griffin. Kobieta wróciła w rodzinne strony, do miasteczka
Laketop, by zaopiekować się umierającą na raka matką. Niespodziewanie jednak
Griffin, która jest specjalistką ds. przestępstw wobec dzieci, zostaje
zaangażowana w sprawę zniknięcia dwunastoletniej ciężarnej dziewczynki, Tui
Mitcham. Osią serialu są poszukiwania Tui, jak również rozszyfrowanie, kto może
być ojcem jej dziecka. Podejrzanych jest kilku, począwszy od ojca Tui, poprzez
jej braci, a na znajdującym się na wolności pedofilu (w tej roli – uwaga! –
Polak, Jacek Koman) skończywszy. Jednak z czasem na pierwszy plan wybija się
prywatne życie pani detektyw. Okazuje się, że najbliżsi skrywają przed nią
tajemnice, na jaw wychodzą też jej własne sekrety, a ostatecznie sprawa
zaginięcia Tui nabierze dla niej bardziej osobistego wymiaru niż mogła
przypuszczać. Griffin to ciekawa bohaterka – silna, wzmocniona trudnymi
doświadczeniami z przeszłości, odważna i … rozwiązła. Nie ma odcinka, w którym
pani detektyw nie oddawałaby się miłosnym uniesieniom, co akurat trochę razi,
bo nie wydaje się konieczne. Nie mniej, Elizabeth Moss, czyli w wyobraźni
większości z nas Peggy z Mad Men, doskonale poradziła sobie z tak
inną rolą (a do tego współczesna charakteryzacja bardziej jej służy). Perełką
jest zwłaszcza scena bodajże z odcinka trzeciego, gdzie aktorka brawurowo
poradziła sobie z emocjami swojej bohaterki opowiadającej o tragicznym
wydarzeniu, jakiego doświadczyła będąc nastolatką.
Jak
zawsze w tego typu krótkich mini-serialach w tle opowieści przewija się cała
galeria intrygujących postaci drugoplanowych. Na ponurej nowozelandzkiej
prowincji każdy dorosły ma coś do ukrycia. Nie mniej, nasze podejrzenia od
początku wzbudza jedna (no, może dwie) osoba. Czy słusznie? Tego zdradzać nie
będę, jednak uprzedzam – serial jest przewidywalny w swoim sposobie kopiowania wszelkich
możliwych wątków i rozwiązań, które znamy już z innych seriali. Nawet bardzo
ciekawy zwrot akcji w życiu osobistym Robin kończy się zgodnie z naszymi
przypuszczeniami – czyli w stylu hollywoodzkiego happy – endu. Mimo wszystko
jednak, serial daleki jest od hollywoodzkiej sztampy. Scenarzyści starali się
przede wszystkim wykreować tajemniczy, niepokojący klimat ustanawiając miejscem
akcji miasteczko nad jeziorem, które według legend porywa ludzi. Udało się
połowicznie, co być może jest zaletą. Nie jest to bowiem drugie Twin Peaks, jak chcieliby niektórzy
krytycy, ale kto się nie lubi za bardzo bać ten właśnie może odetchnąć z ulgą –
Top Of The Lake spokojnie można
oglądać samemu późnym wieczorem. Mnie jednak ten serial nie wciągnął, ani
szczególnie nie zachwycił, choć doceniam jego walory. Warto obejrzeć go przede
wszystkim dla aktorstwa – oprócz wspomnianej Elizabeth Moss, wyróżnia się też
Holly Hunter, fenomenalna w roli przywódczyni kobiecej komuny. Wspomnieć należy
też o pięknych okolicznościach przyrody, w jakich kręcony był serial,
kojarzonych do tej pory z Władcą
Pierścieni.
A zatem,
krótko podsumowując: Top Of The Lake
jak najbardziej do obejrzenia (zwłaszcza, że to tylko siedem odcinków), ale nie
oczekujcie zbyt wiele.
Moja
ocena: 6+/10
Gdzieś czytałam o tym serialu. Dla kogoś takiego nieserialowego jak ja, to idealne rozwiązanie - siedem odcinków. Trochę mnie ta schematyczność odstrasza, ale na pewno kiedyś po niego sięgnę :)
OdpowiedzUsuńZnośny, ale nie idealny. Można obejrzeć, ale szału nie należy oczekiwać.
OdpowiedzUsuń