Charlie
8/10
Kino
młodzieżowe ma się źle. Wręcz powiedziałabym, że jest na wymarciu. Bo dziś kino
młodzieżowe to właściwie historie spod znaku komedii romantycznych z akcją w
szkole. Czyli tak naprawdę bardziej chodzi o wątek miłosny (nieskomplikowany na
ogół i budowany na ogranych schematach), niż o tematykę stricte zajmującą
młodzież. Te filmy przeważnie są sztuczne, nieśmieszne i sztampowe. Tymczasem Charlie (lub też Perks of Being a Wallflower jak brzmi tytuł w oryginale) przywraca
wiarę w kino młodzieżowe. To film ciepły, nie ociekający lukrem, ale też nie
melodramatyczny, dobrze zagrany (co w kinie młodzieżowym nie jest wcale normą)
i po ludzku życiowy. A do tego jest to ekranizacja książki dokonana przez
nikogo innego, jak samego jej autora. Stephen Chbosky to jak się okazuje
człowiek instytucja. Książki nie czytałam, ale w takim wypadku mieć pretensję o
złą ekranizację wydaje się być trochę nie na miejscu. W końcu autor książki
jest chyba najwłaściwszą osobą do decydowania co w filmowej wersji znaleźć się
powinno, a co nie. Tym bardziej, jeśli książka przepełniona jest wątkami
autobiograficznym. Słodko – gorzka historia Charliego skupia się na relacjach
introwertycznego chłopaka z otoczeniem. Ze względu na swoje usposobienie nie bardzo
odnajduje się on w nowej szkole, w dodatku na barkach ciąży mu wspomnienie o
śmierci ciotki i tajemniczego kolegi, do którego pisze listy stanowiące
podstawę narracji. Przez cały film zastanawiamy się, co musiało się stać, że
Charlie jest dziś chłopcem zagubionym, przestraszonym i niepewnym siebie. Co
najlepsze, reżyser nie podaje gotowych odpowiedzi, polegając na inteligencji
widza i przemycając prawdę gdzieś między słowami (i obrazami). Charlie jest czymś znacznie więcej niż
filmem o pierwszej miłości i licealnej przyjaźni. Wpisuje się co prawda w tę
tematykę, ale nie jest ona celem samym w sobie. Ważniejsze dla autora książki i
filmu jest pokazanie z jakimi problemami zmagają się nastolatki i jak brutalne
bywa ich zderzenie z dorosłością. A osadzenie filmu w realiach lat 90., czasach
kiedy młodzież jak mi się wydaje była znacznie dojrzalsza emocjonalnie niż
dziś, tylko je uwiarygodnia, choć sprawy takie jak homoseksualizm, wczesna
inicjacja seksualna czy poczucie wyobcowania, pozostaną zawsze kwestiami
ponadczasowymi. Poetyka lat 90. została dobrze wykorzystana dając doskonałą
oprawę muzyczną i wizualną (stroje bohaterów). Młodym aktorom (Emma Watson,
Ezra Miller, Logan Lerman) udało się stworzyć charyzmatyczne, wyraziste
postaci, które z miejsca zdobywają serce widza. Wszystko to sprawia, że Charliego ogląda się z nieskrywaną
przyjemnością i gdy napisy końcowe gasną, ma się ochotę tę przyjemność przeżyć
jeszcze raz.
Jeszcze
dłuższe zaręczyny 7+/10
Ostatnio
mam manię na punkcie Emily Blunt i staram się nadrabiać co ciekawsze filmy z
jej udziałem. Aktorka wybiera produkcje naprawdę nieźle, a może po prostu jej
udział sprawia, że film już na starcie zyskuje. Jeszcze dłuższe zaręczyny
(przetłumaczone w mojej wersji z lektorem dosłownie czyli jako Pięcioletnie
zaręczyny) zaczynają się tam, gdzie przeważnie komedie romantyczne się kończą
tzn. w momencie oświadczyn. No, może w komediach romantycznych pokazany byłby
jeszcze ślub. Nasza filmowa para, Violet i Tom, też ma go w planach, ale co i
rusz staje im coś na przeszkodzie. Przede wszystkim kariera akademicka Violet.
Staż w innym mieście jest dla dziewczyny szansą, więc przerywa ona
przygotowania do ślubu i z narzeczonym przeprowadza się do mroźnego Michigan.
Jeszcze dłuższe zaręczyny to w sumie bardzo aktualny film przedstawiający
sytuację nie tak zgoła rzadką. Współczesne pokolenie nie pali się bowiem do ślubu
kiedy w perspektywie ma rozwój zawodowy i zrobienie kariery. Właściwie, mogłoby
się pojawić pytanie, a co to za problem wziąć ślub w nowym miejscu zamieszkania
(gdzie para zostaje na kolejne dwa lata). Violet i Tom nie biorą takiej opcji
pod uwagę, głównie dlatego że w wirze zajęć brakuje im (a właściwie jej) na to
czasu. To także film o poświęceniu i chodzeniu na kompromisy, co w związku jest
niezbędne. Tom, dobry kucharz, z szansą na spory awans czy nawet otwarcie
własnej restauracji, rezygnuje z tych planów, by realizować mogła się Violet.
Producentem filmu jest Judd Apatow i to widać, bowiem jego produkcje cechuje
spory realizm w portretowaniu relacji międzyludzkich, ze wszystkimi ich
szarościami, brudami i trudami. I tak jest także tutaj. Film wyróżnia się na tle
innych komedii romantycznych, bo ma do przekazania coś więcej niż to, że miłość
czeka za rogiem. Pomagają też aktorzy: Emily Blunt wobec której jestem
bezkrytyczna i mogę powiedzieć tylko tyle, że w każdym filmie mnie przekonuje,
oraz Jason Segel, który jest współscenarzystą filmu. w pamięć zapadają tez Rhys
Ifans, Alison Brie czy Jacki Weaver (chyba muszę w końcu obejrzeć Królestwo zwierząt). Ach, no i jeszcze
fajny motyw z pączkami. Słowem, lekki, ale niegłupi film. Polecam.
Wszystko
co dobre 6/10
Ryan
Gosling w thrillerze opartym o prawdziwą historię. I już samo to sprzyja
pozytywnej ocenie filmu, jakby nie był on bowiem zrealizowany, to i tak ta
historia intryguje. Podejrzany o zabójstwo David Marks sportretowany przez
Goslinga jest postacią tyleż niejednoznaczną co odpychającą (udana w tym pomoc
charakteryzacji). Klimat filmu jest przez cały czas dość niepokojący, jednak
sam film jest nierówny. Nie zagłębiono się zbytnio w postaci bohaterów, nie
wyjaśniono jak doszło do drastycznej przemiany Davida z kochającego męża w
psychopatycznego zabójcę, choć z drugiej strony może i to lepiej. W
rzeczywistości sprawa przedstawiona w filmie również posiada bowiem więcej
pytań niż odpowiedzi. Mocnym atutem filmu jest to, że wciąga i widz
autentycznie jest ciekawy dalszych wydarzeń. Choć pewnie gdyby nie dobre
aktorstwo – Gosling, Dunst, Langella – wyszłoby z tego typowe kino telewizyjne
z cyklu „prawdziwe historie”.
Charlie - czy ja wiem czy taki ciepły, ja wręcz przeciwnie go kojarzę, ale z resztą się zgadzam. To jeden z tych filmów, który troszkę za mną chodził, najpierw dałam mu 7/10, bo myślałam sobie: kurde no film o nastolatkach w sumie nic bardzo odkrywczego tam nie było, ale jednak miał "to coś" co kazało mi później zmienić na 8/10.
OdpowiedzUsuńA "Wszystko co dobre" trochę lepiej oceniłam, ale uwielbiam Dunst, więc możliwe, że to miało wpływ na moją pozytywną ocenę, teraz jak czytam co napisałaś masz rację, że zabrakło trochę tego zgłębienia Davida, chociaż może właśnie ta tajemniczość tak mnie urzekła, film widziałam raz i dawno - muszę sobie odświeżyć :)
"Charliego" uznałam za ciepły film z kilku powodów. Jego główni bohaterowie wzbudzili moją dużą sympatię, a po drugie film mimo trudnej tematyki daje nadzieję, wiarę w przyjaźń, szczęśliwe zakończenia, nastraja mimo wszystko pozytywnie.
Usuń"Charlie'ego" obejrzałam niedawno, naprawdę niezły, świetnie się go oglądało. Ezra Miller wymiatał :D
OdpowiedzUsuń