O
dwóch polskich filmach było naprawdę głośno w ostatnich miesiącach. Głośno w
sensie pozytywnym, jakkolwiek obydwa filmy budziły pewne kontrowersje. Mowa o Obławie i Pokłosiu. O obydwu filmach już ucichło, zostały wydane na DVD i
można je sobie obejrzeć na spokojnie. I z takiej właśnie możliwości
skorzystałam. Lepiej późno niż wcale, Wam też radzę nadrobić, jeśli jeszcze nie
widzieliście. Te dwa filmy potwierdzają, że polskie kino wcale nie jest w
słabej kondycji. Ci, którzy tak twierdzą, oglądają po prostu niewłaściwe filmy.
Zacznijmy
od Obławy, bo tu temat, o ile tak
można w ogóle powiedzieć, jest lżejszy niż w przypadku Pokłosia. Film Marcina Krzyształowicza to film o wojnie, jakiego do
tej pory próżno szukać w archiwach polskiej kinematografii. Porównywano go do Bękartów wojny, co jest ogromną
przesadą, ale nie mniej, film z pewnością czerpie z najlepszych, zachodnich
wzorców. Bo Obława nie jest kolejną
laurką ani nie jest filmem martyrologicznym, a właściwie tylko takie powstają w
Polsce w temacie wszelkich wojen, powstań czy narodowych zrywów. Obława jest
przede wszystkim znakomitym, trzymającym w napięciu i zmuszającym do myślenia,
thrillerem. Jak trafnie zauważył jeden z recenzentów filmwebu, Obława jest filmem o zdradzie, o
ludziach którzy zdradzili i powodach, dla których to zrobili. Jeden z bohaterów
zdradza kraj, bo chce zapewnić żonie dostanie życie. Ona zdradza męża, donosząc
na niego. Młoda sanitariuszka wystawia swój oddział partyzancki Niemcom, dla
dobra siostry. Główny bohater pozornie nikogo nie zdradza, ale też nie
pozostaje bez grzechu – ma się w końcu pozbyć kolegi z dawnych lat a dodatkowo
sugeruje się nam, że sypiał z jego żoną. Bohaterowie, co znamienne i rzadko
spotykane w tego typu polskich produkcjach, nie są więc kryształowo czyści.
Oczywiście tło wydarzeń czyli wojna nie jest bez znaczenia, ale wydaje się nie
być rzeczą najważniejszą. Reżyser pokazuje, że w tamtych czasach ludzie po
prostu kombinowali, jak przetrwać, jak przeżyć, jak uratować siebie czy
bliskich – i w dużej mierze nie mieli skrupułów, by dany cel osiągnąć. Każdy z
bohaterów pragnie odmienić swój los i postępuje może nie do końca uczciwie czy
moralnie, ale przecież wojna to nie czas na sentymenty. A z drugiej strony,
podczas gdy wokół panuje wojna, ci ludzie największą walkę toczą wewnątrz
siebie – z samym sobą.
Co
wyróżnia Obławę, to zdecydowany brak
scen militarnych typu wybuchy, strzelaniny, pościgi itp. Wojenne piekło
pokazane jest w sposób oszczędniejszy – od strony psychologicznej. To, że to
wyszło i nie nudzi to, zasługa aktorów, samego scenariusza, ale przede
wszystkim znakomitego montażu. W tym miejscu muszę się przyznać, że oglądając
film po raz pierwszy, o baaardzo późnej porze, kilka razy przysnęłam. Pogubiłam
się niestety z lekka – film trzeba oglądać uważnie, by dokładnie powiązać
konkretne sceny z sobą i zrekonstruować przebieg wydarzeń, który pokazany na
ekranie został w sposób niechronologiczny.
Za drugim razem oczywiście nie było to już trudne ;) Zwiastunem dobrego
filmu jest już zresztą scena otwierająca Obławę
– tej akurat sam Tarantino mógłby się nie powstydzić.
Na
brawa zasługują wspomniani już aktorzy. Dorociński to klasa sama w sobie – nie
ma chyba roli w której ten aktor by się nie sprawdził. Jak się okazuje, granie
twardzieli też mu jak najbardziej wychodzi. Z kolei Maciej Stuhr to zaskoczenie,
pozytywne rzecz jasna, bo w takiej roli jeszcze go nie widzieliśmy. Postać
Kondolewicza jest do szpiku zła, bezwzględna -
to jeden z najczarniejszych czarnych charakterów, jakich w polskim kinie
widzieliśmy ostatnimi czasy. Na duży plus zasługuje słusznie nominowana za tę
rolę do Orłów, Weronika Rosati. Widać, że aktorka, którą nie oszukujmy się,
znamy głównie jako celebrytkę i wielką fankę gwiazd dawnego Hollywoodu (pisała
felietony o nich m.in. na łamach Stopklatki i Plejady – i naprawdę zna się na
temacie) oraz z czwartoplanowych ról w zagranicznych produkcjach, potrafi też
przekonująco grać. Dziewczyna ma potencjał, a ponadto potrafi się w rolę
zaangażować – wieść niesie, że gra bez makijażu, bo przecież mało
prawdopodobne, że jej bohaterka makijaż sobie w okopach robiła. Sonia
Bohosiewicz bardzo mnie do siebie zniechęciła udziałem w przeróżnych gniotach,
jednak tutaj spisuje się poprawnie. Jej wyraz twarzy zapamiętuje się na długo.
Na uwagę na pewno zasługuje drugi plan – Bartosz Żukowski (w naszej pamięci na
zawsze Walduś Kiepski), Alan Andersz – jednak potarfi grać, celebryta jeden),
Andrzej Mastalerz na swoim stałym, dobrym poziomie. Mignie wam nawet Anna
Guzik, która w rolę polsko – niemieckiej wyniosłej tłumaczki wcieliła się na
tyle przekonująco, że jej ledwie dwuminutowy może występ naprawdę zapada w
pamięć. Spokojnie mogłaby zagrać też bezwzględną Niemkę.
Cóż,
jednym słowem Obława zostawia po
sobie jak najlepsze wrażenia. To film, którego jako Polacy nie powinniśmy się
wstydzić. Wstydzić natomiast możemy się tego epizodu naszej historii, o którym
opowiada Pokłosie Władysława
Pasikowskiego. Film mocno podzielił publiczność. Najwięcej „ale” mają ci,
którzy go nie widzieli. A nie widzieli, bo jest według nich antypolski. Może
nie do końca wiadomo jak było, a tym bardziej nie wiem tego ja, bo nie posiadam
zbyt szczegółowej wiedzy historycznej, ale o mordzie Polaków na żydach w
Jedwabnem, w trakcie wojny, mówi się od dawna, więc wydaje mi się, że coś jest
na rzeczy (mord był na pewno, kwestia do rozstrzygnięcia czy to prowokacja
niemieckich okupantów czy zimnokrwisty uczynek Polaków, chcących zagarnąć ich
majątki). Tego tematu dotyka Pokłosie.
Nie widzę najmniejszego powodu, aby z samego tego względu ten film krytykować.
A jednak w ostatnich dniach przekonałam się, że naprawdę są Polacy, którzy nie
lubią żydów i nigdy nie obejrzą tego filmu, bo jest o Żydach i obraża Polaków.
Serio, słowa dwudziestoletniego chłopaka. Nie chcę, żeby recenzja filmu
przerodziła się w dyskusję nad kwestiami ideologicznymi, ale skoro taka jest
historia, takie wydarzenie miało miejsce, to czemu o tym milczeć? Jasne, nikt
się nie chwali swoimi grzechami, więc być może jako naród też nie powinniśmy. Ale
z drugiej strony jest coś takiego jak uczciwość, moralność. Poza tym ten film
otwiera przecież oczy – większość z nas myśli, że Polacy pomagali zawsze Żydom,
o czym mówi np. film W ciemności czy
biografia Ireny Sendlerowej. Tymczasem medal ma zawsze dwie strony. Pokłosie pokazałabym w pierwszym rzędzie
młodzieży, która pojęcie o historii naszego kraju ma marne, a dzięki konwencji
jaką przyjął Pasikowski, ma możliwość w przystępny sposób zapoznać się z
faktami, które wypada znać. Kiedy myślę o tym, co jeszcze może oburzać w Pokłosiu przychodzi mi na myśl właśnie
także konwencja. Pokłosie jest bowiem
znakomitym thrillerem. Trzymającym w napięciu, mrocznym, angażującym widza.
Skrojonym idealnie według najlepszych amerykańskich wzorców. Być może tylko
taka forma „sprzedania” tego trudnego tematu miała szansę powodzenia. Gdybyśmy
dostali film wiernie odtwarzający wydarzenia z 1941 roku, nie obyłoby się bez
niepotrzebnego patosu. Akcja Pokłosia
dzieje się natomiast współcześnie. W najkrótszym skrócie mówiąc, dwóch braci
Kalina dociera do faktów dowodzących, jakoby ich ojciec brał udział w pogromie
Żydów, jaki miał miejsce w ich wiosce podczas wojny.
Nie
ma sensu oceniać filmu ze względu na jego temat. Jak Pokłosie wypada jako film po prostu? Moim zdaniem bardzo dobrze.
Jak wspomniałam, napięcie jest odpowiednio dawkowane, a niepokój, który czuć w
każdej scenie, podsyca znakomita muzyka. Jest jednak kilka niedorzeczności,
trudno już uwierzyć w sam fakt, że nagle w prostym rolniku budzi się sumienie i
postanawia on rozebrać drogę, która jest utworzona z żydowskich nagrobków, by
te nagrobki, a tym samym pamięć o tych ludziach, ocalić od zapomnienia i
zwrócić im godność. Z kolei jego brat błąka się nie wiadomo po co po lesie, a
walizkę zostawia przy drodze, po czym gdy wraca walizki już nie ma.
Kontrowersje może też budzić zakończenie, któremu nie można co prawda odmówić
symbolizmu, ale jednocześnie można mu zarzucić pewną „taniość”, najłatwiejszy
możliwy sposób, by zaszokować widza i nie dać mu zapomnieć o filmie na długo po
seansie. Jeśli chodzi natomiast o aktorstwo – wiem, że zdania są tu podzielone.
Dla mnie Stuhr i Czop wypadli bardzo przekonywująco, zwłaszcza w sposobie
oddania emocji swoich bohaterów. Ten drugi to dla mnie całkowite odkrycie, tym
bardziej cieszę się, że mogłam go poznać poprzez rolę w tak ważnym i dobrym
filmie. Na drugim planie też dzieje się dobrze – jest Jerzy Radziwiłowicz,
Danuta Szaflarska, Andrzej Mastalerz, a nawet nieco zapomniany Zbigniew
Zamachowski.
Przyznaję,
że medialny szum wokół Pokłosia
zniechęcił mnie do tego filmu. Jednak, kiedy okazało się, że film ukazał się już
na DVD pomyślałam, że nie mam nic do stracenia i obejrzeć mogę. Było warto, więc
nawet jeśli obawiacie się czy ten film aby na pewno jest dla Was, gorąco
namawiam do obejrzenia – możecie się jedynie miło rozczarować.
Moja
ocena to dla Obławy 8/10, dla Pokłosia 9/10.