17.04.2013

Z notatnika kinomanki, cz. XX


Kolejna garść mini-recenzji, spisanych już jakiś czas temu. W planach kolejne teksty m.in. o Shameless i dwóch głośnych polskich filmach. A tymczasem kolejny eklektyczny zestaw:


Mistrz 6/10

Mistrz to taki film, o którego całej wartości stanowi właściwie tylko obsada. Joaquin Phoenix, Phillip Seymour Hoffman i Amy Adams sprawili, że nie zanudziłam się na nim na śmierć. Lubię inteligentne filmy, ale Mistrz jest po prostu nudny. Absolutnie mnie nie wciągnął i niestety nie potrafiłam się na nim skupić, co skończyło się tym, że oglądałam go jednym okiem, robiąc przy okazji coś innego. Ale żeby nie było – historia przywódcy ruchu religijnego i człowieka, który przyłącza się do tej organizacji, ma swoje mocne strony. W pamięć zapadają sceny swego rodzaju przesłuchań (czy może raczej prania mózgu) jakim Mistrz poddaje bohatera granego przez Phoenixa. W tych scenach ekran rozsadza napięcie. Równie wyraziste są sceny z tłumem nagich kobiet w pokoju, oraz ta, gdy żona Mistrza zaspokaja go w łazience, pokazując tym samym, jaką ma nad nim władzę. Film jest bardzo estetyczny – zamyka go fajna klamra, są ładne zdjęcia, bardzo nasycone, dobra muzyka. Ale nie ratuje to w moich oczach filmu, który jest zbyt fragmentaryczny, nie podporządkowany żadnej akcji, myśli przewodniej, pozbawiony zwrotów akcji. Nie tego szukam w kinie, aczkolwiek nie przeczę, że jest to film dobrze zrobiony.























Fenomen niektórych filmów jest mi trudno zrozumieć. Ok., widziałam gorsze filmy (dlatego dałam aż piątkę), znacznie gorsze. Ale gdzie jest ta fantastyczna komedia, przy której będę mieć ubaw po pachy? Gdzie jest ten charyzmatyczny Big Lebowski, bohater kultowy? To wszystko mi obiecano. Ale ja tego nie znalazłam. Nie mam wiele do powiedzenia o tym filmie braci Coen, ponad to, że mnie rozczarował i wynudził. Sceny, na których bym się zaśmiała mogę policzyć na palcach jednej ręki, a wcale nie tak trudno mnie rozśmieszyć. Nie tego oczekiwałam od podobno jednej z najlepszych komedii w historii. Nie mam zarzutów pod adresem aktorów – role Bridgesa, Buscemi, Goodmana i Moore zapadają w pamięć (to kolejny powód dla którego oceniłam ten film na 5, a nie znacznie niżej). Aktorzy być może dali z siebie wszystko. Ale scenariusz tego filmu to jakieś nieporozumienie. Rozumiem, że styl życia Biga dla wielu może być ideałem. Jego lekkie, hippisowskie podejście do życia może być inspiracją. Ale niech mi ktoś powie o co w tym filmie chodzi? Po co go nakręcono? Co ja mam z niego wynieść, zapamiętać? Chyba tylko tyle że Biały Rosjanin to drink ze śmietanką. Boję się innych komedii braci Coen (zresztą Okrucieństwo nie do przyjęcia też było słabe).





















Kultowy film, po który przez wiele lat nie zamierzałam nawet sięgać, twierdząc, że wszystko co ma etykietkę science – fiction jest be. Ale przekonuję się do tego gatunku i w końcu do Łowcy androidów podeszłam z należytą ciekawością i dużymi oczekiwaniami. Jak dobrze, że się nie zawiodłam. Nie tym razem. Co więcej, chętnie do tego filmu wrócę. Rzeczywiście, tak jak mówią – klimat jest tu niesłychanie wyjątkowy, muzyka robi swoje, a scenariusz, który nie opiera się na nawalankach lecz inteligentnych dialogach, sprawia, że film niesamowicie wciąga i daje do myślenia. I pomyśleć, że przedstawiony jest w nim rok 2019…Ach, i jeszcze jedno – Sean Young czyli Rachel – zjawiskowa kobieta.

Kleopatra 6/10
















Kleopatra to o ile mnie pamięć nie myli najdroższy film w historii (być może pobił go Avatar). I to widać w każdej scenie. Od strony estetycznej to majstersztyk. Uczta dla oczu. To co jednych nudzi czyli spektakularna, wystawna scena wjazdu Kleopatry do Rzymu dla mnie była wręcz hipnotyzująca i zapamiętam ją jako jedną z najbardziej charakterystycznych scen w historii kina. Ponadto wrażenie robią stroje Kleopatry (Elizabeth Taylor przebiera się w filmie 65 razy, a jedna z sukienek jest z 24-karatowego złota; łączny koszt kostiumów to 130. tys. dolarów), ale także i męskich bohaterów, zwłaszcza Cezara. Oczywiście, trudno nie docenić też dekoracji czy bogato zdobionych wnętrz. Ale niestety, film sam w sobie jest zwyczajnie nudny i za długi (4 godziny). Rozmach to nie wszystko, przydałoby się utrzymać dobre tempo akcji, a to niestety kuleje. Nie zachwycają dialogi, które – mam wrażenie – ciągle są o tym samym. Trudno mówić o wywoływaniu u widza zaciekawienia, trzymaniu w napięciu. Film przekazuje mało emocji, postaci są zbyt papierowe. Również miłość Kleopatry i Cezara, a potem Marka Antoniusza jest dla mnie mocno niewiarygodna. Osławiona Kleopatra to dobry przykład ilustrujący przerost formy nad treścią, ale być może właśnie z tego względu warto go obejrzeć.

Droga 7/10

























Powieść Droga Cormaca McCarthy’ego jest jedną z niewielu książek, podczas lektury których płakałam i to całkiem rzewnymi łzami. To postapokaliptyczna opowieść o wędrówce ojca i syna wędrujących ku wybrzeżu, gdzie wzrasta ich szansa na przeżycie. Książka napakowana jest emocjami, a wizja świata, w którym szerzy się ludobójstwo jest przerażająca. Dziecięca wiara i nadzieja zestawiona jest tu z chłodnym pragmatyzmem ojca, co ogromnie porusza i każe się zastanowić – co ja bym zrobił na ich miejscu, jak bym to przetrwał. Film Johna Hillcoata nie ma takiej siły rażenia, ale za sprawą fantastycznych zdjęć i subtelnych kreacji Viggo Mortensena i Kodiego Smit – McPhee, również niebagatelnie oddziałuje na widza. I film i książka są bardzo przygnębiające i skłaniające do refleksji. Na ekranie niewiele się dzieje, bohaterowie idą, z rzadka rozmawiają (choć i tak więcej niż w książce), spotykają na swojej drodze złych ludzi, którym muszą stawić czoła. Droga jest tym samym filmem nie dla wszystkich. Najmniej udane są moim zdaniem retrospekcje, które pokazują w jaki sposób odeszła matka chłopca. Film jest jednak bardzo wierną ekranizacją książki, choć niepozbawioną zmian czy niedomówień, które dla nie znających powieści mogą być niezrozumiałe. Nie zmienia to faktu, że jest to kino godne polecenia, wartościowe, dojrzałe, mądre. Nie jest to rozrywka, lecz doświadczenie, które się przeżywa.

2 komentarze:

  1. Chciałabym obejrzeć "Kleopatrę", mimo tego, że jak piszesz, cała historia nie jest zbyt porywająca, ale jestem bardzo ciekawa całej warstwy artystycznej tego dzieła. Kolejna stonowana opinia o "Mistrzu", hmmmm, mój seans coraz bardziej się odkłada.
    Zwróciłaś moją uwagę "Drogą". Ta prosta historia może się okazać naprawdę poruszająca również i dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może ten komentarz nie zniknie po zapisaniu, jak to się stało przy poprzednim wpisie :)

    Mnie się "Big Lebowski" podobał. Co prawda nie wiem o co w nim dokładnie chodzi, ale co tam. Nudno nie było.

    "Łowcę androidów" mi się podobał, ale nie wrócę do niego po raz kolejny. Dwie rzeczy mi się nie podobały: Muzyka Vangelisa - nie pasowała mi. I zakończenie: zamiast pościgu łowcy za replikantem, zobaczyłam ucieczkę łowcy przed replikantem. To było dziwne.

    Ciekawi mnie "Mistrz", ale większość oglądających, uważa że dobre jest tu tylko aktorstwo i mój seans coraz bardziej się oddala.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.