3.04.2013

Z notatnika kinomanki, cz. XIX


Na początek znowu się zareklamuję - gdyby ktoś był zainteresowany kupnem interesujących książek w korzystnej cenie - odsyłam na allegro - tu sprzedaję. A teraz porcja filmowych wrażeń:















Kolejny film w ramach nadrabiania filmografii Emily Blunt. Tym razem aktorka wciela się w zbuntowaną młodą kobietę, Norę, która razem ze swoją bardziej odpowiedzialną, ale również nie radzącą sobie z życiem, starszą siostrą zakłada firmę sprzątającą miejsca zbrodni. Brzmi drastycznie? Film utrzymany jest w konwencji komediodramatu i w mądry, momentami zabawny sposób oswaja temat śmierci. Tak jak sprzątające po cudzych tragediach siostry same oswajają się z rodzinną tragedią, której świadkami były w dzieciństwie. Pomysł na film niebanalny i za to ogromny plus, bo jestem za tym, żeby nie udawać, że śmierci wokół nas nie ma. Do tego tematyka kompleksów, samotnego macierzyństwa, bezinteresownej przyjaźni czy braku pieniędzy. Mimo takiego ciężaru film nastraja optymistycznie, daje nadzieję, zostawia z przyjemnym poczuciem ciepła w sercu. To zasługa przede wszystkim głównych bohaterek, które się nie łamią, nie poddają, mimo tego, że nie jest im lekko. Emily Blunt i partnerująca jej Amy Adams tworzą udany duet, są bardzo naturalne i po prostu zaskarbiają sobie z miejsca naszą sympatię. Za sprawą aktorstwa i scenariusza film ogląda się naprawdę z ogromną przyjemnością. 














No niestety, ten film z  Emily muszę zaliczyć do jednego z najsłabszych. Nominacja do Złotego Globu (zarówno filmu jak i samej Emily) zachęciła mnie by, mimo słabych recenzji, jednak ten film obejrzeć. Zawiodłam się i bardzo się dziwię, że ktoś ten film postanowił tak wyróżnić. Również rola Emily, mimo całej mojej sympatii nie porwała mnie – znam lepsze jej role, za które mogłaby zostać doceniona. Ale cóż, wymęczyłam ten Połów… Film to niestety mało wciągający, z kiepskim scenariuszem który kręci się właściwie właśnie wokół tytułowego połowu łososi, który ma być umożliwiony w miejscu wydawałoby się zupełnie nieodpowiednim do tego – pustynnym Jemenie. Pod powłoką historii o tym właśnie przedsięwzięciu kryje się natomiast uniwersalna opowieść o dążeniu do szczęścia i wierze w to, że marzenia mogą się spełnić. To wszystko już było, jednak  najczęściej w ciekawszej otoczce. Połów jest bardzo schematyczny jeśli rozpatrujemy go jako komedię romantyczną. Jest też mało śmieszny. Zabawne akcenty wprowadza do filmu jedynie postać grana przez Kirstin Scott Thomas, która jednak moim zdaniem powinna odpuścić sobie granie w podobnych filmach. Również przedstawienie choroby Aspergera zostało potraktowane tu po macoszemu, a myślę że rozbudowując ten wątek, film mógłby tylko zyskać. Z drugiej jednak strony, można powiedzieć, że właśnie ze względu na ten nieszczęsny połów łososi, film wyróżnia się na tle amerykańskich komedii romantycznych. Nie uświadczymy tu typowych, mało zabawnych a jedynie obrażających inteligencję widza gagów, co akurat jest dużym plusem. Ja jednak nie zachęcam do spędzeniu czasu na Połowie szczęścia… – to będzie czas tylko w połowie miło spędzony. 



Może niewiele zostaje w głowie po obejrzeniu tego filmu, ale znajdziemy w nim przesłanie. To bardzo pozytywne, choć słodko-gorzkie kino niezależne ze znakomitym Markiem Duplassem w jednej z głównych ról. To historia faceta, który zamieszcza ogłoszenie, w którym poszukuje chętnego do odbycia z nim podróży w czasie, do przeszłości. Odpowiada mu cyniczny dziennikarz lokalnej gazety, który wraz ze swoimi praktykantami udaje się na spotkanie, z jak sądzą, dziwakiem, który sobie coś roi. Na miejscu zaczną swego rodzaju podchody, udawanie, oczywiście nie przyznając się, że są z mediów i nie bacząc na to, że mogą dotknąć wrażliwego człowieka swoim oszustwem. Nie wychodzi z tego jednak idiotyczna komedia pomyłek, lecz bardzo dobrze „oglądający się” komediodramat.

W drodze 8/10


Byłam ogromnie ciekawa, jak twórcom filmu W drodze uda się przełożyć na język filmu tak oryginalną książkę, jaką jest powieść Jacka Kerouc pod tym samym tytułem. Szczerze mówiąc, kultowa dziś książka nie przypadał mi szczególnie do gustu. To książka, w której generalnie niewiele się dzieje – seks, imprezy, rozmowy o niczym pod wpływem środków odurzających, ciągła podróż donikąd. Bohaterowie wciąż się przemieszczają, ale w sumie nie wiedzą za czym gonią. Nie wzbudzili mojej sympatii, nie byłam w stanie ich zrozumieć. Poza tym książka zupełnie mnie nie wciągnęła i czytało mi się ją bardzo opornie. Brakuje w niej jakichś momentów zwrotnych, czegoś co wzbudziłoby w czytelniku jakieś większe emocje. W drodze jest też moim zdaniem książką nieaktualną w dzisiejszych czasach. Być może doskonale wpisała się w potrzeby młodych ludzi lat 50., którzy potrzebowali takiego impulsu do afirmacji życia i doskonale oddaje nastrój, jaki wówczas wśród nich panował. A jednocześnie mogła wywoływać zgorszenie, budzić kontrowersje wśród reszty społeczeństwa. Dziś jednak życie, które wiedli Sal, Dean i reszta ich kompanów nie wydaje się być możliwe, a być może nawet młodych ludzi wcale do takiej wędrówki nie ciągnie (bez fejsa, smartfona, jak to?). Jakkolwiek by jednak oceniać postawę ludzi, głównie bałam się że twórcom ekranizacji nie uda się przełożyć strumienia świadomości Kerouc na linearną, przyjemną w odbiorze opowieść. A jednak! Myliłam się. Rzadko się to zdarza, ale film Waltera Sallesa podoba mi się znacznie bardziej niż dzieło słynnego bitnika. Z chaosu literackiego narodziła się uporządkowana fabuła, w której nawet widzę sens. Obraz Sallesa jest znacznie bardziej dynamiczny, nie tak senny jak powieść Kerouc. Film autentycznie wciąga, za sprawą ciekawej narracji, dobrze odegranych bohaterów (choć Dean za mało charyzmatyczny względem książki), po których widać, że ta wieczna impreza jaką uczynili ze swojego życia momentami ich męczy, a także dialogów (to zasługa autora oczywiście, więc jak się okazuje dialogi przełożone na ekran brzmią ciekawiej) i muzyki. Przede wszystkim jednak, wrażenie robią zdjęcia. Nawet jeśli oglądamy tylko obrazki z niezrozumiałej dla nas podróży, to są to obrazki bardzo ładne. Oczywiście, trzeba zaznaczyć, że film z pewnością nie oddaje całej wymowy książki, pomija pewne wątki, a najbardziej może razić to, że właściwie nie wiemy przeciwko czemu i dlaczego bohaterowie się buntują. W filmie brakuje podkreślenia kontekstu, pokazania jak wyglądała Ameryka lat 40. i 50. Niemniej, ogląda się go bardzo dobrze, a zderzenie z takim hedonistycznym stylem życia jest wiele dającym doświadczeniem.


Kino skandynawskie zawsze jest miłą odskocznią od wszystkich innych rzeczy, które oglądam. Za każdym razem film skandynawski potrafi mnie czymś ująć, jest przeżyciem nieporównywalnie głębszym do większości oglądanych przez mnie produkcji, choć przecież nie wybieram byle czego. Podobnie było w przypadku Noi Albinoi. To bardzo kameralna historia zamkniętego w sobie nastolatka, który trochę nie pasuje do otoczenia, w dodatku nie bardzo tryska humorem, choć lubi sobie stroić żarty z mieszkańców swojego małego miasteczka. Małe miasteczka mają to do siebie, że wszyscy są w nich pod obstrzałem i nie inaczej jest z Noi, który nie tylko zachowuje się, ale i wygląda inaczej. W małych miasteczkach wiedzie się też raczej nudną i szarą egzystencję. Zwłaszcza w małych islandzkich miasteczkach, w których wciąż panuje przygnębiająca zima. Nic dziwnego, że Noi chce uciec – od sąsiadów, ojca alkoholika, dziwnej babci i wiecznego zimna. Mamy tu do czynienia z historią nastoletniego buntu, która mogłaby mieć miejsce tak naprawdę w każdych warunkach i w każdej części świata. Jednak przedstawiona jest zdecydowanie po europejsku – akcja toczy się leniwie, wiele rzeczy nie zostaje powiedzianych wprost, a niektóre sceny balansują na granicy humoru i tragedii. Do tego dochodzi otwarte zakończenie, które każdemu pozwala na własną interpretację. Warto udać się w tę podróż na daleką północ, by zobaczyć jak w dobrze znaną problematykę można tchnąć sporo oryginalności.

6 komentarzy:

  1. "I wszystko lśni" fajny film, ale za pospolity, żeby dać mu więcej niż 7. "Połów szczęścia" miałam zamiar nedługo obejrzeć, bo chciałam zobaczyć jakiś nowszy film z McGregorem, więc trochę mnie zmartwiła taka ocena, a jeśli chodzi o "W drodze" dla mnie stracony potencjał (książki nie czytałam, nie znam, więc mówię o filmie) - jak na to o czym opowiada powinno być coś takiego, że czuję, że wchodzę w ten ich świat, a to wszystko niby ładne słówka, ale trochę płaskie i dla mnie generalnie po prostu wydmuszka (tylko krajobrazy dobrze wypadły). Gdyby nie Sam Riley wspominałabym wizytę w kinie bardzo kiepsko, a Kristen ma dużo lepszych ról - 6/10.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejna mało zachęcająca opinia na temat filmu z Blunt. Chyba sobie daruję. Nigdy nie fascynowało mnie pokolenie beatników (dobrze piszę?), więc "W drodze" nawet nie chciałam specjalnie obejrzeć. Pewne gdybym wcześniej czytała książkę, sytuacja byłaby inna.
    A no i zgadzam się,co do tych stwierdzeń na temat skandynawskiego kina. Ostatnio dowiedziałam się, że w Norwegii ludzie popełniają najwięcej samobójstw- taka mała dygresja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, a z drugiej strony Skandynawia to najbardziej dogodne miejsce do życia, pod względem zaplecza socjalnego itd.

      Usuń
  3. Akurat tych dwóch filmów z Emily Blunt nie widziałam (przez słabe recenzje 'Połowu ...' wciąż nie mogę się za niego zabrać), ale uwielbiam z nią Wild Target, ten film jakoś zawsze poprawia mi humor. Moja niechęć do Stewart jest za to tak duża, że jakoś zupełnie pominęłam 'W drodze', ale może w końcu sięgnę po ten film. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie się "Połów szczęścia w Jemenie" nawet podobał. Może dlatego, że obejrzałam go całkiem przypadkowo i w większym gronie, tak więc nie miałam wobec niego żadnych oczekiwań. Obejrzałbym natomiast "I wszystko lśni". Już dawno odkryłam ten tytuł, ale ciągle mi daleko do seansu.
    Też Ci polecam "Wild Target" - ten film naprawdę poprawia humor.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Wild Target już dużo dobrego słyszałam, tylko jakoś ciągle spycham go na dalszy plan, bo nie przepadam za komediami. Ale tę obejrzę. W końcu to brytyjski humor ;)

      Usuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.