Kieł to film, który zasługuje na osobną notkę, bo bardzo chciałabym was
namówić do jego obejrzenia. To jeden z tych filmów, których nie ogląda się dla
przyjemności, a dla samego przeżycia, doświadczenia, dlatego domyślam się, że
dla niektórych może to nie być łatwe. Zwłaszcza jeśli unikacie seksu i przemocy
na ekranie. To jednak film z cyklu takich, które podejmują ważny temat i
pokazują go w odważny sposób, a co za tym idzie, w efekcie trudno o takim
filmie zapomnieć. Ja obejrzałam go już kilkanaście dni temu, ale wciąż od czasu
do czasu o nim myślę.
Kieł jest trochę jak eksperyment, na który miejmy nadzieję nikt się nigdy
nie zdecydował i nie zdecyduje, choć przykłady ze świata o potworach (bo to
chyba nie są ludzie), którzy więżą swoje dzieci, nierzadko wykorzystując je
seksualnie, pokazują, że podobne sytuacje mogą mieć miejsce. W tym greckim filmie
rodzice więżą swoje dzieci od dzieciństwa. Dorosłe już rodzeństwo – dwie
siostry w podobnym wieku i brat (nie posiadają oni imion – funkcjonują jako
Brat, Starsza i Najstarsza) nigdy nie były poza potężnymi murami posesji, w
której mieszkają. Nigdy nie oglądali normalnej telewizji, nie czytali gazet, książek,
nie słuchali radia, nie wiedzą co to telefon…Słowem, są odcięci całkowicie od
świata zewnętrznego. Filmami są dla nich rodzinne nagrania wideo – ze wspólnej
zabawy czy jakiejś uroczystości. Znają je wręcz na pamięć i potrafią cytować,
tak jak Polacy teksty z Misia
chociażby. Zabawą jest pływanie, ale też bardziej brutalne wystawianie palców
pod gorącą wodę, gdzie wygrywa ten, kto wytrzyma dłużej. Są jeszcze
przedstawienia taneczno – muzyczne, w których córki zachowują się jak tresowane
małpki. Co więcej, rodzice objaśniają dzieciom świat po swojemu. Sinatrę
przedstawiają im jako dziadka. Wymyślają dziwne określenia na części ciała.
Słowo zombie tłumaczą jako piękne, żółte kwiaty. Morze to krzesło, a autostrada
to wiatr. Kot to potwór, który zaatakował ich brata (prawdopodobnie będącego
tylko wymysłem rodziców), który odważył się opuścić posesję. No właśnie, przede
wszystkim świat zewnętrzny jest przedstawiany dzieciom jako siedlisko zła, co
ma je zniechęcić do opuszczenia domu. Ale istnieje możliwość by to zrobili –
kiedy wypadnie im lewy albo prawy kieł. To jednak nie wystarczy – aby poruszać
się samochodem, a tylko on zapewnia bezpieczeństwo w tym wrogim świecie, kieł
musi odrosnąć. Co jak wiadomo, nie jest możliwe. Trzeba jeszcze dodać, że do
tej całej chorej sytuacji dochodzi sprawa seksu. Mianowicie koleżanka z pracy
ojca przychodzi regularnie zaspokajać seksualnie syna. Ona też jest dziwną
postacią – nie tylko dlatego, że się na to godzi (ma z tego pieniądze), ale też
dlatego, że bardziej ciągnie ją do jednej z córek. Chcąc ją wykorzystać (choć
ta nie zdaje sobie sprawy, że lizanie kobiety w pewnym miejscu jest złe),
oferuje dziewczynie przepustkę do ucieczki z tej chorej rzeczywistości, w
jakiej ta żyje. Choć reżyser filmu chyba bardziej chce nas przekonać, że
ucieczki nie ma.
Szokujące
w Kle jest prawie wszystko. Niemal
każda scena kipi od emocji i wywołuje je w widzu. Nie można jednak powiedzieć,
że właśnie to zaszokowanie widza miało ten film „sprzedać”. Seks i przemoc nie
są tu pokazane bez powodu, z resztą to chyba nie one szokują najbardziej.
Najbardziej szokuje ta skrajność, to okrucieństwo jakiego doznają dzieci ze
strony rodziców, którzy odgrodzili je od świata, sprawują nad nimi całkowitą
kontrolę i uczynili z nich więźniów. Jest to w pewnym sensie aluzja do systemów
totalitarnych – w filmie można znaleźć na tej linii wiele analogii. Siłą filmu
jest jednak to, że każdy może go odebrać inaczej. Jakie jest jego przesłanie, o
czym chce nam powiedzieć reżyser – tego się nie jednoznacznie opisać. Obok
refleksji nad mechanizmem poznania świata (znamy go takim, jakim ktoś go nam
pokazał), można tu dostrzec także obraz rodzinnej patologii, problemów z
komunikacją we współczesnym świecie czy przedstawienie antyutopii – o czym
świadczy niemożność całkowitego odcięcia się od zła, w żadnych warunkach, nawet
tych, które wydawałoby się, że właśnie to mają na celu. Pojawia się też mnóstwo
pytań: dlaczego rodzice tak postępowali ze swoimi dziećmi? z jakich pobudek?
dlaczego matka biernie godziła się na zasady wprowadzane przez męża? Czy chodzi
o to, że ojciec bawi się w Boga, chce być stwórcą pewnego świata i nim rządzić,
czy też może wszystko to wynika z troski o dzieci i chęci uchronienia ich przed
okrucieństwem świata? Czy jest coś o czym nie wiemy – może postępowanie ojca
umotywowane jest jakimiś traumatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa, młodości?
No i pytanie o zakończenie, które można interpretować różnie, choć właściwie
tylko jednak interpretacja wydaje się być słuszna. Swoją drogą, zakończenie
jest zarówno mocną, jak i słabą stroną filmu. Zostawia widza z refleksją,
zachęca do pomyślenia jeszcze chwilę nad filmem, a z drugiej strony jest dość przewidywalne,
bo charakterystyczne dla tego rodzaju produkcji.
Kieł wyróżnia się także ze względu na grę aktorską. Wiele osób odbiera ją w
niewłaściwy sposób. Swego rodzaju sztuczność, recytowanie kwestii przez aktorów
wcielających się w rodzeństwo jest przemyślanym zabiegiem. Dzieci są
wytresowane, podporządkowane rodzicom, wyprane z emocji, uczuć, powielają
teksty czy postawy podejrzane w domu czy na rodzinnych nagraniach i dlatego ich
wypowiedzi przypominają regułki cytowane z pamięci. Mocną stroną filmu jest też
jego minimalizm i surowość, w czym przypomina on dokonania Michaela Haneke. Nic
nie jest w stanie przesłonić dramatu jaki rozgrywa się na ekranie – ani
wnętrza, ani muzyka, ani praca kamery. Z tego względu film ogląda się trochę
jak dokument.
Kła naprawdę warto obejrzeć, choć będzie to seans nie łatwy. Jednak skoro
mamy taki oręż jak kino, masowo dostępne dla ludzi, docierające szeroko, to
warto z niego korzystać także po to, by podejmować trudne tematy i skłaniać do
refleksji. Kieł to film, który powinien dotrzeć do jak największego grona
odbiorców, każdy go powinien zobaczyć, bo ten film uświadamia, otwiera oczy i
jest jedną wielką przestrogą.
Moja
ocena: 8+/10
Na koniec mam dla Was coś lżejszego - pojawił się zwiastun filmu Przed północą, trzeciej części trylogii Richarda Linklatera, z Julie Delpy i Ethanem Hawke w rolach głównych. Zapowiada się znowu dużo chodzenia i rozmawiania ;)
A już totalnie na koniec, życzę Wam wesołych świąt, z czasem wolnym na kulturę ;)
Oglądałam przedwczoraj. Nowa fala grecka nieźle ryje łeb - lubię to :)
OdpowiedzUsuńA na Przed Północą czekam bardzo. Coś mi ten zwiastun śmierdzi trochę kryzysem w związku - na który się nie zgadzam! Nie mogą zepsuć mi mojej ulubionej pary filmowej. A przynajmniej jednej z ulubionych. Przestanę wierzyć w powodzenie w miłości :)
Po seansie Kła (nie byłam do tego przygotowana, nic o filmie nie wiedziałam) tydzień chodziłam do tyłu. Oglądałam z uczuciem ambiwalencji. Nie chciałam już, myślałam po cóż mi to, ale nie mogłam przestać oglądać. Siedziałam jak zahipnotyzowana. Rewelacyjne kino.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że przez następny film tegoż reżysera już nie przebrnęłam, a może nie miałam weny? nie wiem.
A co do kolejnej odsłony Przed wschodem i Po zachodzie to jestem bardzo ciekawa bardzo. Te dwa poprzednie tytuły to dla mnie filmy na dziesiątkę. Mogę oglądać i oglądać.
Popaprany to chyba odpowiednie określenie na ten film.. http://bit.ly/QKviKy - jest ciekawy i ogląda się z "otwartą buzią", ale mówiąc kolokwialnie nieźle ryje mózg..
OdpowiedzUsuń