3.06.2013

Broadchurch (2013 -?, ITV)


Broadchurch to serial, o którym się mówi i będzie się mówić, bo to jedna z najgłośniejszych premier telewizyjnych, przynjamniej w Wielkiej Brytanii. Telewizja ITV trafiła na podatny grunt, bo kameralne historie kryminalne cieszą się ostatnio dużym powodzeniem. Broadchurch nie bez powodu nazywany jest brytyjską odpowiedzią na The Killing. To krótka, 8-odcinkowa seria, koncentrująca się wokół sprawy morderstwa 12-letniego chłopca, mieszkańca małego nadmorskiego miasteczka Broadchurch, Danny’ego Latimera. Sprawę prowadzi para detektywów – Alec Hardy, który właśnie przybył do Broadchurch by zostać szefem tutejszej policji i sierżant Ellie Miller, której Hardy sprzątnął owe stanowisko sprzed nosa. Z oczywistych przyczyn, para nie dogaduje się ze sobą najlepiej. Skąd my to znamy, chciałoby się rzec. Podobieństw do The Killing czy rozwiązań typowych dla seriali kryminalnych (np. Mostu nad Sundem, o którym pisałam tutaj) jest w Broadchurch sporo, a jednocześnie jest to serial totalnie oryginalny.


O sukcesie serialu w dużej mierze decyduje miejsce jego akcji. Broadchurch to małe miasteczko, w którym wszyscy się znają, mieszkańców nie ma wielu, więc siłą rzeczy każdy jest podejrzany. Tropy prowadzą do różnych mieszkańców. Oczy widzów są szczególnie zwrócone na miejscowego księdza, właściciela kiosku, listonosza,  przyjaciela Danny’ego ze szkoły i przyjaciela rodziny Latimerów. Oraz tajemniczą kobietę, Susan. Aby jeszcze bardziej zamieszać w głowach widzów, scenarzyści samych Latimerów też nie przedstawiają bez skazy – ojciec coś ukrywa, córka przechowuje narkotyki, babcia jest nadzwyczaj opanowana… Broadchurch tylko z pozoru jest serialem o śledztwie. Tak naprawdę najważniejsze są tu relacje międzyludzkie, które na przykładzie małomiasteczkowej społeczności można pokazać najpełniej i najbardziej prawdziwie. W głowie kołacze też cały czas pytanie – jaki był powód tego, kto zabił Danny’ego? Czym chłopiec mógł zawinić? Tego praktycznie do końca trudno się domyśleć. Ostatecznie, rozwiązanie sprawy okazuje się dość zaskakujące, choć nie powiem wam czy to zaskoczenie pozytywne czy negatywne. Najważniejsze, że na poznaniu mordercy się nie kończy. Sporo miejsca poświęcone jest reakcji mieszkańców Broadchurch, którzy poznając nazwisko sprawcy po raz kolejny doświadczają ogromnego wstrząsu.


Broadchurch jest w dużej mierze serialem o stracie i pustce. Rodzina Latimerów traci syna, brata, wnuka. Obserwujemy ich życie po stracie i próby pogodzenia się z nią, każdego członka rodziny na swój sposób. Rozgoryczenie powodowane stratą kryje też w swoich smutnych oczach Alec Hardy, z pewnością najlepiej napisana postać serialu. David Tennant w tej roli jest bezapelacyjną gwiazdą tego serialu. Jego Hardy to postać złożona, do której nie można nie żywić sympatii, pomimo że zachowuje się czasem jakby był wyprany z uczuć. To tylko poza, którą przybierać nauczyło go doświadczenie. Swoją stratę ma też Ellie Miller, zagrana fenomenalnie przez Olivię Colman, która największy popis aktorstwa dała w ostatnim odcinku serialu. Ale, jeśli jesteśmy już przy aktorstwie, bez zarzutu sprawują się także pozostali aktorzy, którzy odegrali swoje role tak, że ani przez chwilę nie mogliśmy skreślić kogoś z listy podejrzanych. Jak się okazuje, to także zasługa sprytnego pomysłu zastosowanego przez twórców. Otóż, oprócz czterech osób z obsady, reszta nie wiedziała kto jest mordercą. Z kolei osoba wcielająca się w mordercę, dowiedziała się, że nim jest na dwa tygodnie przed końcem zdjęć. Być może w tym rozwiązaniu tkwi sekret sukcesu Broadchurch, jednak to z pewnością nie wystarczyłoby, żeby zachwycić coraz bardziej wymagających widzów. Producenci nie zapomnieli o tym, że ludzie lubią patrzeć na coś, co jest ładne. I Broadchurch takie właśnie jest, dzięki ręce operatora, Matta Greya. Grey wydobył piękno z nadmorskich klifów, wyczarował ujęcia, które doskonale oddają senną atmosferę miasteczka i skadrował zdjęcia tak, że czuć w nich rękę dobrego fachowca. Ekran spowity jest w pięknych kolorach, które ciekawie kontrastują z aurą zbrodni  i gęstą atmosferą panującą w miasteczku.


 Czemu jeszcze spodoba wam się Broadchurch? Bo montaż jest tu równie dużą siłą napędową narracji jak np. w oscarowym The Social Network. A używane od czasu do czasu slow motion niebywale podkreśla emocje sceny, w której zostaje wykorzystane. Muzykę do serialu stworzył natomiast Olafur Arnalds, coraz bardziej doceniany multiinstrumentalista islandzki. Islandzka muzyka jaka jest, każdy wie – to muzyka intymna, kameralna, ociekająca melancholią. Do takiego serialu jak ten – idealna.

Galeria pełnokrwistych postaci, piękna oprawa muzyczna i wizualna, niepokojący klimat – wszystko to sprawia, że w Broadchurch można się rozsmakować i połknąć łapczywie te osiem odcinków w krótkim czasie. Chciałoby się do bohaterów i miasteczka wrócić już teraz, ale przyjdzie nam poczekać niemal rok. Bo dobra informacja jest taka, że Broadchurch powróci. Nie wiadomo, czy z tymi samymi bohaterami w rolach głównych, ale wróci. Jeśli więc jeszcze nie oglądaliście, czas to zmienić. Bo o Broadchurch jeszcze usłyszycie.

Moja ocena: 9/10

5 komentarzy:

  1. skuszę się na ten serial!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że i Ty zostałaś zainfekowana tym serialem. Mi jest teraz ciężko zachwycić się czymś innym. Polecam też australijskie "Top of the Lake" J. Campion. Dobre, ale żółta koszulka lidera serialowego pozostaje nadal u angoli:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mogłam nie zostać zainfekowana skoro całkiem sporo osób, które podczytuję, go poleca ;) O "Top of the lake" też już oczywiście słyszałam i chyba się skuszę, dla Elizabeth Moss, którą lubię w "Mad Men".

      Usuń
  3. Mam blog w podobnej tematyce. Zapraszam. Tematyka filmowa, muzyka i życie codzienne -pisane wierszem, więc miłe będzie dostać wpis. Pozdrawiam, autorka versemovie.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, kolejna rzecz do obejrzenia. Z ulgą przyjęłam że to tylko osiem odcinków, bo jednak zaległości filmowo/serialowe wciąż rosną a czas się nieubłaganie kurczy.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.