11.03.2013

W roli głównej: Kobiety reżyserki





Co jakiś czas np. przy okazji festiwalu w Cannes, w mediach na nowo podejmowana jest dyskusja na temat niewielkiej liczby kobiet na stanowiskach reżyserów. Wypisałam sobie reżyserki, które znam i wcale nie wyszło mi ich tak mało, jednak rzeczywiście w skali całego świata jest ich niewiele. Z czego to wynika?

Wydaje się, że kobiety postrzegane są jako reżyserki filmów typowo kobiecych (czytaj: ckliwych, romantycznych, nie dla ogółu) dlatego wytwórnie w nie nie inwestująNiektóre reżyserki przyznają, ze jest ich mało nie dlatego, ze są dyskryminowane, lecz dlatego, że to piekielnie wymagający, trudny zawód dla kobiety, która chce być jednocześnie żoną i matką.Może mała ilość kobiet – reżyserek wywodzi się też z tego, że gdy powstało kino kobiety raczej marzyły o tym, by zostać aktorką i pięknie wyglądać na ekranie i po prostu mniejszą część z nich ciągnie do reżyserowania?

Jakkolwiek by nie było, to dziwne że akurat w tym zawodzie kobiety nadal są traktowane z lekceważeniem i pogardą, podczas gdy kobiety na innych męskich stanowiskach są już zaakceptowane. A przecież reżyserki nie mają się czego wstydzić, bo przeważnie robią filmy dobre, a nie słabe, co postaram się udowodnić tym wpisem. Tymczasem warto pamiętać o tym, że kobiety przecierały szlaki wszystkim chcącym stanąć za kamerą już od zarania kina. Francuzka, Alice Guy-Blache, już w 1896 roku chwyciła za kamerę. Jej pierwszy film był zarazem prawdopodobnie pierwszym filmem, który miał fabułę. Natomiast jej rodaczka Germain Dulac, stworzyła prawdopodobnie pierwszy w historii kina kobiecy manifest feministyczny, film Uśmiechnięta pani Beudet (1923).

Chcę Wam przedstawić siódemkę najciekawszych moim zdaniem kobiet reżyserek, które zachwycają już teraz i po których można spodziewać się w przyszłości jeszcze wielu dobrych filmów. Kilka uwag w związku z tym: nie ma na liście reżyserek kina raczej kobiecego czyli Nancy Mayers i Nory Ephron – są to twórczynie znakomitych komedii romantycznych, które przecierały szlaki dla współczesnej formy tego gatunku, ale ponieważ chodzi w tym wpisie o pokazanie, że kobiety kręcą nie tylko stereotypowe, romantyczne filmy, no to tych pań nie ma. Nie ma też kobiet, których filmów niestety nie widziałam, np. Nadine Labaki (Karmel), która robi podobno znakomite ciepłe, kobiece filmy czy Agnes Vardy (Plaże Agnes). Nie ma też wyborów oczywistych czyli Agnieszki Holland, Jane Campion i Kathryn Bigelow. A więc zestawienie subiektywne i z pewnością nie jedyne słuszne. A do tego post scriptum.

Aha, kolejność przypadkowa, choć nie od początku ;)

Sofia Coppola – zdecydowanie moja ulubienica. Ponieważ o każdej z reżyserek można by dużo pisać, a o Coppoli to już szczególnie, ten wpis jest dla mnie wyzwaniem. Coppola konsekwentnie robi filmy smutne. Podejmujące tematykę poczucia osamotnienia, niezrozumienia i poszukiwania siebie. Tacy są jej bohaterowie, począwszy od Między słowami na Somewhere skończywszy. Zauważmy, że Coppola jest typową przedstawicielką kina autorskiego, bo sama też pisze swoje scenariusze. W dodatku forma jest u niej równie ważna o treść – na jej filmy po prostu dobrze się patrzy – ciekawe ujęcia, precyzyjnie wybrane stroje, kadry, które same w sobie mogłyby np. być reklamą, wspaniała ścieżka dźwiękowa – to elementy każdego z jej czterech pełnometrażowych filmów. Coppola potrafi w subtelny sposób odnieść się do poruszanego tematu. Jej filmy są bardzo emocjonalne, pokazują dramat jednostki, ale sama Coppola nie zabiera w nich głosu, nie ocenia, nie poucza. Jedni zarzucają jej, że jest mistrzynią nudy – nie widzieli chyba filmów Bergmana ;) Choć rzeczywiście można powiedzieć że nią jest, w dosłownym rozumieniu tego sformułowania. W jej filmach tempo akcji jest niespieszne, nie następują zaskakujące zwroty akcji co chwila, ale widz absolutnie się nie nudzi. Nawet gdy na ekranie niewiele się dzieje nasze myśli ani na chwilę nie podążają w innym kierunku. Może to dlatego, że Sofia jest daleka jest od amerykańskich schematów. Ciekawie prowadzi narrację, a jej bohaterowie są nam bliscy. Nawet jeśli nie jesteśmy gwiazdorem filmowym, młodą mężatką czy francuską królową, w tych postaciach można się odnaleźć. Tak więc, jak widzicie, trudno w kilku słowach uzasadnić moją sympatię do reżyserki, ale niewątpliwie jej filmy wyzwalają we mnie wiele emocji. A chyba o to chodzi, żeby nam się podobało.
Co polecam? Wszystkie jej filmy J Obecnie artystka pracuje nad filmem opartym na faktach, o grupie młodych osób, które włamywały się do domów gwiazd i je okradały. W roli głównej Emma Watson, a poniżej teaser:



Isabel Coixet – Hiszpanka, która upodobała sobie temat śmierci i klimaty bezbrzeżnego smutku. Obnaża kruchość ludzkiego istnienia, ale zawsze na końcu daje nadzieję. Lubi oddawać głos swoim bohaterom czyniąc ich narratorami swoich filmów. Jej filmy są wzruszające, ale nie nachalnie patetyczne. Poza tym – jak mi się wydaje – odkryła przed światem kanadyjską aktorkę Sarah Polley, która sama też jest obiecującą reżyserką (Take this waltz o którym pisałam).
Co polecam? Widziałam Życie ukryte w słowach, Moje życie beze mnie i Elegię i te trzy obrazy mogę polecić z czystym sumieniem.

Lone Scherfig – chyba jedna z najwszechstronniejszych twórczyń w tym gronie. Dunka przeszła na przestrzeni 10 lat od kręcenia filmów w myśl postulatów Dogmy (Włoski dla początkujących) do niewymagających, schematycznych melodramatów (Jeden dzień). I właśnie tę jej wszechstronność tak bardzo cenię, bo na dobrą sprawę nie wiadomo czego się po Scherfig w kolejnym filmie spodziewać. Włoski dla początkujących (w szczególności) i Wilbur chce się zabić to typowe przykłady skandynawskiego kina, w którym słodycz miesza się z goryczą, a śmiech następuje przez łzy. To filmy dające spojrzenie na życie przeciętnych ludzi, zupełnie nieschematyczne i bardzo świeże. Z kolei Była sobie dziewczyna to film cudownie brytyjski, świetnie zagrany, klimatyczny (ach ten Londyn lat 60.) i po prostu tak wizualnie ładny, że przyjemnie się go ogląda, choć główna bohaterka dostaje nie lada lekcję od życia. Mimo, że One Day mnie rozczarował, na następny film Dunki czekam z niecierpliwością.

Andrea Arnold – brytyjska reżyserka, która kręci filmy, które z zasady mają widza„boleć”. Interesują ją ludzie z nizin społecznych (Fish Tank), odrzuceni odmieńcy (Wichrowe Wzgórza) i mieszkańcy blokowisk (Red Road). Pokazuje świat od tej gorszej (prawdziwej?) strony – okrutny, brutalny, brudny. Nie stroni od agresji, przekleństw i pozbawionego romantycznej otoczki seksu. Jej filmy spowite są w pesymizmie i smutku. Nie są lekkie i przyjemne, bo z założenia są bardzo naturalistyczne. Arnold niczego nie podkolorowuje. To kino społeczne, ale nie moralizujące, zachowujące dystans. Do tego Arnold konsekwentnie operuje stylistyką kina dokumentalnego, np. poprzez pokazywanie bohaterów zza ich pleców i wysuwanie na pierwszy plan detali.

Susanne Bier. Duńska reżyserka, która para się bardzo poważną problematyką – przemoc, zdrada, rodzinne animozje, choroba, śmierć – są w jej filmach ciągle obecne. Jedynie ostatnio nieco spuściła z tonu reżyserując Wesele w Sorrento (choć podobno to wcale nie taka landrynkowa komedia romantyczna). Bier ma talent do kręcenia filmów powierzchownie bardzo prostych, które jednak kryją w sobie wiele głębokich przemyśleń i co najważniejsze – zachęcają do nich widzów. Tak jest chociażby w przypadku nagrodzonego Oscarem W lepszym świecie, który zdaje się być uniwersalną historią na temat ponadczasowej walki dobra i zła w nas samych.

Małgorzata Szumowska – naczelna skandalistka polska, artystka niezrozumiana, a może następczyni Agnieszki Holland? Można ją lubić, można nienawidzić, można lubić jej filmy, albo i nie. Jednego jedynie nie można podważyć – to ona ostatnimi czasy rozsławia polskie kino za granicą. Szumowska podejmuje się trudnych tematów, tematów tabu(śmierć, niechciana ciąża, seks za pieniądze, homoseksualizm). Nie boi się odważnie z takimi tematami występować. Chce drażnić, prowokować do dyskusji. Ludzie niestety w dużej mierze nie rozumieją jej filmów, krytykując epatowanie nagością i kontrowersjami. Zarzucają szokowanie, zapominając, że w takim kraju jak nasz, jedynie szokiem można zachęcić zamknięte umysły do refleksji nad tematami, o których się przeważnie milczy, a które są bardzo istotne. Tymczasem filmy Szumowskiej są prawdziwe (czy może być coś prawdziwszego niż nakręcenie własnej biografii?) także w warstwie dialogów, które nie są sztuczne i wydumane. Jak dla mnie, z filmów Szumowskiej bije autentyzm, prawda o nas, do której boimy się przyznać. Ponadto forma, w jakiej podaje swoje historie jest ciekawa – zdjęcia Michała Englerta (mój ulubiony polski operator), muzyka, achronologiczna narracja jak w Sponsoringu, swego rodzaju wrażenie podglądanie bohaterów, wszystko to składa się na całość o dużym ciężarze emocjonalnym. Ja jestem bardzo ciekawa, co Szumowska jeszcze w przyszłości wymyśli, bo póki co, każdy jej kolejny film to coś nowego. Poniżej trailer W imię...



Ponadto – rodzą nadzieje:

Julie Delpy. O Delpy mówi się, że ma potencjał by się stać kobiecym odpowiednikiem Woody’ego Allena, dzięki swojemu - póki co - dyptykowi: 2 dni w Paryżu i 2 dni w Nowym Jorku, gdzie jej bohaterka jest typowym allenowskim neurotykiem znanym z jego filmów, tylko że w spódnicy. Do tego Delpy porusza w tych filmach ważny problem różnic kulturowych, który podaje w sposób humorystyczny, pełen gorzkiej ironii, a przy tym sprawiając wrażenie autentyczności. Oczywiście do Allena wiele jej brakuje, a te porównania są bardzo przesadzone, ale jest w tych dwóch filmach coś urzekającego i prawdziwego. Poza tym Delpy popełniła też film kostiumowy Hrabina o węgierskiej hrabinie Elżbiecie, co świadczyć może o jej wszechstronności. Jest zresztą reżyserką, scenarzystką, nierzadko też producentką swoich filmów, a do tego zajmuje się śpiewaniem. Jej filmy nie są póki co tak dobre jak jej scenariusze do filmów Richarda Linklatera, w których gra z Etanem Hawkiem (zresztą też je współpiszącym), ale myślę, że warto mieć na nią oko.

Anna Kazejak – obiecująca jak dla mnie młoda polska reżyserka, która ujęła mnie filmem Skrzydlate świnie. Na warsztat wzięła, raczej męski, świat sportu, a dokładnie piłki nożnej i kibiców, ale nie tylko o wierność klubowym barwom w jej filmie chodzi. To głównie opowieść o podstawowych wartościach – przyjaźni, miłości, braterstwie, lojalności i rodzinie. Choć kończy się dobrze czy wręcz cukierkowo, jest to jeden z moich ulubionych polskich filmów. A to już coś. Cały czas szukam czasu, by obejrzeć segment wyreżyserowany przez Kazejak w Odzie do radości (a warto obejrzeć i całość, bo swoją część wyreżyserował też Jan Komasa czyli twórca fenomenalnej Sali samobójców). Kazejak jest zresztą twórczynią wszechstronną – ma na koncie także ciepło przyjęty dokument Bocznica, reżyserowała też serial Bez tajemnic dla HBO.

Lena Dunham – kobieta, która stara się zrewolucjonizować telewizję, śmiało pokazując swoje niezbyt perfekcyjne ciało i odważnie mówiąc o tematach tabu. W Dziewczynach obala mit, że wszyscy w NY są piękni i bogaci, każdy seks jest romantyczny, a każdy facet wie, czego pragną kobiety. Dunham zrobiła w końcu serial, który mówi znacznie więcej prawdy o pokoleniu obecnych dwudziestoparolatków niż dotychczasowe produkcje telewizyjne i duża część filmów. Zdecydowanie obala mit american dream i perfekcyjnego amerykańskiego stylu życia. Celnie trafia chyba w uczucia młodych ludzi, bo serial pokochały zarówno dziewczyny, jak i chłopaki na całym świecie. Mam nadzieję, że Dunham zaangażuje się też w jakieś następne projekty, które potwierdzą jej geniusz. Na razie pisze książkę. A ja o Girls więcej pisałam tutaj.


Lynn Shelton. Shelton zaistniała niezależnym filmem Siostra twojej siostry. Wyróżnienia w Sundance czy inne nagrody dla filmów niezależnych otrzymuje regularnie. Wyznaczniki jej stylu? Na pewno autentyczność. W kameralnej Siostrze…, rozpisanej na trzy role (znakomita Rosemarie De Witt, ciekawy Mark Duplass i jak zwykle urocza Emily Bunt) część scen jest nawet improwizowana przez aktorów, co da się zresztą wyczuć. Film jest zagrany i poprowadzony przez reżyserkę koncertowo. Historia skomplikowanego trójkąta, relacje między bohaterami wydają się być bardzo wiarygodne, właśnie dzięki marginesowi swobody, jaki Shelton zostawia swoim aktorom. Podobnie rzecz ma się z Humpday, historii o kumplach, którzy po latach niewidzenia, postanawiają nakręcić amatorski film porno. Shelton bardzo płynnie porusza się w swoich filmach między komedią a dramatem, a wszystko to, by pokazać jak skomplikowane bywają ludzkie uczucia. Swobodnie czuje się w konwencji komediodramatu, nic więc dziwnego, że zapukali do niej producenci serialu New Girl. Wyreżyserował już kilka odcinków. Na swoim koncie ma też reżyserię jednego odcinka Mad Men.

Lynne Ramsay. Autorka świetnego Musimy porozmawiać o Kevinie. Kto widział, ten wie, że Ramsay nie boi się wstrząsać widzem i porusza się po bardzo ponurych zakamarkach ludzkiej duszy. Co ciekawe, Ramsay ma na swoim koncie kilka nagród za filmy krótkometrażowe (w tym Baftę i Złotą Palmę), a także nominacje za swój debiut pełnometrażowy, Nazwij to snem. Mało znana twórczyni, ale jej filmy, w większości osadzone w ponurych szkockich realiach, wydają się naprawdę godne uwagi.

Ciekawa jestem Waszych uwag. Kogo byście dopisali do tej listy? Co sądzicie o kobietach reżyserkach? Zachęcam do dyskusji :)

8 komentarzy:

  1. Masz rację, Kathryn Bigelow to oczywiste wybór, ale i tak powiem: Point Break to znakomity homo-erotyczny, serfersko-filozoficzny, neo-noir... i najlepsza rola Swayziego, i idę na solówę z każdym fanem Ghost i Dirty Dancing, który uważa inaczej - fanów Road House zostawię w spokoju, bo Road House to fajny film :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, Na fali całkiem mi się podobało, chociaż za Bigelow nie przepadam.

      Usuń
  2. Warto również wspomnieć o Urszuli Antoniak, która w ostatnim "Code Blue" wyraźnie inspirowała się Hanekem. :) Świetna, polska reżyserka mieszkająca na obczyźnie.
    Pozdrawiamy, AS.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam o niej. Muszę się jej przyjrzeć. Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Moim numerem jeden jest Isabel Coixet. Te trzy filmy, które wymieniłaś są naprawdę dobre, a "Życie ukryte w słowach jest jednym z najlepszych filmów jakie w ogóle widziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałabym sobie odświeżyć "Życie..." i "Moje życie beze mnie". Ale fakt, zapadły mocno w pamięć a to coś znaczy.

      Usuń
  4. Uwielbiam filmy Susanne Bier. "Tuż po weselu" i "Otwarte Serca" (oba z Madsem Mikkelsenem w roli głównej) po prostu powaliły mnie na kolana. Wielki szacunek dej pani. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.