13.02.2013

W roli głównej: Filmy o miłości


Są takie dni, w które bardziej niż zwykle ma się ochotę na film o miłości. Albo dlatego, że się nie ma do kogo przytulić, albo dlatego że właśnie ma się z kim taki film obejrzeć. Nasza kultura narzuca nam że mamy być jakoś do Walentynek ustosunkowani. A więc możemy albo się upić z rozpaczy, że nikt nas nie kocha, albo - jeśli jesteśmy w gronie szczęśliwców – kupić lubej/lubemu coś (koniecznie!) czerwonego i w kształcie serca i obejrzeć razem film. O miłości oczywiście. Kolacja przy świecach też mile widziana. Pamiętajcie, w Walentynki, nie dzień po lub przed, bo wtedy się nie liczy i nie ma to nic wspólnego z miłością. Miłość okazujemy sobie tylko w Walentynki. Niestety, Walentynki dopiero jutro. Ale jeśli nie macie jeszcze filmowych planów na ten dzień (wieczór) to może zasugerujecie się moją listą filmów o miłości, które najbardziej lubię. Nie są to filmy najwybitniejsze, najbardziej utytułowane itd. – to są filmy moje, które we mnie wywołują wiele emocji i które mogę oglądać wielokrotnie. Choć niekoniecznie w Walentynki.















Może i nieco hipsterski, może nieco cukierkowy. Może. Ale dla mnie to film o przeznaczeniu, w które sama bardzo wierzę. Słodko – gorzkie studium miłości, oparte na niebanalnym montażu, który jest bodaj najlepszą zaletą filmu, tuż obok czarującej Zooey Deschanel i uroczo chłopięcego Josepha Gordon – Levitta w rolach głównych. Do tego mnóstwo smaczków jak scena musicalowa czy scena „expectations/reality”. Lekki, świeży, optymistyczny film, w którym trudno się nie zakochać.

Away We Go (2009)














Ten film widziałam, co prawda, dopiero raz, ale chętnie do niego wrócę, bo pozytywnie mnie zaskoczył i zauroczył (więcej pisałam o nim tu). To już film w nieco poważniejszym tonie. Nie oglądajcie go na pierwszej czy drugiej randce. Nie oglądajcie go jeśli to wasze pierwsze wspólne walentynki. Ten film w ciepły i wzruszający sposób mówi o problemach, dylematach jakie stają przed młodymi parami u progu dorosłości. Założyć rodzinę – fajnie, ale czy uda nam się zapewnić dziecku wszystko co trzeba, czy damy radę opłacać co miesiąc rachunki, czy nadajemy się na rodziców, skoro sami jeszcze trochę czujemy się dziećmi? I tak, film hołduje truizmowi, że jeśli się kochamy, to wszystko się uda, bo nie trzeba żyć, tak jak chcą inni. Można być szczęśliwym bez wszelkich wygód etc. Film chwilami boleśnie prawdziwy, ale ciepły, pozytywnie nastrajający. Choć warto mieć pod ręką chusteczki.















Hołd dla rozmowy, która jest pierwszym krokiem do miłości. O filmie pisałam więcej tutaj. Jego siła niewątpliwie tkwi w aktorstwie. Julie Delpy i Ethan Hawke powołali do życia postaci, między którymi od początku jest wyraźna chemia. Postaci, które także widz jest w stanie od razu obdarzyć sympatią. Sam film przychyla się do teorii o istnieniu przeznaczenia. Jednak jego bohaterowie to przede wszystkim ludzie otwarci na nowe doświadczenia, chcący jak najwięcej przeżyć, zobaczyć…Nie ma tu ani seksu, ani happy endu, jest tylko rozmowa, uwodzenie słowem. Po obejrzeniu tego filmu zatęsknicie właśnie za tym.















Xaviera Dolana się kocha albo nienawidzi. Ja jestem w tej pierwszej grupie i bynajmniej nie jestem hipsterką. Ale przyznaję, kocham ten film głównie za formę, która jednak moim zdaniem wcale nie przerasta treści. Mamy tu do czynienia z estetyzacją rzeczywistości, nasuwają się skojarzenia z latami 50. i 60. i to sprawia, że wizualnie ten film to po prostu uczta dla oka. Fabularnie to historia o uczuciowym trójkącie – ich dwóch, ona jedna. Ale to bynajmniej nie o kobietę toczy się tu rozgrywka. Wyśnione miłości w formie jaką przybrały – bardzo dużo slow motion plus wypowiedzi stylizowane na dokumentalne – są dla mnie doskonałym opisem uczuć towarzyszących zakochaniu. Więcej o filmie tu 


Ten film nigdy się nie znudzi. I mnie, i pewnie wielu, wielu osobom. Zdaje się, że ku mojemu zaskoczeniu jeszcze nigdy o nim nie pisałam. Co jest w nim takiego urzekającego, że wracamy do niego zawsze z tym samym entuzjazmem? Czemu uznawany jest za kultowy? Fenomen tkwi z pewnością w postaci Holly Golightly granej przez Audrey Hepburn. Reprezentuje ona chyba marzenia i rozterki większości kobiet. Do tego znakomity scenariusz, dialogi, muzyka…Kultowy pocałunek w deszczu, siedzenie w zlewie, maski, pierścionek znaleziony w orzeszkach, wizyta u Tiffany’ego, zrzędliwy sąsiad, zachwycający wygląd Holly…Jest za co wielbić ten film.


Like Crazy (2011)











Film o miłości Angielki i Amerykanina urzeka swoją bezpretensjonalnością. Jest zapisem procesu zakochania – celebracja spojrzeń, wspólne czytanie, subtelny dotyk – to ukazanie tych najzwyklejszych elementów, które składają się na miłość stanowi o wyjątkowości filmu. Podglądanie rozkwitającego uczucia podszyte jest jednak melancholią. Ten film daje do myślenia. Stawia pytania, o to czy miłość może być wieczna, czy tak jak wszystko, z czasem i ta jedna, wydawałoby się jedyna, osoba musi się nam kiedyś znudzić. Drgająca kamera, nastrojowa muzyka, Felicity Jones i ciekawe zakończenie. Trzeba obejrzeć. A przedtem możecie przeczytać moją dłuższą recenzję - tutaj
















Sofię Coppolę darzę miłością absolutną. Jej filmy są mi bardzo bliskie, odbieram je bardzo emocjonalnie, za każdym razem. Temat samotności nigdy mi się nie znudzi (mam nadzieję, że jej też nie). Między słowami, z akcją rozgrywającą się w wielkim Tokio, jest niczym innym jak filmem o samotności w tłumie. Świetnie napisanym, wyreżyserowanym i zagranym. Scarlett Johansson i Bill Murray zagrali tu swoje role życia. Szczególnie bliska jest mi postać Charlotte, bo choć ona się nie starzeje, to jednak jesteśmy na podobnym etapie życia i mamy podobne rozterki. Podoba mi się to, że Coppola koncentruje się na swoich bohaterach – obserwując zadumaną przy oknie, lub snująca się po zakątkach Tokio Charlotte czy patrząc na minę Boba słuchającego przez telefon żony, wiemy doskonale, co czują. I wiemy, że to może dosięgnąć każdego z nas. Fenomenalna jest ich rozmowa w łóżku, fenomenalne jest zakończenie. Między innymi dla niego mogę oglądać Między słowami wielokrotnie. Z każdym obejrzeniem jestem bliżej znalezienia odpowiedzi na pytanie, co było dalej.

Love Actually (2003)

Nic nie poradzę, że to także moja ulubiona scena z LA
Jak tego filmu nie kochać, skoro daje tyle różnorodnych wariacji na temat miłości. A przede wszystkim jest optymistyczny, dający nadzieję, ale nie popadając przy tym w banał. Para poznająca się podczas grania w pornosie, nieco odjechany premier, pisarz zakochujący się w dziewczynie, z którą dosłownie nie jest w stanie się dogadać…Kolejne sceny, dialogi, mają taki urok, że film za każdym razem (a było już ich wiele w moim wypadku) ogląda się z taką samą radością. I podczas końcowej sceny na lotnisku, chcąc nie chcąc, kręci się łezka w oku ;)




To jeden z tych filmów, podczas oglądania których człowiek zamiera. Zakończenie odejmuje mowę, a na napisach końcowych płaczesz. Samotny mężczyzna jest filmem wybitnym: wizualnie, aktorsko, muzycznie. I niezwykle poruszającym za sprawą całkiem prostej historii, która kryje jednak w sobie wiele życiowych prawd i jest pochwałą miłości. Miłości która jest dla jego bohaterów jak tlen. Znacznie dłuższa recenzja tutaj.

  
Z dziesiątym filmem mam spory problem. Bo generalnie uwielbiam filmy o miłości, o ile nie są banalnymi wyciskaczami łez lub nieśmiesznymi komediami romantycznymi. A więc do najlepszych mogłabym jeszcze zaliczyć wzruszającą Elegię, zabawną Annie Hall, okropnie smutną Tajemnicę Brokeback Mountain, może zmysłowego Kochanka, albo poruszające Blue Valentine. Ale na ten moment wybieram coś krótkiego:

Prawda (2004)

Czyli krótkometrażówkę Toma Tykwera, będącą częścią filmu Zakochany Paryż. Obejrzycie ją tutaj, ale jak przeszukacie inne sfery Internetu, znajdziecie także wersję reżyserską, która trwa dłużej, bo 11 minut. Czemu lubię ten film? To trochę taka historia związku w pigułce, z bardzo ciekawym, szybkim montażem i uroczą Natalie Portman. Ogromnym plusem jest narracja zakochanego w jej bohaterce, niewidomego chłopaka, który jest przekonany, że dziewczyna właśnie chce go rzucić. Tymczasem zakończenie okazuje się przewrotne.


A jutro, moje ulubione piosenki o miłości. A co! 

11 komentarzy:

  1. u dolana coś tam Ci poprzeskakiwało, z tego co piszesz jesteś jednak w grupie pierwszej ;>
    ja za filmami, typowo, miłosnymi raczej nie przepadam, a z połowę z Twoich propozycji widziałem.. eh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że należę do pierwszej grupy, dzięki za zwrócenie uwagi :)

      Usuń
  2. Uwielbiam Love Actually i Samotnego mężczyznę - za grę Colina i muzykę Korzeniowskiego. Oglądałam ten film w bezruchy, starając się nie uronić ani jednego momentu. Piękny.
    Reszty z Twoich propozycji nie widziałam, będę nadrabiać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Samotny mężczyzna rzeczywiście zaskakujący finał, nie spodziewałam się go. Away we go - momentami zabawny, momentami gorzki - życie po prostu. Między słowami - ciekawy. Śniadanie u Tiffany'ego - klasyk :) Pozostałych nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powiedziałabym, że "500 dni miłości" jest w jakikolwiek sposób przesłodzone. Wręcz przeciwnie. A że hipsterskie? To chyba tylko przez muzykę, bo ja tam nic takiego nie widzę;p.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to nie do końca moje zdanie, tylko osób krytykujących film. Takie są niektóre opinie. Hipsterski może jeszcze przez wygląd Summer ;)

      Usuń
  5. O kurczę, wygląda na to, że ja nie lubię filmów o miłości;) Z Twojej listy to wybrałabym na pewno Love actually, ale niekoniecznie ze względu na tematykę, a raczej moją fiksację na punkcie Brytyjczyków ;)
    Moje propozycje są raczej mało zaskakujące, ale te filmy mnie "biorą" za każdym razem: "Amelia", "Love story" (choć na ogół nie lubię melodramatów) i "Annie Hall".
    W tym roku będę w grupie tych upijających się ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Annie Hall - Ok. Amelia - nie porwała mnie, ale oglądałam dawno, może teraz byłoby inaczej. Love story - oglądałam jeszcze dawniej, wtedy mnie wzruszało, ale to chyba właśnie film zbyt wyraźnie nastawiony na wyciskanie łez, żebym uznała go za dobry.
      Bycie w gronie upijających się też ma swoje zalety ;)

      Usuń
  6. Większość wymienionych przez Ciebie filmów znam i najbliżej mi do "Przed wschodem słońca" to film kompletny. Dodam od siebie jeszcze "Przed zachodem słońca" ciąg dalszy tej historii. "Wyśnione miłości"-niee, nieee, nieee. Ale już chyba kiedyś u Ciebie komentarz na ten temat umieszczałam. Chyba:)"500 dni miłości" widziałam niedawno zwiedziona zachwytami i rewelacyjnymi recenzjami (plus pamiętam te tłumy na Warszawskim Festiwalu Filmowym w 2009-nie udało nam się na niego załapać) i niestety bardzo się rozczarowałam. Nie pozostał we mnie na dłużej niż trwał sam seans, a i podczas oglądania nie czułam, że spotykam się z ważnym dla mnie filmem.
    A tak a propo moim najkochańszym filmem o miłości są "Ukryte pragnienia" Bertolucciego. Za każdym razem mnie wzrusza i oczarowuje (choć nie jest to obiektywnie bardzo dobry film). Jeśli nie znasz to bardzo polecam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Filmy bardzo fajne i nastrojowe :)
    ale ja do tej listy dodałbym może trochę mniej znany, ale równie ciekawy i zarazem intrygujący, "One Day". Myślę , że jest on idealny na drugą randkę,
    bo po seansie człowiek jest taki ... zmotywowany do działania, że tak powiem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ostatnio oglądałam Siostra twojej siostry, jak zawsze świetna rola Emily Blunt

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.