10.02.2013

Poradnik pozytywnego myślenia (reż. David O. Russell, 2012)


Czy tylko ja mam wrażenie, że do Oscarów i tego typu podobnych nagród nominowane są coraz słabsze filmy? Może nie filmy złe, ale na pewno nie zachwycające. Poradnik pozytywnego myślenia, który zgarnął aż 8 nominacji w tegorocznej edycji rozdania Oscarów, jest na to doskonałym przykładem.

O tym filmie napiszę krótko, bo i nie ma za bardzo o czym się rozpisywać. Film jest strasznie przewidywalny i schematyczny. Główny bohater Pat Solitano (Bradley Cooper) po tym jak przyłapał żonę na zdradzie, pobił jej kochanka i wskutek tego nie dość, że stracił pracę (a uczył w szkole), trafił też na kilka miesięcy do szpitala psychiatrycznego. Pat bynajmniej nie jest zdrowy na umyśle(jak się okazuje to zaburzenia afektywne dwubiegunowe): jest nadpobudliwy, zdarzają mu się gwałtowne wybuchy i wciąż ślepo wierzy, że żona tylko czeka, by do niego wrócić. Tak oczywiście nie jest, ale Pat do tego będzie dążyć. Na jego drodze los postawi młodą wdowę Tiffany (Jennifer Lawrence), która podobnie jak on nie może poradzić sobie ze stratą ukochanej osoby, a do tego również jest niezbyt stabilna emocjonalnie, lekko wulgarna i krnąbrna. I w tym momencie spokojnie można przestać oglądać, bo przecież wiadomo, jak to się musi skończyć. Ta dwójka życiowych rozbitków początkowo za sobą nie przepada, ale przecież nie od dziś wiadomo, że powiedzenie „kto się czubi, ten się lubi” filmowcy upodobali sobie szczególnie. Tak więc Tiffany i Pat staną się z czasem dla siebie wzajemnym wsparciem, a wzajemna pomoc zaowocuje uczuciem. Ona obiecuje dostarczyć jego list żonie (wciąż jeszcze obecnej), a on zgadza się zostać jej partnerem na konkursie tańca, na którym miała wystąpić ze zmarłym mężem. Motyw tańca, nawet jeśli występuje tu jako swego rodzaju sposób terapii, jest tak banalny i ograny, że wykorzystanie do tego jeszcze figury znanej z Dirty Dancing to moim zdaniem strzał w stopę. Naprawdę, film ten swoją treścią nie wnosi absolutnie nic nowego do gatunku, czy to do romansu czy dramatu obyczajowego. Dzielnie brnie do końca pławiąc się w powtarzaniu ogranych schematów, serwując nam oczywiście cukierkowe zakończenie. Nie miałabym nic przeciwko takiemu obrotowi spraw, gdybym miała oglądać kolejną komedię romantyczną z Katherine Heigl. Ale w tym przypadku, gdzie obiecuje nam się, że to coś więcej niż typowa komedia romantyczna, film zawodzi podwójnie. Bo nie jest dobry ani jako „coś więcej”, ani też nie okazuje się jednak być komedią romantyczną. Humoru w nim jak na lekarstwo, wbrew tytułowi, pozytywnego myślenia też moim zdaniem nie za wiele (wiara Pata w odzyskanie żony raczej wzbudza współczucie co do jego złudzeń), a do tego wątek z ojcem, który obsesyjnie ogląda mecze i obstawia wyniki, zupełnie mnie nie przekonuje. Z filmu niestety w wielu momentach wieje nudą.

A mogło być nie najgorzej, bowiem trzeba podkreślić, że początek filmu jest bardzo mocny. Dobrze pokazany jest problem osoby z zaburzeniami psychicznymi, jej powrotu ze szpitala do dawnego otoczenia, tego jak bardzo zależy jej na powrocie do normalnego życia. Rola trochę niezrównoważonego faceta to przełom w aktorskiej karierze Bradleya Coopera, znanego raczej z głupawych komedii. Tu wypada bardzo wiarygodnie i przekonująco i cieszę się, że jego kreacja została dostrzeżona także przez Akademię i krytyków. Postać swojego bohatera buduje na nerwowych tikach, grymasach twarzy, szybkim sposobie mówienia. Widzimy jego rozmowy u psychoterapeuty, potem jest świetna scena, w której budzi rodziców w środku nocy z oburzeniem wykładając im monolog na temat prozy Hemingwaya. To wszystko ogląda się dobrze, właściwie do momentu kiedy Pat zaczyna próby tańca z Tiffany. Napięcie siada i choć między parą Cooper – Lawrence zupełnie nie ma chemii, wiemy już jak film się skończy. Nawet wybieg Tiffany z listem jest zupełnie niezaskakujący.

Rzadko się zdarza, aby film miał swoich reprezentantów we wszystkich aktorskich kategoriach Oscarów. Tak jest jednak w tym wypadku. Moje wrażenia są jednak podzielone. O ile podobał mi się Cooper oraz Jackie Weaver, która może nie ma wiele do zagrania, ale jednak jest bardzo wyrazista i zapada w pamięć, o tyle nie mogę się przekonać do Jennifer Lawrence i nie uważam, że na oscarową nominację zasługuje Robert De Niro. W jego przypadku to chyba czysta kurtuazja, bo rola to choć dobra to nie jest wcale wybitna, nie wyróżnia się jakoś szczególnie, nie robi totalnego wrażenia. A Lawrence choć wydaje się być miłą dziewczyną, w każdym filmie gra tą samą miną. O ile w Do szpiku kości była przekonująca i jej bohaterce się współczuło, kibicowało, to tutaj jest po prostu irytująca. Ma jedną dobrą scenę, ale poza tym jakoś jej gra nie powala.

Nie chcę oceniać oscarowych szans Poradnika…, ale jestem przekonana, że jakieś nagrody zgarnie. W końcu Amerykanie kochają takie podnoszące na duchu historie. Osobiście jednak uważam, że na Oscary ten film jest zbyt przeciętny. Nie mówię słaby, ale po prostu zwyczajny. Film jakich wiele.

Moja ocena: 5/10

16 komentarzy:

  1. A mi się tegoroczne nominacje bardzo podobają. Na razie tylko "Lincoln" mnie rozczarował (powinni mu zmienić tytuł na "13 poprawka"). "Poradnik..." zamierzam obejrzeć dzisiaj i podejrzewam, że mi się spodoba, bo taki historie zawsze mnie ruszają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lincolna nie zamierzam oglądać, Wroga nr 1 chyba też. Nędznicy jeszcze przede mną, ale to jak skończę czytać książkę. Bardzo jestem ciekawa, kto dostanie Oscara. Chyba nie ma jakichś stuprocentowych pewniaków.

      Usuń
  2. Nie, nie tylko Ty masz takie wrażenie:) Dla mnie Oscary już dawno straciły prestiż, niestety zwycięstwa takich produkcji jak Slumdog, Hurt Locker itd sprawiają, że bardziej interesuję się tymi nagrodami z przyzwyczajenia, które zostało z czasów ekscytacji. Oscarami rządzi teraz polityka, rządzi poprawność.

    A sam Pamiętnik zgoda - jest schematyczny, jest przewidywalny. Szablon, który powracał już w wielu innych amerykańskich filmach. Natomiast ja nie podszedłem do produkcji tak krytycznie, więcej nawet - bardzo dobrze się na niej bawiłem. Historia, mimo iż mi znana, potrafiła mnie zainteresować, wywołać uśmiech na twarzy. Tego oczekiwałem i nie zawiodłem się. Inna sprawa, że nie było jakichś szczególnych zachwytów - sam w życiu nie przyznałbym mu tylu (może nawet żadnej) nominacji. Ale kwestię Oscarów już pomijam. Dla mnie Pamiętnik to naprawdę przyzwoite, zabawne kino.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ani Slumdog ani Hurt Locker, ani nawet Jak zostać królem nie zasługiwały na ten najważniejszy laur.
      Być może mój problem z Poradnikiem... jest taki, że spodziewałam się po nim dużo więcej - właśnie przez te głupie Oscary. Ale nie żałuję, że go obejrzałam, ze względu na Coopera.

      Usuń
  3. rzeczywiście tegoroczne nominacje dość przeciętne. Ale 5 dla tego filmu to chyba ciut za surowo, co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie za surowo. Naprawdę, film mnie nie porwał, a wręcz trochę zirytował.

      Usuń
    2. jestem już po obejrzeniu Sesji i stwierdzam, że rzeczywiście dużo ciekawszy! ale jednak i Poradnik ode mnie dostaje coś koło 6

      Usuń
    3. "Sesje" o niebo lepsze. Skoro "Poradnik..." jest nominowany do Oscarów to "Sesje" tym bardziej powinny być. No ale wiadomo jaka jest polityka oscarowa ;)Czekam na recenzję:)

      Usuń
  4. Mam ten film w planach na najbliższy tydzień. Myślałam, że można się po nim spodziewać czegoś lepszego... Mimo wszystko obejrzę go.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że obejrzyj. Moja niezbyt pozytywna opinia jest w mniejszości, więc istnieje duża szansa, że Ci się spodoba ;)

      Usuń
  5. Kurcze, widzę, że ten film ma naprawdę różne opinie. Zamierzam wkrótce się wybrać, zaciekawiłaś mnie tą słabą oceną:D

    OdpowiedzUsuń
  6. "Poradnik pozytywnego myślenia" - 9/10. najlepszy film od początku tego roku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moim zdaniem te oscarowe nominacje tylko bardziej filmowi zaszkodzą niż pomogą...To nie jest film wybitny, ani taki, który się będzie pamiętało przez lata, ale ja z jego oglądania czerpałam sporą radość ( a do tej pory widziałam go już trzykrotnie), wciągała mnie ta historia, stopniowo zaczynałam lubić bohaterów (choć z postacią Tiffany mam jednak problem;). Jedyne zastrzeżenia mam do Coopera właśnie, jak dla mnie on się nie nadaje do ról bardziej dramatycznych. Żeby nie było, ja go lubię, ale mimo wszystko wolę w lżejszym repertuarze (no niekoniecznie w głupawych komediach;)). Jakoś nie do końca mu wierzę, może jak filmowcom uda się schować tę jego urodę, czarujący uśmiech, to będzie dla mnie bardziej wiarygodny.
    Zgodnie z tytułem, "Poradnik..." nastawił mnie pozytywnie i poprawił humor, co było naprawdę nie lada wyzwaniem w tamtym czasie:) I moim skromnym zdaniem ma fantastyczną ścieżkę dźwiękową, cudo! A nawet nie miałam zamiaru oglądać tego filmu.

    A co do produkcji oscarowych, chyba prawie wszyscy sie zgadzamy, że są coraz słabsze - schematyczne i kręcone "pod Akademię". Ale chyba taki już urok tych nagród, po ciekawsze kino trzeba wzrok kierować ku Sundance na przykład.
    A galę i tak będę oglądała - dla Clooneya :D
    To pisałam ja, Marta ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo możliwe, że będzie tak jak piszesz. Jak na film na Oscary to on jest za słaby, ale zgadzam się, że ogólnie jako film dla rozrywki może się podobać (pod warunkiem, że się nie widziało setki poodbnych ;))Ja właśnie jakoś szczególnie za Cooperem nie przepadam, a tu mnie bardzo do siebie przekonał.
      Gali nie będę oglądała, ale nie z przyczyn "ideologicznych" - po prostu nie wytrwałabym tak do rana ;D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Zgadzam się z Tobą w kwestii Poradnika i w kwestii Oskarów. Dla mnie Oskary nie mają teraz już żadnego znaczenia, wręcz nawet staram się wystrzegać filmów oskarowych (no chyba, że mi same wpadną w ręce). Już wcześniej nie darzyłam nagrody zaufaniem, a teraz to już w ogóle nie mają dla mnie żadnego odniesienia. Szczerze mi one wiszą i powiewają. Większe mają dla mnie znaczenie europejskie nagrody, czy nagrody publiczności (szczególne Warszawskiego Festiwalu- żadnej wtopy!).

    Poradnik to bardzo przeciętny film. Ani specjalnie dobry, ani specjalnie zły. Ot filmik, obejrzany i zaraz zapomniany. Pewnie gdyby nie robiono wokół niego takiego halo moja ocena byłaby może trochę mniej ostra, no ale trudno. Gra aktorska owszem świetna, ale niestety nie uwierzyłam w ani jedno słowo, nie uwierzyłam w przemianę bohatera. Ja wiem, że komedie romantyczne rządzą się swoimi prawami i nie wszystko musi być wiarygodne. Wiem i dlatego ja tego nie kupuje. Nie kupuje nagłej przemiany bohatera. Bo co wynika z filmu, że wystarczy się zakochać, potańczyć, wykonać skok z Dirty Dancing i już? I już jesteśmy zdrowi? Miłość nas uleczy! Nie biorę tego i już. Nie przeczę miło się oglądało. Ot i tyle:)
    Pozdróweczka!

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak dla mnie książka lepsza od filmu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.